~dodatek nr3~
- Wyślemy Cię na blokowisko.
- Co? Przecież powiedziałeś, że to bardzo niebezpieczne zadanie! Co mam niby zrobić na blokowisku? Zabić jakiegoś dzieciaka? - byłam rozczarowana. To miała być moja pierwsza misja przydzielona przez starszego brata. Obiecał, że nie będę się nudzić, a tu co? Mycroft popatrzył na mnie, jak na idiotkę. Poczułam się jak mała dziewczynka, kiedy to razem z Sherlockiem działaliśmy bratu na nerwy swoimi wybrykami.
- Nie. Masz poważnie postrzelić Starego, bossa tamtejszej mafii - powiedział podając mi zdjęcie jakiegoś starszego człowieka.
- To przecież dziaduszek. Nie wciskaj mi, że nie możecie sobie z nim poradzić!
- Nie lekceważ starszych siostrzyczko. Ten oto człowiek trzyma w ryzach całe osiedle. Jako, że jest to biedna dzielnica, to większość ludzi utrzymuje się z handlu na pobliskim targowisku. On zbiera haracz. Zastrasza ich. Grozi. Wykonuje kary za nieposłuszeństwo. Jest bezlitosny.
- To czemu go jeszcze nie schwytaliście?!
- Nie mamy dowodów. Ludzie nie chcą przyjść z tym na policję, bo boją się o swoje rodziny i o siebie.
- Nie możecie złapać ich na gorącym uczynku? Przecież zasadzka zdałaby egzamin.
- To już nie nasz biznes. Sprawą zajmuje się tamtejsza policja. Nie martw się, już poradziliśmy im takie rozwiązanie. Pewnie niedługo zadziałają.
- A Ci biedni ludzie mają się tam męczyć?! Ale z Was leszcze! Przejmujecie się tylko własnymi tyłkami i ciepłymi posadkami!
- Wystarczy! Jeśli nie przestaniesz, to każę odwieźć Cię do domu! Gdyby nie ja, to ten 'dziaduszek' przejąłby większą część regionu, a wtedy zagrożone byłoby całe miasto! Póki Stary zajęty jest swoimi sprawami, to nic złego się nie stanie...
- To czemu mam go postrzelić?
- Policja ma zamiar założyć zasadzkę już jutro, ale... dziś Stary i jego gang planują dużego... coś, co nie może się wydarzyć.
- Chodzi o paradę? Chcą tam kogoś zabić?
- Tak... I to nie byle kogo, bo naszego premiera - popatrzył na mnie znacząco - To jak, bierzesz tą sprawę?
- O tak!
----------------
Limuzyna czekała już przed budynkiem. Jadąc rozmyślałam, jak potoczy się misja. Czy dam radę go postrzelić? Czy w ogóle go odnajdę? Podobno nawet nie wiadomo, gdzie jest jego kryjówka... Wysiadłam kilka przecznic dalej, żeby wchodząc na blokowisko nie sprowadzać podejrzeń. Byłam uzbrojona tylko w poręczny pistolet schowany w wewnętrznej części mojej bluzy. Żeby nie zostać rozpoznana związałam włosy i założyłam okulary. Można uznać mnie za zabłąkaną studentkę.
Na terenie blokowiska panował względny spokój. Dzieci bawiły się w piaskownicy, młodzież paliła fajki przed klatką, a stare babcie z ciekawością wyglądały przez okna. Czułam, że zaraz zaczną wyć na alarm węsząc kogoś obcego. Jednak w tym przebraniu chyba wyglądałam bardzo przeciętnie, bo nic takiego nie zaszło. Usiadłam na najbliższej ławce udając, że jestem z kimś umówiona. Szperałam w telefonie, aby zachowywać się jak pospolita nastolatka. Po kilkudziesięciu minutach pojawił się w moim polu widzenia. Szedł wydeptaną ścieżką w stronę bloku.
~Cel namierzony~ pomyślałam. Podniosłam telefon do ucha. Pozorując rozmowę telefoniczną zaczęłam powoli przemieszczać się w jego stronę. W końcu znalazłam się zaledwie kilka metrów za jego plecami. Stanęłam, wyjęłam pistolet i zaczęłam celować w prawy bark. Już miałam pociągnąć za spust, kiedy jakieś dziecko przebiegło mi przed celownikiem. W ostatniej chwili zmieniłam kierunek lotu pocisku. Oddałam strzał, ale był tak niecelny, że przy jakichkolwiek świadkach spaliłabym się ze wstydu. Jednak zrobiłam to, żeby ocalić dziecko. Dziewczynka przestraszyła się huku i szybko uciekła do swojej mamy, która stała nieopodal. Odetchnęłam z ulgą, że nic jej się nie stało. Zastanawiałam się też, po co biegła ta mała osóbka, jeśli uciekając zawróciła do miejsca, z którego przyszła, zamiast biec dalej. Cóż, może to po prostu zwykła zabawa, w końcu to tylko dziecko.
Huk zwrócił uwagę Starego. Odwrócił się w moją stronę, uśmiechnął się szyderczo i powiedział:
- Stać tak blisko i spudłować? Nawet z takiej odległości byś mnie nie zastrzeliła - mówiąc to podszedł bliżej. Już miałam oddać drugi strzał, ale zostałam unieruchomiona przez dwie postacie, które podeszły od tyłu.
- To już nie będzie Ci potrzebne - wyrwał mi z ręki pistolet i cisnął nim daleko za siebie.
- Wiesz, co grozi tu za takie wybryki? - popatrzył na mnie z chorą nienawiścią i szaleństwem w oczach.
- Śmierć - wyszeptał mi do ucha, po czym uderzył mnie tak mocno pięścią w brzuch, że straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam byłam już przywiązana do krzesła. Miałam spętane liną ręce, wiszące bezradnie za oparciem. Oczy miałam przewiązane grubą szmatą. Kiedy tylko się poruszyłam, ktoś podszedł do mnie szybkim krokiem i wręcz zerwał opaskę z oczu.
- Nooo, już się dziewczynka obudziła, cooo? - powiedział do mnie chudy, kościsty facet.
- Szef kazał mi Cię przesłuchać, bo on jest chwilowo zajęty... Tak więc kto Cię przysłał?
Cisza. Nie miałam zamiaru mu odpowiadać. Pierwszy cios w twarz. Potem drugi. Potem pięć następnych. Cisza. Kościste ręce dawały się we znaki, ale moje kości policzkowe też nie były delikatne.
- No dobrze... To może inaczej... - wziął ze stolika składany scyzoryk i wymierzył go w moją twarz.
- Co teraz powiesz? Chyba nie chcesz mieć podrapanej buźki?
Nawet na niego nie spojrzałam.
- Suchy, tylko nie za ostro! - usłyszałam głos z sąsiedniego pokoju. Oprawca schował broń. Za nim pojawił się zarys znanej mi już sylwetki.
- Nic nam nie powie. Widzisz, że nawet nie pisnęła, kiedy ją biłeś. Pewnie zleceniodawcą wcale nie jest nikt 'z góry', tylko mieszkaniec tego osiedla. Zapewne jej rodzina, dlatego nie chce nic wydać. Zbuntowane buraki. No cóż. Ale i tak za nieposłuszeństwo wypadałoby dać jej nauczkę, nie sądzisz? - po tych słowach chudzielec uśmiechnął się, po czym wyjął ponownie nożyk i z impetem wbił go tuż pod żebro. Rana nie była bardzo głęboka, ani duża, ale nagły i skumulowany ból znowu odebrał mi przytomność tym razem na trochę dłużej. Po obudzeniu zorientowałam się, że stoi przy mnie jakiś chłopak i z nudów siedzi z nosem telefonie. Dopiero teraz mogłam się skupić na oględzinach miejsca. Zdawało mi się, że jestem w zwyczajnym mieszkaniu trzypokojowym o dość niskich standardach. Mogła być to siedziba bossa, ale stawiałam raczej na chwilowe przejęcie zwykłego domostwa. Tak jest łatwiej utrzymać kryjówkę w tajemnicy. Chłopak był widocznie lokatorem, który zapewne dostał za zadanie, aby mnie pilnować do powrotu Starego. Czułam, że nie jest bezpośrednio członkiem mafii. Co najwyżej pomagierem lub 'nowym'. W głowie już planowałam ucieczkę.
- Słabo mi... - powiedziałam cicho, ale na tyle, żeby usłyszał. Spojrzał na mnie wyrwany jakby ze snu. Chyba nie ogarniał, co się dzieje. Tym lepiej dla mnie.
- Wyprowadź mnie na balkon, bo zemdleję... - powiedziałam już zdecydowanie unosząc wzrok. Młody chyba nigdy nie miał styku z osobą mdlejącą, bo przestraszył się nie na żarty. Odwiązał mnie od krzesła, ale zostawił mocno związane ręce w nadgarstkach. Wyprowadził mnie na balkon i usadził na małym stołeczku.
- Jak lepiej się poczujesz, to daj znać, to Cię wprowadzę - powiedział i jak niby nigdy nic wszedł do środka. Wcale mu się nie dziwię - było nieprzyjemnie zimno, bo był już wieczór, a na dodatek padał deszcz.
~Nie mam wyjścia~ pomyślałam. Spojrzałam w szybę, czy aby mnie nie obserwuje, a gdy już się upewniłam, to wstałam i zbliżyłam się do barierki. Było dość wysoko. Pierwsze piętro. Nie ma co liczyć na stabilne lądowanie. Weszłam na krzesełko i usiadłam na barierce. Przymknęłam oczy i delikatnie przechyliłam się do tyłu. Starałam się zachować równowagę, żeby przypadkiem nie przygrzmocić w wystający beton. Kiedy czułam, że zaczynam spadać, to odepchnęłam się jak najmocniej od barierek, tak, żeby spaść w krzaki na dole. Spadanie było lekkie. Gorzej z lądowaniem. Co prawda gałęzie zamortyzowały upadek, ale za to porwały moje ubranie i poraniły skórę.
Gdy chłopak usłyszał dziwny dźwięk, zorientował się, że coś jest nie tak. Wybiegł na balkon i spojrzał w dół. Postanowiłam udawać nieprzytomną lub martwą. Wiedziałam, że to może zawrócić Starego i skłonić go do przełożenia zamachu. Chłopak przeklął siarczyście i szybko zadzwonił do bossa. Poddenerwowanym głosem naświetlił mu sprawę. Po jego reakcji domyśliłam się, że dopięłam swego. Chłopak zbladł i nerwowo przytakiwał na wszystkie wręcz wykrzyczane instrukcje. Wiedziałam, że pierwsze, co zrobi, to zejście na dół i dokładne sprawdzenie sytuacji. Musiał się upewnić, czy jeszcze żyję. Kiedy tylko zniknął w głębi mieszkania zerwałam się do ucieczki. To było cholernie trudne. Ciało niemiłosiernie bolało i okazało się być trochę odrętwiałe, czy to ze względu na skok czy kilkugodzinne siedzenie na krześle, a ręce nadal były uwiązane za plecami. Na szczęście adrenalina mnie nie zawiodła. Krew mocniej zaczęła pulsować w żyłach, kiedy biegłam przed siebie. Oby jak najdalej stąd. W drodze starałam się obmyślić plan. Musiałam działać szybko, bo Stary był w drodze, a chłopak mógł mnie jakoś przyuważyć na ucieczce. Jedyne co mi przyszło do głowy, to znalezienie schronienia u pewnego policjanta, inspektora Lestrade. Poznałam go niedawno na jednej z akcji. Wracał z nami taksówką, dlatego wiem, gdzie mieszka. Gdy tylko dobiegłam do prawidłowego bloku wzrokiem szukałam klatki z numerem domu policjanta.
~To ta!~ pomyślałam i już miałam pociągnąć za klamkę, ale zdałam sobie sprawę, że nic nie zdziałam mając związane ręce. Już miałam się poddać i po prostu wymyślić inny plan, kiedy ktoś otworzył drzwi i wyszedł mijając mnie obojętnie. Zdążyłam zatrzymać je butem i szybko wparowałam do środka.
~No wyżej to się nie dało!~ pomyślałam stając zdyszana na ostatnim, czwartym piętrze. Sprytny trik, żeby nie budować windy, kiedy prawo nakazuje stawiać ją w budynkach powyżej czterech pięter. Zadzwoniłam do drzwi stukając czołem w przycisk na ścianie. Musiało to wyglądać nad wyraz komicznie. Po chwili drzwi otworzył mi inspektor. Poczułam ulgę, bo nawet nie wzięłam pod uwagę, że dom może być pusty.
- Kim pani jest? - powiedział zdziwiony. Nie poznał mnie. Zastanawiałam się, czy to przez mój kamuflaż czy przez to, jak urządzili mnie oprawcy...
- Asystentką Sherlocka. Poznaliśmy się kilka dni temu, pamięta pan? - widząc jego zmieszaną minę postanowiłam powiedzieć prosto z mostu.
- Greg, mogę Ci tak mówić, prawda? Twoi uprzejmi koledzy z osiedla tak mnie urządzili. Jeśli mnie nie wpuścisz, to mnie zabiją, rozumiesz? - starałam się być opanowana, ale moja sytuacja naprawdę nie przedstawiała się za dobrze. Inspektor pozwolił mi wejść do środka.
- To ja... pójdę po nóż - powiedział dostrzegając gruby sznur na rękach. Gdy mnie uwolnił zaprowadził mnie do pokoju, gdzie trzymał opatrunki.
- Dzięki - powiedziałam otrzymując apteczkę. Dałam mu znać, że poradzę sobie sama. W końcu jestem ratownikiem przedmedycznym.
- Boże... Kto Cię tak urządził - powiedział patrząc na mnie z niepokojem.
- Stary, mówi Ci to coś? - w tym momencie inspektor znacznie pobladł.
- O Boże... Nie powinno Cię tu być... To zły pomysł - te słowa uderzyły mnie jak piorun z jasnego nieba. Zrozumiałam, że Greg boi się o własny tyłek. Czułam, że zaraz mnie wyprosi, a wtedy nie będzie już dla mnie żadnego ratunku.
- Ah, czyli to tak? Przepraszam, że Cię narażałam - po tych słowach wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Co Ty robisz? - spytał zdziwiony.
- Wychodzę, nie widać? Nie chcę narażać Cię na gniew Starego - powiedziałam z irytacją.
- Ah, to nie o to mi chodziło! Nie boję się tego człowieka. Jutro mamy go złapać, ale... boję się, że on Cię tu znajdzie. Nawet szybciej, niż myślisz.
- Niby czemu? Przecież nikt mnie nie widział!
- Bo on... zawsze do mnie przychodzi, kiedy ma jakąś sprawę. Głównie po to, żebym nie przyjmował zażaleń i skarg z nim związanych. A teraz pewnie poprosi mnie o pomoc w szukaniu zbiega. Rozumiesz? - w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- To on - szepnął przestraszony inspektor. Na szczęście zachował zimną krew. Kazał mi wejść do szafy w pokoju i czekać w absolutnej ciszy.
- Halo, psie! Wiem, że tam jesteś!
- No, już myślałem, że mi nie otworzysz! - powiedział Stary wchodząc do środka.
- Co Cię do mnie sprowadza? - powiedział względnie spokojnie Lestrade.
- Uciekła mi pewna myszka... Nie wiem kim jest, ale mogę Ci ją opisać. Miała ciemne blond włosy związane w niski kucyk. Nosiła okulary. Ubrana była w granatową bluzę i jeansy. Jak tylko ją zgarniecie cichcem macie mi ją przekazać, zrozumiano? - po plecach przeszły mnie ciarki.
- Czy była to markowa bluza? - spytał inspektor.
~Co on do cholery wyprawia?!~ pomyślałam z przerażeniem.
- Tak, a co? Widziałeś ją?
- Nie, ale jak wracałem z pracy, to nad rzeką znalazłem to - słyszałam, jak wchodzi do pokoju i otwiera szafę.
- Daj mi bluzę - wyszeptał.
- To ta? - spytał wracając do bossa.
- Tak.
- To nie liczyłbym, że ona jeszcze żyje. Najwidoczniej próbowała przepłynąć rzekę, ale oboje wiemy, że to praktycznie niemożliwe.
- W takim razie nic tu po mnie - czyżby się udało? Nie mogłam w to uwierzyć. Zanim usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi Stary wypowiedział ostatnie słowa.
- A, i jeszcze jedno. Powiedz jej, że jak tylko stąd wyjdzie, to już nie żyje.
- Jak on to zrobił? - pytał w kółko strapiony inspektor - Przecież niemożliwe, że Cię zobaczył.
- Może tak, ale... czy dotykał bluzy?
- Tak.
- W takim razie rozwiązanie jest proste. Bluza była ciepła, bo dopiero co ją zdjęłam. Zorientował się...
- Cholera... i co teraz? - spojrzał na mnie pytająco. W tym momencie coś zapukało w szybę. Greg aż podskoczył, a ja mało co nie umarłam na zawał. Myślałam, że po mnie przyszli. Jakimś cudem wspięli się na czwarte piętro, a może po prostu przeszli po balkonie z mieszkania obok. Na szczęście się myliłam.
- Jezu Chryste, co to? - okazało się, że w drzwi balkonowe uderzyła drabinka, a ja w tym czasie odczytałam SMS'a.
*Czekam na górze. MH*
--------------------
W helikopterze czekał już na mnie Mycroft.
- Żyjesz? - spytał, kiedy wdrapałam się do środka.
- Jak widać na załączonym obrazku...
- Zabiorę Cię do domu.
- Przecież tam nie podlecimy tą maszyną...
- Tak, dlatego najpierw odstawimy helikopter, a później osobiście Cię odwiozę.
-------------------
- Ta misja Cię przerosła, ale to nic. Może po prostu dałem Ci za trudne zadanie.
- Wcale nie! Ja po prostu... Ahh, zresztą... - nie miałam ochoty wszystkiego mu tłumaczyć - on i tak 'inaczej by to wszystko zrobił'.
- Ale zadanie wykonałaś. Zamach nie został przeprowadzony.
- Przynajmniej tyle... - burknęłam. Nagle do salonu wparował Sherlock.
- Co Ty tu robisz? - powiedział zdenerwowany. Nie lubił odwiedzin starszego brata. Ja też nie lubię, kiedy się wymądrza.
- Do jasnej cholery, Mycroft, coś Ty jej zrobił?! Nigdy więcej nie pozwolę Ci jej wziąć na misję, rozumiesz? Jeśli już, to ze mną!
Od tej pory moja praca u Mycrofta ogranicza się do papierkowej roboty i misji w towarzystwie mojego brata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro