Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~9~

           - Rosamunda Watson... Cieszę się, że Twoje prawdziwe imię powróciło do łask - szepnęłam do niej z uśmiechem - Nie boisz się, że ktoś kiedyś odkryje kim byłaś? To imię to jawny trop, jeśli ktoś potrafi szukać.

           - Nie, o to się nie boję. Będę ją chronić za wszelką cenę i dopilnuję, żeby nic się nie wydało. Skończę dawne sprawy i już nikt nie będzie pamiętał o tamtej mnie. Ale... chciałam zachować znak przeszłości. Pamiątkę i przestrogę, żeby już zamknąć ten rozdział na zawsze. Musiałam oczyścić to imię ze złych wspomnień, a moja córka będzie moim małym, niewinnym aniołkiem, którego będę chronić od zepsucia.

           - Rozumiem. Nie martw się Mary, pomogę Ci to osiągnąć! Postaram się być najlepszą ciocią na świecie! - puściłam do niej oczko i zrobiłam zabawną minę.

           - Zaczekaj, tylko ciocią? Chciałam, żebyś była jej chrzestną. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką!

           - Dziękuję Ci Mary, ale... John poprosił już Sherlocka o bycie chrzestnym, a dwóch socjopatów przy dziecku to chyba zły wybór - Mary parsknęła śmiechem i spojrzała na mnie badawczo.

           - Ok, niech Ci będzie. Ale sądząc po Twojej minie masz już kogoś na swoje zastępstwo, czy się mylę? Kogo proponujesz?

           - Molly Hooper.

           - Hahah, widzę, że zatroskana siostrzyczka chce pomóc bratu w decyzjach życiowych? - w odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam, bo usłyszałam za sobą kroki Johna idącego w naszą stronę.

           - Co tu tak wesoło? Proszę na kanapę moja droga! Sesję zdjęciową czas zacząć!

           - Już idę mój mężu! - teatralnym głosem odparła Mary i wzięła Johna pod rękę.

-------------------------------
           ~Kurcze, zaraz się spóźnię!~ szybkim krokiem szłam w kierunku szpitala św. Bartłomieja na spotkanie z Molly. O tej godzinie ruch uliczny był nie do zniesienia. Długie korki i wszechobecny hałas. Że też niektórzy skusili się dzisiaj użyć komunikacji miejskiej!

           Nagle przystanęłam zdumiona. Widok, który zastałam, przyprawił mnie o rozterki co do widzianych postaci i celu spotkania. Przy przystanku autobusowym stał John, a przy nim jakaś ruda kobieta. Rozmawiali. Potem ona podała mu małą karteczkę. W takich właśnie momentach żałuję, że nie noszę tych cholernych okularów. Miałam nadzieję, że to jednak nie John.

           W pewnym momencie zauważyła, że zbliżam się w ich kierunku. Odeszła. Nawet nie zdążyłam się jej dokładnie przyjrzeć. Bez okularów jej twarz wyglądała na zamazaną. Mimo wszystko wydała mi się dziwnie znajoma.

           ~Mam nadzieję, że ma na to jakieś dobre wyjaśnienie~ w duchu cały czas broniłam Johna, bo przecież może to koleżanka z pracy, jakaś dawna znajoma, cokolwiek. A co było na kartce? Może tylko polecona knajpa. Nie. To nie klei się kupy. Ale przecież on...

           - Cześć! - krzyknęłam z bezpiecznej odległości. Watson aż podskoczył przestraszony. Widocznie wyrwałam go z ważnych przemyśleń.

           - Cześć! - odpowiedział, po czym szybkim ruchem schował minikarteczkę do kieszeni.

           - Nie spodziewałam się Ciebie tutaj!

           - Niby czemu? - spytał z nieukrywanym zdziwieniem. Nie myślał w tej chwili logicznie. Coś nie dawało mu spokoju.

           - Przecież zawsze jeździsz rowerem! - powiedziałam z irytacją w głosie. Mówienie rzeczy oczywistych ludziom nieuświadomionym jest niesamowicie trudne. Jak test na cierpliwość.

           - Ah... No tak... Rower... - powiedział zmieszany, ale w końcu widać było, że jakkolwiek wybudzał się z tego dziwnego odrętwienia umysłowego - No cóż. Zepsuł się. Dzisiaj rano oddałem go do naprawy. Jutro już będzie po staremu.

           - Po staremu... - wyszeptałam w zamyśleniu.

           - Słucham? - zrozumiałam, że nieświadomie powiedziałam to na głos.

           - A nic... Tak się tylko zastanawiałam kim była kobieta, z którą rozmawiałeś - w jego oczach pojawiła się panika. Wyglądał na człowieka spętanego więzami, który nie chciał się przyznać, że w kieszeni ma nóż.

           - Która kobieta?

           - Rudowłosa. Przed pięcioma minutami jeszcze tu była.

           - Śledziłaś mnie? - powiedział spokojnie. Ja jednak wiedziałam, że powoli zaczyna się w nim gotować.

           - Zwariowałeś! Akurat tędy przechodziłam - powiedziałam lekko urażona oskarżeniem - Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

           - Nie wiem, kim jest. Poznałem ją przed chwilą w autobusie - odparł po chwili namysłu.

           - Przed chwilą, tak? Rozumiem, że tak sobie przypadliście do gustu, że wymieniliście się numerami?

           - Co?

           - Przestań. Widziałam, jak pisała Ci go na kartce.

           - I co z tego?

           - Jak to co? Przepraszam John, ale jak ja mam to rozumieć? Spotkałeś przypadkową dziewczynę w autobusie, a chwilę potem ona daje Ci swój numer. Po co pytam się? Znalazłeś bratnią duszę czy jak? - powiedziałam już bez żadnych ogródek. Widziałam jak przerażenie zamienia się w złość.

           - A co Cię to do cholery obchodzi?! To chyba moja sprawa co z kim robię! - nigdy na mnie nie podniósł głosu. Nigdy. A teraz przyszło mu to bez problemu, jakbym była nieznajomą wypominającą mu niestosowny ubiór.

           - John... - szepnęłam - Jasne, teraz to jest Twoja sprawa, ale, Johnie Hamishu Watsonie, pilnuj się, dobrze Ci radzę! Bo jeśli zranisz Mary, to gorzko tego pożałujesz! - powiedziałam już pewniejszym głosem. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nawet nie miałam zamiaru oglądać się za siebie.

           ~Mam nadzieję, że Molly wybaczy mi to spóźnienie...~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro