Rozdział 11 | Sen Sary |
*sen*
Sen Sary
Obudziłam się w środku lasu. Leżałam na błocie. Obok mnie nie było nikogo. Leżałam sama, samiutka jak palec, pośrodku czarnego lasu. Było mi tak zimno, że ręce drętwiały mi od trzymania ich w kieszeni...
Gdzie się wszyscy podziali? (pomyślałam)
Piorytetem dla mnie było znalezienie bezpiecznego schronienia. Chodziłam i wołałam o pomoc - nikt nie usłyszał. Więc musiałam zdać się na siebie. Znalazłam kilka patyków, liści i stary koc. Nie chciałam zamarznąć...
I tak było mi stanowczo za zimno. Musiałam znaleźć lepszy sposób na ogrzanie się niż stary i zniszczony koc.
Zdecydowałam się na radykalny krok. Albo siedzę w miejscu i koniec końców umrę, albo idę na przód i jest procent szans, że znajdę jakąś pomoc...
Szłam i szłam, a lasu nie było widać końca. Byłam głodna, spragniona i wyczerpana. Resztkami sił szłam dalej przez mroczne ścieżki puszczy. Aby się nie zgubić zaznaczałam drogę kamieniami...
[...]
Dotarłam na skraj lasu. Mała wioska, ani jednej żywej duszy. Na poboczu dostrzegłam samochód...
Szymon miał dokładnie taki jak się poznaliśmy...
Nagle z samochodu wyszła jakaś postać. Trzymała na rękach młodą dziewczynę. Podbiegłam czym prędzej...
-O co tu chodzi! Co się jej stało?!
Tajemnicza postać, mężczyzna zachowywał się jakby mnie tu nie było...
Czemu mnie nie zauważa?
Mężczyzna udał się w kierunku lasu. Poszłam za nim, chciałam sprawdzić co zrobi z tą dziewczyną...
Mężczyzna wydawał mi się znajomy...
Co chwilę rozglądał się za siebie. Widocznie nie chciał aby ktoś dowiedział się, co tu robi...
Na ścieżce zauważyłam te same kamienie, którymi wcześniej zaznaczałam drogę. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do tego miejsca, miejsca w którym się obudziłam...
Mężczyzna wydawał się zdenerwowany całą sytuacją...
Dotarliśmy na miejsce. Tajemniczy facet położył dziewczynę tam, gdzie niedawno leżałam. Popatrzył na nią przez chwilę. Dziewczyna nie żyła. Jej odcień skóry był porównywalny do jagody. Ręce miała cieniutkie jak patyczki. Włosy całe były pobrudzone przez błoto...
Mężczyzna zaczął ją rozbierać. Rozerwane ubrania porozrzucał dokoła. Nie mogłam patrzeć na to co jej robi. Odwróciłam się, chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca...
Nagle usłyszałam strzał z pistoletu.
-Szybko! Ktoś tu jest! (usłyszałam)
Facet chcąc uciec, otarł się o kamień, kalecząc sobie nogę. Uciekł z miejsca zbrodni. Jedynym świadkiem byłam ja, ale nie mogłam nic wyznać policji bo byłam dla nich "niewidzialna"...
Na miejsce szybko przybiegło dwóch mężczyzn z pistoletami...
-Następna ofiara. To już czwarta w tym samym miejscu (powiedział jeden z nich)
-Halo! Halo Sara! Wstawaj! (usłyszałam)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro