Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

∆ maxiel ∆

Kolejny raz w tym tygodniu zatrzymał się pod uroczą kwiaciarnią, by kupić bukiet dla swojej dziewczyny, która znowu obraziła się o jakąś pierdołę. Czasami miał dość tego związku, ale co robiłby sam? Tak to ma z kim porozmawiać i tak dalej...

Mimo to od dłuższego czasu czuł, że ich związek zaczyna się sypać, a on sam coraz częściej przyłapuje się na myśleniu o floryście.

Otrząsnął się ze swoich przemyśleń i otwierając drzwi, przywitał się z dobrze znanym mu mężczyzną, jednocześnie lekko krzywiąc się na dźwięk dzwonka, który był zawieszony tuż nad drzwiami.

Gdy tylko przekroczył próg, podbiegły do niego dwa kundelki, domagając się głasków. Obie suczki pogłaskał między uszami i samoczynnie, nie wiedząc, dlaczego uśmiechnął się, widząc jak z zaplecza wychodzi Daniel.

— Nana, Friday! Chodźcie tu, dajcie Maxowi trochę spokoju. —

Oba czworonogi podeszły do Australijczyka i po chwili zniknęły za tylnymi drzwiami, wybiegając na niewielki, ale klimatyczny, ogródek.

Idąc w stronę lady, Max pogłaskał jeszcze starego kocura leżącego na parapecie, który odkąd tylko wszedł, śledził go zielonymi ślepiami. Od kiedy pojawił się tutaj pierwszy raz Anzu, ten stary kot, nie polubił go i jak na razie nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę.

Przy pierwszym spotkaniu, oprychał go, pogryzł mu obie sznurówki i na koniec obsikał go, co Daniel skwitował ze śmiechem: "Czuje od ciebie nieprzyjemny zapach..". I tak jakoś, może przypadkiem, przez głowę mu przeszło, że jedyną osobą, którą dzisiaj przytulał była jego dziewczyna...

— Co potrzeba? —

Momentalnie otrząsnął się, słysząc pogodny głos mężczyzny stojącego przed nim i spojrzał na niego.

— Jakiś ładny bukiet..—

Wymamrotał cicho i spuścił wzrok, gdy tylko starszy nawiązał z nim kontakt wzrokowy.

— Na jaką okazję? Dla kogo? Z jakich kwiatów czy mam sam zaproponować? —

Aż dziwił go entuzjazm Daniela, który mimo że był piątek i trochę przed dwudziestą, z uśmiechem stał za ladą, rozglądając się już za konkretnymi kwiatami. Co on tu jeszcze robi i to o takiej godzinie?

— Jako przeprosiny, dla dziewczyny, tylko nie pytaj z jakiego powodu, bo nie wiem. —

Australijczyk mimo że nigdy nie spotkał owej Kelly, a której Max dużo mówił i dla której robił bukiety od dłuższego czasu. Jednocześnie zdążył usłyszeć o kilku krzywych akcjach, które kobieta urządziła Maxowi to też miał ciekawy pomysł na bukiet.

Narcyzy, symbolizujące egoizm i próżność; jaskry, symbolizujące niewdzięczność i biało różowe hortensje, symbolizujące zazdrość.

Z tego co zdążył się dowiedzieć, Brazylijka nie dość, że czepiała się każdej najmniejszej rzeczy jaką by Max nie zrobił to jeszcze urządzała mu awantury o każdą osobę, która zbyt blisko przebywała przy Maxie.

Dlatego z pewnego rodzaju uszczypliwością skierowaną w stronę Brazylijki, podał Maxowi jeszcze ładnie owinięty kwiat białej kalii, nie mówiąc o jej symbolice.

Pożegnał się z Holendrem, dobrze wiedząc, że prędzej czy później i tak znowu tu przyjdzie, szukając bukiety dla tej żmi- swojej dziewczyny.

Gdyby tylko nie był w związku...

Czując na sobie wzrok jednego ze swoich psów, parsknął pod nosem.

— Czasami mam wrażenie, że rozumiesz co do ciebie mówię... —

Mruknął do Nany i gładząc ją po głowie, podniósł kota z parapetu i skierował się piętro wyżej do swojego niewielkiego mieszkania, wiedząc, że dzisiaj już nikt nie przyjdzie.

∆∆∆

Po drugiej stronie miasta w ogromnym apartamencie na ostatnim piętrze w salonie siedział Max, od godziny wysłuchując monologu Kelly, która stwierdziła, że nie lubi żółtych kwiatów, a na jego nieszczęście i narcyzy i jaskry są żółte.

Mniej więcej w połowie wypowiedzi kobiety, Holender wyłączył się i ukradkiem sprawdził znaczenie kalii. Daniel zawsze opowiadał o znaczeniu kwiatów, a ten jeden raz nic nie powiedział, a więc coś musiało być na rzeczy.

"Jest symbolem podziwu i piękna. Kalia uznawana jest także za kwiat wielkiej i szczerej miłości."

Dosłownie szczęka mu opadła do podłogi i okej, może ktoś by powiedział by nie przejmował się symboliką, ale do cholery kwiatka dostał od Daniela, kwiaciarza, florysty i pieprzonego miłośnika kwiatów.

W pewnym momencie podniósł się z kanapy i odkładając telefon na stolik kawowy, podszedł do dalej prowadzącej monolog kobiety i chwycił ją za ramiona. Pociągnął w stronę drzwi i delikatnie wypchał za próg.

— Mam dość tego chorego związku, który opiera się na tym co ty chcesz, a wszystko inne jest jebane od góry do dołu. Nie zamierzam więcej dawać sobą pomiatać. Wyjdź! Po swoje rzeczy przyjdź jutro jak mnie nie będzie. —

Ma sprawę do załatwienia...

∆∆∆

Na następny dzień z samiutkiego rana udał się do kwiaciarni należącej do Daniela. W sobotni poranek było zdecydowanie więcej osób niż poprzedniego dnia, ale cierpliwie czekał, głaszcząc Nanę, która co jakiś czas ciągnęła go bliżej lady. Jednocześnie wyjątkowo nie czuł tego przeszywającego spojrzenia od wejścia, nie dość, kocur podszedł do niego i bez niesnasek otarł się o jego nogi.

Gdy tylko kolejka przed nim zminimalizowała się do zera, podszedł do lady i opierając się o nią, przywitał się z Australijczykiem.

— Poproszę bukiet z białych kalii i fioletowych bzów.—

Poczuł na sobie lekko zdziwione spojrzenie Daniela, ale ten po chwili skinął głową i zabrał się za robienie bukietu.

Pierwotnie Max miał inny pomysł, ale widząc, że przy drzwiach nie ma tradycyjnego już bukietu, stwierdził, że musi coś z tym zrobić. Gdy tylko dostał do rąk pięknie złożony bukiet, zapłacił za niego, po czym podszedł do drzwi, wkładając go do kolorowego wazonu.

Zdziwiony Daniel podszedł do niego, ale zanim zapytał o cokolwiek, usłyszał.

— Kalie symbolizują piękno, a bez wyjątkowość i niepowtarzalne uczucie do drugiej osoby. Tą drugą osobą jesteś ty... —

I tym razem zanim to Max zdążył coś dopowiedzieć, Nana złapała za koniec bluzy Daniela i pociągnęła go na Maxa, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku, którego później nie przerwali...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro