~9~
- Rosamunda Watson... Cieszę się, że Twoje prawdziwe imię powróciło do łask - szepnęłam do niej z uśmiechem - Nie boisz się, że ktoś kiedyś odkryje kim byłaś? To imię to jawny trop, jeśli ktoś potrafi szukać.
- Nie, o to się nie boję. Będę ją chronić za wszelką cenę i dopilnuję, żeby nic się nie wydało. Skończę dawne sprawy i już nikt nie będzie pamiętał o tamtej mnie. Ale... chciałam zachować znak przeszłości. Pamiątkę i przestrogę, żeby już zamknąć ten rozdział na zawsze. Musiałam oczyścić to imię ze złych wspomnień, a moja córka będzie moim małym, niewinnym aniołkiem, którego będę chronić od zepsucia.
- Rozumiem. Nie martw się Mary, pomogę Ci to osiągnąć! Postaram się być najlepszą ciocią na świecie! - puściłam do niej oczko i zrobiłam zabawną minę.
- Zaczekaj, tylko ciocią? Chciałam, żebyś była jej chrzestną. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką!
- Dziękuję Ci Mary, ale... John poprosił już Sherlocka o bycie chrzestnym, a dwóch socjopatów przy dziecku to chyba zły wybór - Mary parsknęła śmiechem i spojrzała na mnie badawczo.
- Ok, niech Ci będzie. Ale sądząc po Twojej minie masz już kogoś na swoje zastępstwo, czy się mylę? Kogo proponujesz?
- Molly Hooper.
- Hahah, widzę, że zatroskana siostrzyczka chce pomóc bratu w decyzjach życiowych? - w odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam, bo usłyszałam za sobą kroki Johna idącego w naszą stronę.
- Co tu tak wesoło? Proszę na kanapę moja droga! Sesję zdjęciową czas zacząć!
- Już idę mój mężu! - teatralnym głosem odparła Mary i wzięła Johna pod rękę.
-------------------------------
~Kurcze, zaraz się spóźnię!~ szybkim krokiem szłam w kierunku szpitala św. Bartłomieja na spotkanie z Molly. O tej godzinie ruch uliczny był nie do zniesienia. Długie korki i wszechobecny hałas. Że też niektórzy skusili się dzisiaj użyć komunikacji miejskiej!
Nagle przystanęłam zdumiona. Widok, który zastałam, przyprawił mnie o rozterki co do widzianych postaci i celu spotkania. Przy przystanku autobusowym stał John, a przy nim jakaś ruda kobieta. Rozmawiali. Potem ona podała mu małą karteczkę. W takich właśnie momentach żałuję, że nie noszę tych cholernych okularów. Miałam nadzieję, że to jednak nie John.
W pewnym momencie zauważyła, że zbliżam się w ich kierunku. Odeszła. Nawet nie zdążyłam się jej dokładnie przyjrzeć. Bez okularów jej twarz wyglądała na zamazaną. Mimo wszystko wydała mi się dziwnie znajoma.
~Mam nadzieję, że ma na to jakieś dobre wyjaśnienie~ w duchu cały czas broniłam Johna, bo przecież może to koleżanka z pracy, jakaś dawna znajoma, cokolwiek. A co było na kartce? Może tylko polecona knajpa. Nie. To nie klei się kupy. Ale przecież on...
- Cześć! - krzyknęłam z bezpiecznej odległości. Watson aż podskoczył przestraszony. Widocznie wyrwałam go z ważnych przemyśleń.
- Cześć! - odpowiedział, po czym szybkim ruchem schował minikarteczkę do kieszeni.
- Nie spodziewałam się Ciebie tutaj!
- Niby czemu? - spytał z nieukrywanym zdziwieniem. Nie myślał w tej chwili logicznie. Coś nie dawało mu spokoju.
- Przecież zawsze jeździsz rowerem! - powiedziałam z irytacją w głosie. Mówienie rzeczy oczywistych ludziom nieuświadomionym jest niesamowicie trudne. Jak test na cierpliwość.
- Ah... No tak... Rower... - powiedział zmieszany, ale w końcu widać było, że jakkolwiek wybudzał się z tego dziwnego odrętwienia umysłowego - No cóż. Zepsuł się. Dzisiaj rano oddałem go do naprawy. Jutro już będzie po staremu.
- Po staremu... - wyszeptałam w zamyśleniu.
- Słucham? - zrozumiałam, że nieświadomie powiedziałam to na głos.
- A nic... Tak się tylko zastanawiałam kim była kobieta, z którą rozmawiałeś - w jego oczach pojawiła się panika. Wyglądał na człowieka spętanego więzami, który nie chciał się przyznać, że w kieszeni ma nóż.
- Która kobieta?
- Rudowłosa. Przed pięcioma minutami jeszcze tu była.
- Śledziłaś mnie? - powiedział spokojnie. Ja jednak wiedziałam, że powoli zaczyna się w nim gotować.
- Zwariowałeś! Akurat tędy przechodziłam - powiedziałam lekko urażona oskarżeniem - Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie wiem, kim jest. Poznałem ją przed chwilą w autobusie - odparł po chwili namysłu.
- Przed chwilą, tak? Rozumiem, że tak sobie przypadliście do gustu, że wymieniliście się numerami?
- Co?
- Przestań. Widziałam, jak pisała Ci go na kartce.
- I co z tego?
- Jak to co? Przepraszam John, ale jak ja mam to rozumieć? Spotkałeś przypadkową dziewczynę w autobusie, a chwilę potem ona daje Ci swój numer. Po co pytam się? Znalazłeś bratnią duszę czy jak? - powiedziałam już bez żadnych ogródek. Widziałam jak przerażenie zamienia się w złość.
- A co Cię to do cholery obchodzi?! To chyba moja sprawa co z kim robię! - nigdy na mnie nie podniósł głosu. Nigdy. A teraz przyszło mu to bez problemu, jakbym była nieznajomą wypominającą mu niestosowny ubiór.
- John... - szepnęłam - Jasne, teraz to jest Twoja sprawa, ale, Johnie Hamishu Watsonie, pilnuj się, dobrze Ci radzę! Bo jeśli zranisz Mary, to gorzko tego pożałujesz! - powiedziałam już pewniejszym głosem. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nawet nie miałam zamiaru oglądać się za siebie.
~Mam nadzieję, że Molly wybaczy mi to spóźnienie...~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro