Rozdział 5
- Co tam robiłaś i po co wracałaś?! - Do uszu Sophie dobiegł znajomy krzyk. Był to głos jednej z przełożonych, dziewczyna poderwała się z podłogi, którą właśnie szorowała i starała się zlokalizować, z którego pomieszczenie wydobywa się ten głos. Gdy już była pewna, że dobiegał z jednej z sal balowych zmarła. Drzwi do pomieszczenia były otwarte, stało tam kilkanaście dziewczyn ubranych tak samo jak ona w czarne uniformy.
- Rusz się - syknęła jakaś dziewczyna trącająca Sophie ramieniem, która usiłowała wejść do pomieszczenia. Blondynka zrobiła kilka kroków do przodu aby wejść do środka i sprawdzić co się tam właściwie dzieje. Na podłodze leżała Marie z podartą sukienką w niektórych miejscach zakrwawioną oraz całą zapłakaną twarzą.
- Po co tam byłaś dwa dni temu w nocy? Myślisz, że nie dowiemy się o tym, że wróciłaś po coś do strefy książęcej? Co ukradłaś? Z kim knujesz? - Marie milczała, a jej wzrok był wpatrzony w czarne buty oprawczyni. Kobieta około czterdziestoletnia stała ubrana w podobną sukienkę do sukienek dziewcząt z obsługi, jednak ona nie posiadała białego fartuszka. Trzymała w ręku bat, którym po raz kolejny uderzyła klęczącą Marie, dziewczyna wydała z siebie jęk i położyła się na podłodze - Patrzcie wszystkie, tak karze się nieposłuszeństwo - kobieta wskazała dłonią na leżącą dziewczynę. Sophie zamarła, wiedziała, że dziewczyna cierpi przez nią, w końcu chodziło o noc kiedy to ona pracowała za nią.
- To ja tam byłam, nie Marie - dziewczyna po tych słowach przełknęła głośno ślinę, a wszystkie oczy w pomieszczeniu skierowały się właśnie na nią. Kobieta z batem stała i wpatrywała się w blondynkę. Sophie zagryzła mocno policzki od wewnątrz i podeszła do czterdziestolatki.
- Ukradłam jej kartę, chciałam zobaczyć jak wygląda zamknięta strefa, myślałam, że nikt się nie dowie, ja przep... - dziewczyna nie dała rady dokończyć, ponieważ oprawczyni wymierzyła jej mocny cios batem w udo. Sukienka w tym miejscu rozerwała się, dodatkowo nabierając szkarłatnego koloru, a po jej nodze zaczęła płynąć krew. Blondynka spojrzała przerażona na przełożoną i zaczęła drżeć.
- Niech jakiś strażnik zaprowadzi tą dziewczynę do szpitala - kobieta wskazała dłonią na leżącą w bezruchu Marie.
- Po co tam byłaś? - zapytała po tym jak mężczyzna w mundurze zabrał bezbronną dziewczynę z kamiennej podłogi.
- Tak jak mówiłam, byłam ciekawa co tam jest - kolejny cios, tym razem w plecy, przez co Sophie upadła na kolana przed kobietą.
- Co ukradłaś? - głos kobiety był stanowczy i nieugięty.
- Nic, niczego nie dotykałam - kolejny cios, znów w plecy, tym razem z ust dziewczyny wyrwał się krzyk.
- Dla kogo pracujesz i co zamierzałaś tam zrobić?
- Przecież tłumaczę Pani, że dla nikogo nie pracuję i nic nie zamierzałam tam zrobić, byłam po prostu ciekawa... - kolejny cios, znów w plecy, coraz głośniejsze jęki wyrywały się z gardła dziewczyny. Sophie zaczęła się zastanawiać czy książę nie powiedział o ich nocnym spotkaniu, a teraz szukają winnego. Jednak obiecała, że nic nie powie i dochowa tajemnicy.
- Pytam ostatni raz, potem trafisz do lochów i król zadecyduje co zrobić z takim zdającą jak Ty. Co tam robiłaś?
- Nic - kolejny cios, najmocniejszy z nich wszystkich, co spowodowało, że z oczy Sophie wypłynęły łzy i znów głośno zawyła z bólu. Nic więcej nie mówiąc kobieta znów mocno uderzyła blondynkę, a ta przyległa twarzą do zimnej kamiennej posadzki pobrudzonej od krwi. Kolejny cios i kolejny, każdy z nich wydzierał z gardła dziewczyny krzyk przez łzy. Nie miała siły się podnieść, ani bronić, była gotowa tam umrzeć, starała się przypomnieć sobie tylko twarz rodziców i brata, jednak nie była w stanie. Kolejny cios, tym razem na tylną stronę ud. Kolejny krzyk i ból jakby jej ciało właśnie ktoś próbował rozpołowić.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - zapytał głos jakiegoś mężczyzny.
- Książę Maximilian, karzę właśnie tą dziewczynę za niesubordynacje, dwa dni temu w nocy, włamała się ona do Waszej prywatnej strefy. Podejrzewam, że chciała włamać się i podejrzeć sekrety królewskie, albo co gorsza zabić kogoś. Ukradła kartę dziewczynie, z którą dzieliła pokój i...
- I to jest powód aby zabijać ją na środku sali? - książę uniósł brwi i podszedł bliżej, po czym zauważył blondynkę leżącą w kałuży własnej krwi.
- Wasza Wysokość, ona mogła chcieć zabić kogoś z rodziny królewskiej.
- Sam prosiłem ją aby do mnie przyszła wieczorem - książę klęknął obok dziewczyny i uniósł delikatnie jej twarz. Sophie ciągle była przytomna, jednak nie do końca była świadoma tego co się właśnie dzieje. Przez to, że straciła dużo krwi, zaczynała tracić przytomność.
- Ja nie wiedziałam - szepnęła kobieta, która puściła bat na ziemię.
- A ja nie mam obowiązku spowiadania się kogo i dlaczego zapraszam do siebie, może następnym razem zanim sama wydasz wyrok, poczekasz, aż zrobi to mój ojciec, a Twój król? - powiedział stanowczo - Juan, zanieś ją szybko do skrzydła szpitalnego, a tą kobietę która wymierzyła samosąd każ zamknąć w celi. Koniec zgromadzenia, wszyscy do swoich prac! - krzyknął książę, po czym znów spojrzał na twarz Sophie, jednak była już nie przytomna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro