*Epilog*
Rano obudziłam się z bólem głowy. Jęknęłam i przetarłam oczy. Spojrzałam w stronę okna. Promienie słoneczne przedostały się przez zasłonki i ocieplały wnętrze. Rozejrzałam się po pokoju, w którym panował nieład. Moje i Pawła ubrania leżały praktycznie wszędzie. Dojrzałam swoje stringi na krześle. Schyliłam sie troche bardziej, żeby je dosięgnąć. W tym samym czasie poczułam klepnięcie. Odwróciłam się w stronę Pawła. Już nie spał tylko patrzał na mnie i trzymał swoją dłoń na moim pośladku. Lekko się uśmiechał i przymykał oko kiedy słońce zaczęło go oślepiać. Ziewnął cicho i ścisnął dłoń. Moje mięśnie się napięły a ja się wyprostowałam ciągnąć za sobą kołdrę chcąc jak najwięcej zakryć.
-No co ty...Wstydzisz sie mnie? Swojego chłopaka?- przypełzał nieco bliżej i zaczął mnie całować po ramieniu a potem po szyji. Odchyliłam głowę chcąc dać mu więcej miejsca do popisu. Wziął głęboki wdech i przyssał się zostawiając malinkę.
-Kolejna? Mam już trzy - jęknełam i wyszłam spod kołdry. Wyprostowałam się i podeszłam do suszarki skąd wzięłam i założyłam nowe majtki. Odwróciłam się w jego stronę i lekko uśmiechnęłam.
-Wyglądasz tak pięknie bez ubrań. Dlaczego nie chodzisz naga? Nikt by cię nie zobaczył- zaczął marudzić i bawić się swoją brodą
-Bo tak nie wypada Bladii
-Nie nazywaj mnie tak oficjalnie. Wolę Paweł...albo kochanie- na to słowo się szeroko uśmiechnął
-Gdzie dziś idziemy?
-Mieliśmy się wybrać na przejażdżkę po Wrocławiu. Zapomniałeś...kochanie?- ubrałam stanik a zaraz potem czarną koszulkę ze sklepu Pawła
-A no tak...najlepiej bym został z tobą w domu ale zapewne masz ochotę trochę pooglądać, mam rację ?
-Tak. Wstawaj już śpiochu i chodź na śniadanie
-O w mordę...zrobisz mi śniadanie? Jejku w końcu
-Zabawne- chwyciłam spodnie ale zdecydowałam się je odłożyć do walizki i poszłam na wpół ubrana do kuchni kołysząc biodrami i uśmiechając się sama do siebie.
W kuchni postanowiłam przygotować coś innego niż zawsze. Coś od serducha. Otworzyłam lodówkę i zaczęłam ją przeglądać. Nie było tam nic co nadawało by się do tego co miałam w planach. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam kręcić głową na boki. Musiałam wymyślić coś innego. Nie mogłam nic innego wymyślić jak tylko jajecznica, którą jemy prawie codziennie. Wtedy ujrzałam siatkę pełną zakupów. Musiałam ich nie wypakować wczoraj. Podniosłam ją i zaczęłam wypakowywać zakupy. Naleśniki...to jest to czego potrzebowałam ja i mój partner.
Zaczęłam je smażyć aż do kuchni nie wszedł ubrany już Paweł. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i obserwowałam co ma zamiar zrobić. Podszedł bliżej mnie i przyglądał się naleśnikom.
-Naleśniki...pycha-pocałował mnie w policzek i poszedł chyba do łazienki
Ułożyłam gotowe już naleśniki na dwóch talerzach. Gdzieś w szafkach znalazłam syrop, który będzie idealnie pasował. Z dwóch pierwszych wykroiłam serca i ułożyłam je na samej górze. Położyłam talerz na stole a koło niego syrop i dżem truskawkowy. Usiadłam czekając na mojego chłopaka i zaczęłam przeglądać instagrama. Powinnam dodać jakieś zdjęcie z Pawłem...jak pomyślałam tak zrobiłam. Dodałam nasze najlepsze zdjęcie do którego nie mogłam przestać się uśmiechać. W końcu przyszedł wyperfumowany i ogarnięty. Jego perfum czułam na kilka dobrych metrów. Bardzo mi się podoba jego nowy gust.
Usiadł na przeciwko mnie i spojrzał na naleśniki. Uśmiechnął się delikatnie a potem spojrzał w moją stronę. Wyprostował się na krześle nie odkrywając ode mnie wzroku.
Moja noga powędrowała do jego nóg. Zaczęłam nią pocierać o jego piszczel na co on zamknął oczy. Chciałam się głośno śmiać ale dałam radę to w sobie zatrzymać.
-Czy-czy mógłbym już zjeść?
-Ależ proszę bardzo - nie przestałam pobierać nogą
-To mnie rozprasza-mruknął i zaczął zabawnie poruszać brwiami co jakiś czas
-Oh...to ci przeszkadza?- zaczęłam poruszać noga coraz szybciej i uśmiechałam się bardzo szeroko
-T-tak...
-Okej, okej dam ci spokój- zaśmiałam się i chwyciłam naleśnik
**
Wsiadłam do jego samochodu i zapięłam pas. Czekałam aż i on wejdzie do środka. Spakował koc z koszykiem do bagażnika i wsiadł. Odpalił silnik i w końcu ruszyliśmy. Dzisiejszego dnia postanowiliśmy wybrać się na piknik nad najbliższe jezioro a później pojeździć po mieście i pozwiedzać.
-Jestem szczęśliwa i smutna
-Dlaczego?
-Jutro wracam do Gdańska i nie będziemy się długo widzieć
-Odwiedzę Cie
-Opłaca ci się? To długa droga
-Przenocujesz mnie miś
-Się zobaczy...
-Twoi rodzice nadal mnie nie lubią?
-Jest coraz lepiej...- jego ręką wylądowała na moim udzie. Byliśmy coraz bliżej lasu i jeziora. Spojrzał na mnie a jego ręka powędrowała do mojej szczęki. Skierował moją głowę w jego stronę i ciepło się uśmiechał.
-Będzie wszystko do....
-Pies!-krzyknęłam kiedy nagle na naszej drodze pojawił się właśnie on. Paweł zahamował, ale było już za późno. Potrąciliśmy go. Szybko wyskoczyłam z samochodu i zaczęłam sprawdzać, czy żyje. Chłopak wyszedł tuż za mną i uklękł koło mnie.
-Żyje...- wydusiłam ledwo i na niego spojrzałam
- Zabierzmy go do weterynarza
-Weź z bagażnika koc. Połóż na tylnych siedzeniach a ja go tam położę - niemal natychmiast wstałam i zrobiłam to co mi powiedział. Chwilę później pies leżał już spokojnie z tyłu w samochodzie a moje serce powoli wracało do normalnego tępa bicia. Usiadłam z przodu i zapięłam pas. Przymknęłam oczy i spojrzałam na partnera. Paweł sztywno siedział na miejscu pasażera i ciężko oddychał. Chwyciłam go za rękę i mocno ścisnęłam. Spojrzał na mnie i wziął głęboki wdech. Odpalił silnik i pojechaliśmy w stronę weterynarza.
**
Siedziałam w samochodzie, kiedy Paweł zaniósł psa do środka. Spojrzałam na tylnie siedzenie. Koc cały w sierści. Do auta wsiadł Paweł.
-Zostawiłem go tam, to przybłęda prawdopodobnie. Nie ma tego całego lokalizatora w szyji...- mówił bardo szybko i nie zrozumiale
-Ale będzie z nim wszystko w porządku?
-Tak, już się nim zajęli- wytarł pot z czoła i spojrzał na mnie czule
-Co z piknikiem?
-Wytrzepie się koc i będzie w porządku- zapewniłam go i ruszyliśmy.
**
Paweł
Zaczęło mocno padać. Prawie nic nie widziałem. Nasze plany chyba pójdą się jebać a tak bardo tego chciałem...ostatnie dni z Wiktorią powinny być najlepsze. Skręciłem w stronę lasu do którego powinniśmy się wybrać. Najwyżej przeczekamy deszcz w samochodzie...
Dostałem smsa od Piotrka. Podałem telefon Wiktorii, aby przeczytała o co chodzi.
-Mówi, że musisz się z nim skontaktować natychmiastowo. Jakaś pilna sprawa- wymamrotała i podała mi telefon
Spojrzałem na nią a potem na smartfona. Wybrałem jego numer i przyłożyłem telefon do lewego ucha skupiając się na drodze.
W słuchawce rozbrzmiał zasapany głos mojego przyjaciela.
-No co jest?-zapytałam
-Paweł...muszę Ci coś ważnego powiedzieć...tylko mam obawy, że mi nie wierzysz, ale robię to dla twojego dobra...myślałem nad tym wiele nocy i dni, aż do dziś...
-No mów o co chodzi. Nie mam zbytnio czasu
-Chodzi o twoją Wiktorię. Pamiętasz urodziny Flothara u Bartka? Kiedy już wszyscy przyszli i tylko czekaliśmy na jubilata zachciało mi się do łazienki. No to poszedłem w jej stronę. Sam mi powiedziałeś, gdzie jest. Pamiętasz?
-Tak. Streszczaj się Piotrek- Skręciłem po raz kolejny wymijając kolejne samochody
-Podałuchałem rozmowę Bartka i Wiktorii. Razem siedzieli w toalecie. Rozmawiali o ich...romansie. Kurwa Paweł ona cie zdradza. Nie zauważyłeś te...- w tym momencie upuściłem telefon a oczy zaszły mi łzami
Nie planowałem nad tym co robię. Spojrzałem na spanikowaną Wiktorię. Wydawała się taka...opiekuńcza, a jednak...nie patrzyłem na drogę. Uderzyliśmy w coś...
**
Wiktoria
Jedzimy przez las. Jest straszna pogoda. Ktoś prowadzi samochód ale ma rozmazaną twarz. Oglądam sie za siebie, na tylnich siedzeniach nie ma kompletnie nic, tylko jakiś koc. Fioletowy koc pełen sierści. Spoglądam spowrotem przed siebie. Jedziemy bardzo szybko, nie mam pojęcia dlaczego. Deszcz oblewa samochód w którym jade i nie mam żadnej widoczności na ulicę. W pewnym momencie czuję, że ślizgam się niczym na łyżwach. W końcu uderzam głową o schowek samochodowy. Kolejno czuję, że boli mnie głowa a z nosa leci mi strumień krwi. Coś w nas uderza, samochód toczy kółka a ja jestem uwięziona. Osoba siedząca obok mnie straciła przytomność, całkowicie lata jakby ktoś trząsł pluszakiem. Zapada mrok...
Jedzimy przez las. Jest straszna pogoda. Ktoś prowadzi samochód ale ma rozmazaną twarz. Oglądam sie za siebie, na tylnich siedzeniach nie ma kompletnie nic, tylko jakiś koc. Fioletowy koc pełen sierści. Spoglądam spowrotem przed siebie. Jedziemy bardzo szybko, nie mam pojęcia dlaczego. Deszcz oblewa samochód w którym jade i nie mam żadnej widoczności na ulicę. W pewnym momencie czuję, że ślizgam się niczym na łyżwach. W końcu uderzam głową o schowek samochodowy. Kolejno czuję, że boli mnie głowa a z nosa leci mi strumień krwi. Coś w nas uderza, samochód toczy kółka a ja jestem uwięziona. Osoba siedząca obok mnie straciła przytomność, całkowicie lata jakby ktoś trząsł pluszakiem. Zapada mrok...
Jedzimy przez las. Jest straszna pogoda. Ktoś prowadzi samochód ale ma rozmazaną twarz. Oglądam sie za siebie, na tylnich siedzeniach nie ma kompletnie nic, tylko jakiś koc. Fioletowy koc pełen sierści. Spoglądam spowrotem przed siebie. Jedziemy bardzo szybko, nie mam pojęcia dlaczego. Deszcz oblewa samochód w którym jade i nie mam żadnej widoczności na ulicę. W pewnym momencie czuję, że ślizgam się niczym na łyżwach. W końcu uderzam głową o schowek samochodowy. Kolejno czuję, że boli mnie głowa a z nosa leci mi strumień krwi. Coś w nas uderza, samochód toczy kółka a ja jestem uwięziona. Osoba siedząca obok mnie straciła przytomność, całkowicie lata jakby ktoś trząsł pluszakiem. Zapada mrok...
Obudziłam się i otworzyłam oczy. Wszystko było takie jasne, białe... chciałam się rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Uniemożliwił mi to kołnierz, który miałam założony. Wtedy zrozumiałam, że znajduje się w szpitalu. Poczułam czyjiś dotyk. Mocno się skupiłam, aby chodź na chwilę sprawdzić kto mnie trzyma za rękę.
Ujrzałam Pawła na wózku inwalidzkim...Po chwili rozbolala mnie głowa i na nowo zamknęła oczy.
Chwilę tak leżałam, aby po chwili ujrzeć moich rodziców nade mną stojących. Moja mama płakała i uśmiechała się za jednym razem.
-Obudziła sie!-krzyknęła niemal na cały szpital
-Słoneczko tak bardzo się cieszę, że jesteś już z nami...
-Co się stało...
-Miałaś wypadek...byłaś w śpiączce...prawie rok- mój tata również zaczął płakać
-Rok...? G-gdzie Paweł? Co z nim?
-Jaki Paweł słońce...?-moja mama zmarszczyła brwi
-Nie boli cie może głowa?
-Nie...GDZIE PAWEŁ!?!?!- Zaczęłam się drzeć, aż zabolało mnie gardło
-Musiało ci się coś przyśnić skarbie. W twoim życiu nigdy żadnego Pawła nie było...
Kokokonieeeec
Jestem zagubiona w tym co napisałam, ale wszystko jest tak jak chciałam.
Wypadek i oczywiście fakt iż to wszystko co wydarzyło się w jej życiu tak naprawdę było snem w trakcie rocznej śpiączki. Zaskoczeni?
Piszcie śmiało swoje doznania:***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro