Rozdział XX
Zewsząd otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani co właściwie wydarzyło się w ostatnim czasie. W głowie miałam kompletną pustkę. Chciałam zawołać, chcąc się dowiedzieć czy jestem tu sama, ale mój głos nie chciał opuścić krtani. Po kilkunastu nieudanych próbach odpuściłam i wtedy go usłyszałam... Ten upiorny, szaleńczy, okrutny śmiech. Odbijał się echem w ciemnościach. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Cofnęłam się odruchowo. I wtedy z mroku wyłoniła się postać z wielkim przerażającym uśmiechem na kredowobiałej twarzy. Joker. Miał na sobie fioletowy garnitur, a w dłoni trzymał półmetrowy nóż ociekający szkarłatem. Patrzył wprost na mnie, a w jego oczach wyraźnie dostrzegałam obłęd. Nie miałam pojęcia co zamierza. Był w końcu niesamowicie nieprzewidywalny... i niebezpieczny. Chciałam jak najszybciej uciec, ale moje nogi zdawały się wrosnąć w podłogę, a moje żyły zaczął wypełniać płynny ołów. Czułam krople zimnego potu spływające mi po plecach i strach poczynający chwytać mnie w swe objęcia. Przełknęłam głośno ślinę. Joker z uśmiechem przypatrywał się mi, po czym spojrzał na zegarek na swym nadgarstku. Sprawiał wrażenie jakby na coś oczekiwał. Rozejrzałam się wokół, ale niczego nie dostrzegłam. Było zbyt ciemno. Gdy spojrzałam z powrotem na Jokera, ten nie był już sam. Obok niego stała kobieta, którą widziałam na okładce w gazecie, a wcześniej na fotografii z Amandą. Harleen Quinzel. Moja matka. Wzdrygnęłam się. Miała na sobie czerwoną koszulę, czarną ołówkową spódnicę, klasyczne szpilki i biały kitel. Na jej nosie spoczywały prostokątne okulary, a jej identyczne co moje jasne włosy miała upięte w ciasny koczek z tyłu głowy. Wyglądała zupełnie tak jak na zdjęciu w Gotham News. Podeszła do Jokera i z uśmiechem objęła go za szyję, a potem pocałowała. Odwróciłam wzrok. Gdy z powrotem zwróciłam spojrzenie w ich stronę koło zielonowłosego szaleńca nie stała Harleen Quinzel lecz Harley Quinn. Roześmiała się upiornie widząc mój przerażony wyraz twarzy. W dłoniach ściskała wielki kolorowy młot. Zaczęłam się cofać, ale nagle otoczenie gwałtownie się zmieniło. Byliśmy w jakiejś fabryce chemikaliów. Spojrzałam za siebie i zdałam sobie ze strachem sprawę, że stoję o krok od przepaści. A w dole czekały kotły pełne zabójczych chemikaliów. Poczułam gęsią skórkę na ramionach. Przełknęłam głośno ślinę zdając sobie sprawę gdzie jestem. Ace Chemical Processing Inc. Miejsce narodzin Jokera. Przyczyna jego upiornego wyglądu. Największa porażka Batmana. Przeszła mnie fala dreszczy. Musiałam stąd uciec! Ale drogę blokował mi Joker i Harley Quinn przypatrujący mi się z przerażającymi uśmiechami na twarzach. Zaczęli się do mnie przybliżać, a ja cofnęłam się na skraj krawędzi, czując gorący powiew śmierci. Zielonowłosy psychopata podszedł do mnie tak blisko, że byłam w stanie policzyć jego zęby wyszczerzone w szaleńczym uśmiechu. Czułam przerażenie wpełzające mi pod skórę i zamarzającą krew. Tył mojej koszulki przesiąkał zimnym potem. Joker spojrzał mi prosto w oczy, a ja niemal widziałam swoją krew na jego kredowobiałych długich palcach.
-Szaleństwo jest jak grawitacja Lucy, wystarczy jedno małe pchnięcie... - odezwał się szeptem, po czym nie czekając na moją reakcję zepchnął mnie wprost do kotłów z chemikaliami. Wrzasnęłam spadając, ale moje krzyki począł zagłuszać opętańczy śmiech Jokera i Harley Quinn. Moich rodziców - z tą przerażającą myślą wpadłam w toksyczne chemikalia tracąc oddech i topiąc się w gorącej, wypalającej kolor mojej skóry, włosów oraz ubrań brei.
Otworzyłam oczy z łapczywością chwytając powietrze w płuca. Dopiero po kilku zdających się wieczność trwać minutach zrozumiałam, że to był tylko sen. Koszmarny, okrutny, przerażający sen. Odetchnęłam z ulgą. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że nie leżę we własnym łóżku. Gwałtownie oprzytomniałam i zaczęłam się gorączkowo rozglądać po pomieszczeniu. Brudnoszare ściany, kilka łóżek z identyczną białą pościelą i kilka policjantów zbitych w grupkę przy ścianie. Oprócz łóżka, na którym leżałam wszystkie pozostałe świeciły pustkami. Wzięłam głęboki oddech i natychmiastowo przypomniałam sobie co się wcześniej działo. Komisariat policji, rozmowa z Gordonem, moim ojcem jest...Joker. Nie! Nie! Nie! To nie tak miało być! Nie mogę być córką Jokera.. To, to.. psychopata, szaleniec, okrutny sadysta, upiorny klown, seryjny morderca, postrach całego Gotham.. Nie! Nie! Nie! To musi być pomyłka.. Analiza została powtórzona trzynaście razy, nie ma mowy o błędzie... - zabrzmiały echem w mojej głowie słowa komisarza policji Gotham City. Ukryłam twarz w dłoniach. DNA Harley Quinn były naprawdę złą wiadomością. Ale nigdy nie sądziłam, że ona może być tą lepszą połową mojego własnego materiału genetycznego... To właściwie oznaczało, że mam zapisany w genach obłęd. Byłam z góry skazana na szaleństwo...
-Proszę, proszę! Któż to się obudził? - usłyszałam pogardliwy głos Warner tuż nad moją głową. Podniosłam się z łóżka bez cienia jakichkolwiek emocji spoglądając na policjantkę. Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Grupka policjantów przy ścianie z wyraźnym zaciekawieniem zaczęła się przyglądać scenie rozgrywającej się pomiędzy mną, a ich współpracowniczką.
-Może powinnam zadzwonić do Arkham żeby tatuś cię odebrał, co? - spytała z sarkazmem pełnym szyderstwa tonem. Zacisnęłam dłonie w pięści. Wiedziała. A skoro ona wiedziała, to cały komisariat z pewnością także wiedział. Byłam zupełnie nową rozrywką dla tych znudzonych własną egzystencją ludzi. Wieści szybko się rozchodzą. Ile czasu byłam nieprzytomna? Kto jeszcze wiedział? Czy wezwali Amandę i Jacka?
-Co? Będziesz milczeć? Jestem zawiedziona. Liczyłam na twój śmiech skarbie. - nie dawała za wygraną Warner, a ja czułam jak ogarnia mnie rządza krwi. Tak bardzo chciałam jej coś zrobić. Tak bardzo chciałam jej zetrzeć ten podły uśmieszek z twarzy. Tak bardzo chciałam by błagała o śmierć wijąc się z bólu u moich stóp. Ale nie mogłam niczego zrobić. To by ją tylko utwierdziło w przekonaniu, że jestem taka jak on. Nie miałam najmniejszego zamiaru dawać jej tej satysfakcji. Poza tym gdybym się na nią rzuciła to prawdopodobnie już następnego dnia zamknęliby mnie w Arkham Asylum.
-Warner! - usłyszałam stanowczy zdenerwowany głos komisarza Gordona. Wydałam ciche westchnienie ulgi, gdy Warner wyszła z pomieszczenia wraz z grupką policjantów obiecując sobie w duchu, że kiedyś pożałuje swoich słów. Spojrzałam na Gordona. Na jego twarzy dostrzegłam zmartwienie. Nic niezwykłego jak na komisarza policji w Gotham City.
-Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie. Nie byłam pewna czy jest prawdziwa czy tylko wykonuje swoje obowiązki jako policjant.
-Cudownie! Wręcz szalenie cudownie! -odparłam wściekłym tonem z wyraźnym sarkazmem. Gordon westchnął.
-Lucy, wiem, że to może być trudne, ale z czasem... - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-O tak! Oczywiście! Z czasem będę chodzić na herbatki na górze trupów z Jokerem i Batmanem przywiązanym do krzesła elektrycznego oraz Robinem w kałuży jego własnej krwi! Już widzę te cudowne ojcowskie rozmowy! Hej, Lucy zabiłaś dzisiaj jakiś niewinnych ludzi? - przerwałam mu prawie wrzeszcząc. Komisarz przejechał dłonią po siwych włosach. W jego podkrążonych oczach ujrzałam poczucie winy. Ale w zaistniałej sytuacji miałam to w głębokim poważaniu.
-Więzy krwi nie czynią nas dobrymi czy złymi, my sami wybieramy swoją drogę Lucy. - odrzekł spokojnym tonem, a ja gwałtownie wstałam.
-Łatwo mówić! Ale pan nie jest cholernym dzieckiem Jokera i Harley Quinn! - krzyknęłam w odpowiedzi zaciskając pięści i ledwo się kontrolując.
-Musisz ochłonąć Lucy. Masz przecież swoją rodzinę zastępczą, która ciebie kocha bez względu na to czyją córką jesteś. - powiedział, a ja poczułam się jakby ktoś mi przywalił młotkiem w brzuch. Rozciągnęłam usta w grymasie.
-Wie pan co? Sądzę, że Joker byłby lepszym rodzicem niż oni! - wrzasnęłam. Po czym nie ściszając tonu głosu kontynuowałam z wściekłością wypełniającą mnie zamiast krwi. - Amanda i Jack mnie nienawidzą! Wzięli mnie tylko dlatego, że Amanda jest starszą siostrą Harleen! Dopóki Jack się o tym nie dowiedział był dla mnie jak ojciec, ale gdy poznał prawdę o tym kto jest moją matką zaczął się zachowywać tak jakbym była demonem w skórze dziewczyny! A najlepsze jest to, że w rzeczywistości są moją prawdziwą rodziną! A matka Amandy, moja biologiczna babcia nie chciała mnie nawet na oczy zobaczyć! Tak, więc niech pan sobie wyobrazi co zrobią, gdy dowiedzą się kto jest moim ojcem! - dokończyłam ledwo oddychając. Komisarz patrzył na mnie z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-Więc... oni... twoi prawni opiekunowi... to twoja ciotka i wuj? - zdezorientowanym głosem zapytał Gordon. Z pogardliwym uśmieszkiem kiwnęłam głową.
-I oni ciebie nie tolerują ze względu na Harley Quinn? - zadał pytanie, a ja przewróciłam oczami.
-Nie rozumie pan po ludzku?! - wydarłam się nie panując nad moimi emocjami poczynającymi rozdzierać mnie od środka. Gordon przejechał dłonią po siwych włosach i westchnął.
-To zmienia wiele rzeczy... - zaczął, ale nie skończył, bo przez drzwi wpadła Amanda z Jackiem, na którego twarzy malowała się głęboka pogarda, odraza, a gdzieś pod tym wszystkim delikatna nuta strachu. Amanda była w szoku, a w jej oczach otwarcie ukazywało się przerażenie i zdenerwowanie.
-Co to znaczy ''jest córką Jokera''?! - wrzasnęła przerywając Gordonowi. Jack rzucał mi mordercze spojrzenia zza jej pleców. Gordon szybko opanował zdziwienie i przybrał maskę spokoju.
-Pani Johnson, proszę się uspokoić. - odezwał się, ale Amanda ani śniła o jakimkolwiek rozważnym podejściu do sprawy. Nie miała zamiaru czekać na odpowiedzi, chciała je dostać tu i teraz.
-Niech mi pan łaskawie powie co tu się do wszystkich piekieł dzieje! - wydarła się podchodząc do Gordona. Wzdrygnęłam się widząc jej furię wymalowaną na jej twarzy.
-Musi pani ochłonąć...- zaczął Gordon, ale Amanda błyskawicznie mu przerwała.
-Niczego nie muszę! - krzyknęła, nie dając dojść do słowa komisarzowi i rozpoczynając kłótnię.
-Niech pan nam powie o co w tym wszystkim chodzi. - włączył się szorstkim głosem po kilkunastu minutach zaciętej kłótni Jack. Nie potrafiłam już dłużej wytrzymać tego wszystkiego.
-Dość! - wrzasnęłam, a trójka dorosłych momentalnie umilkła i zwróciła spojrzenia w moją stronę. Tylko jedno z nich nie było wrogie. I nie należało one do członków mojej rodziny.
-Jestem córką Harleen Quinzel i Jokera. Tak trudno to wam zrozumieć?! - wydarłam się, a Amanda cofnęła się zakrywając usta dłonią. W jej oczach widziałam strach. Jack popatrzył na mnie jak na któregoś z więźniów Arkham Asylum. Gordon chciał coś powiedzieć, ale nie wiedząc co właściwie mógłby zdziałać zamilkł. Cofnęłam się pod okna. Odwróciłam się wyglądając przez porysowane szyby. Pierwsze piętro. Idealnie. Nie zastanawiając się ani chwili z zawrotną prędkością otworzyłam okno i wyskoczyłam przez nie przy akompaniamencie niedowierzających głosów ludzi pozostałych w pomieszczeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro