Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

thisisrealryanross: Brenny ja... wiem gdzie mieszkasz. Błagam, nie rób nic głupiego, przyjadę do ciebie

brendonurie: Nie. Nie rób tego.

thisisrealryanross: Muszę wiedzieć, co teraz robisz?

Ryan zobaczył, że Urie wyświetlił wiadomość ale nic nie odpisał. Przełknął ciężko śliną i postanowił doprecyzować.

thisisrealryanross: Spytam konkretniej. Brendon, czy robisz sobie teraz krzywdę?

brendonurie: Po co ci to

thisisrealryanross: Proszę...

brendonurie: Tak. To zabrzmi desperacko, ale jedyne co miałem pod ręką to zbita butelka. 

thisisrealryanross: Odłóż to, błagam. Jadę do ciebie.

brendonurie: Nie.

brendonurie: Ryan nie rób tego.

*thisisrealryanross offline*

brendonurie: cholera

*brendonurie offline*

Po niespełna 15 minutach o wiele zbyt szybkiej jazdy Ryan był już na miejscu. Wyskoczył szybko z samochodu i od razu zaczął dobijać się do drzwi. 

-Brendon! Wpuść mnie, Brenny! - Trzasnął w zamknięte przed jego nosem drzwi. 

Czego nie wiedział, to to, że Brendon leżał właśnie na podłodze w swojej sypialni na piętrze niezdolny do wstania. Przytomny, lecz otumaniony przez wszechobecny zapach dymu oraz procenty w swoim organizmie. Nie pomagał też lekko krwawiący nadgarstek, który mimo szczerych chęci nie był zagrożeniem dla jego życia. Słysząc rytmiczne uderzenia w drzwi, nie był w stanie wydać z siebie żadnego odgłosu. To wszystko go przytłaczało, a podłoga wydawała się taka miękka. Ale nie mógł tego zrobić. Musiał wstać. Dla Ryana. Trzymając się ramy łóżka chłopak podniósł się i na drżących nogach skierował się do drzwi. Wydostał się z sypialni i ledwo co dał radę zejść ze schodów. Został mu do pokonania tylko salon. W połowie zahaczył piszczelem boleśnie o szafkę i upadł z głuchym jękiem. To Ryan doskonale usłyszał i zaczął mocniej uderzać w drzwi z zamiarem sforsowania ich. Ciągnął za klamkę jednocześnie uderzając w nie ramieniem. Jedno, drugie, trzecie, za czwartym uderzeniem zamki ustąpiły. Starszy chłopak wparował do środka i widząc Brendona nieprzytomnego na podłodze, pobladł. Podbiegł do niego szybko i opadł na kolana wciągając go na nie. 

-Brendon wstawaj! Do cholery wstawaj! - Chłopak nie reagował, ale oddech miał regularny co zmusiło Ryana do myślenia. Drżącymi dłońmi wyjął telefon i zadzwonił na pogotowie. Tuż po podaniu adresu Brendon odzyskał przytomność i zaczął kontaktować.

-Ry - Wychrypiał patrząc w górę na zapłakaną i spanikowaną twarz Rossa. Słysząc ten cudowny głos, Ryan momentalnie objął jego policzki dłońmi i schylił się by złączyć ich usta w szybkim pocałunku. Nie obchodziło go w tym momencie nic, oprócz tego, że tu jest. Przy nim. Brendon położył powoli dłoń na palcach Ryana oddając pocałunek które został szybko przerwany przez wyższego chłopaka.

-Zaraz przyjadą, spokojnie, zaraz ci pomogą - Złapał go szybko za dłoń w zamian dostając syknięcie przesączone bólem. Dotykał czegoś mokrego, podążył oczami za swoją ręką i ujrzał czerwoną maź. Krew. Od razu zdjął swoją koszulę zostając w samym t-shircie i porwał ją na kawałki. Zawiązał ciasno na nadgarstku Uriego.

-Jesteś tu - Cichy szept przerwał napiętą ciszę.

-Oczywiście, że jestem. Spokojnie, zaraz przyjedzie karetka. - Jedną ręką podtrzymywał chłopaka na swoich kolanach a drugą trzymał jego nadgarstek uciskając go. Słysząc syrenę pogotowia, Brendon wpadł w panikę. Zaczął się słabo, z braku sił, wyrywać z ramion starszego chłopaka.

-Nie! Nie pozwól im mnie zabrać! Ryan nie pozwól im! Zostań ze mną! Nie pozwól im nas rozdzielić! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro