Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~7~

           [wracamy do wspomnień Johna]
          
Pamiętam dokładnie dzień, w którym dowiedziałem się, że ona żyje. Wbrew pozorom nie było szalonego powitania, uścisków, łez szczęścia spływających wartko po policzkach. Było zupełnie inaczej. Ale trudno się dziwić. Tyle rzeczy zmieniło się od naszego ostatniego spotkania. Poznałem Mary, zmieniłem otoczenie, znalazłem dobrą pracę i... zaręczyłem się. Niektórzy pewnie mięli mnie za zimnego drania bez serca, który zamiast poczekać na powrót swojej dziewczyny już skombinował sobie zastępstwo. To jednak nie była prawda.

           Czekałem na nią. Długo. Cały czas byłem przekonany, że za jakiś czas wróci. Nie mogłem patrzeć na inne, bo w myślach nadal miałem ją przed oczami. Jednak wszystko zmienił list. List podarowany mi przed wyjazdem przez Weronikę. Miałem go otworzyć pół roku po jej odjeździe. Z niego dowiedziałem się, że misja, na którą wyruszyła jest o wiele trudniejsza, niż myślałem. Napisała, że najprawdopodobniej już nie żyje. Byłem bardzo zły na nią, że mi nie powiedziała i na siebie, że jej nie powstrzymałem. Ta ostatnia wiadomość mnie zdołowała. Próbowałem sobie to jakoś poukładać przez kilka następnych tygodni. Mary cały czas mnie wspierała, choć nie wiedziała, co mnie gnębi. W końcu uznałem, że jeśli na prawdę Weronika nie żyje, to jakoś muszę sobie ułożyć życie bez niej. Przecież zawsze chciałem założyć rodzinę, a siedzenie całe życie w żałobie nie jest najlepszym pomysłem na zrealizowanie tego marzenia. Tak więc z bólem serca odciąłem moją przeszłość pełną cierpienia i przywitałem nową przyszłość.

           Tego dnia postanowiliśmy razem z Mary odwiedzić Sherlocka. Cieszyłem się, że w końcu się pogodziliśmy i choć nadal nie mogłem zrozumieć, czemu przyjaciel wcześniej nie powiedział mi o tym, że żyje, to jednak nie było to już tak bardzo istotne. Ledwo powstrzymałem się od pociągnięcia za klamkę bez uprzedniego pukania. Chociaż dawno tu nie byłem, to jednak nadal był to mój odruch bezwarunkowy. Po trzech kulturalnych puknięciach drzwi się otworzyły i zobaczyłem w nich Weronikę. Była blada jak ściana i jeszcze bardziej chuda, niż wcześniej. Miała czerwone oczy, a w ręce trzymała kubek. Byłem w totalnym szoku i nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. W tym momencie zainterweniowała Mary.

           - Cześć, jestem Mary, a Ty? - powiedziała wyciągając rękę na powitanie.

           - Miło Cię poznać Mary. Jestem Weronika - dziewczyna odwzajemniła uścisk i lekko się uśmiechnęła do mojej partnerki.

           - Jest Sherlock?

           - Tak, zaraz do Was przyjdzie. Rozgośćcie się - chciałem coś powiedzieć, ale widząc jej smutek w oczach zrezygnowałem z jakichkolwiek wyjaśnień. Pewnie i tak wie o wszystkim od Sherlocka. Towarzyszyła nam mniej niż dwie minuty, bo po przyjściu brata poszła do pokoju usprawiedliwiając się chorobą.

__________________
           Oboje z Mary zdecydowaliśmy się zaprosić ją na ślub. Wiem, że takie uroczystości są wzruszające, ale jej łzy nie były łzami szczęścia.

           Na weselu też nie bawiła się za dobrze. Przyszła bez osoby towarzyszącej (nie wiem, czy przez Sherlocka, czy przeze mnie), więc kilka razy przetańczyła z bratem, a resztę zabawy siedziała przy stole. Chyba Sherlock nie mógł patrzeć na to, jak cierpi, dlatego wyszedł z zabawy tak wcześnie i zabrał ją do domu.

__________________
           Pewnego dnia przekonałem się o tym, jak niewiele wiem o otaczających mnie ludziach.

           - Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! Jak?! Innym to rozumiem, ale mi?! Jestem Twoim mężem do cholery! Okłamałaś nas wszystkich wciskając nam kit o zaginionej rodzinie i... - byłem całkowicie zdenerwowany. Nie mogłem się opanować. Podniosłem na nią głos. Po raz pierwszy. Mary siedziała skulona na krześle udając, że jej to nie rusza, choć w głębi serca na pewno bardzo się bała.

           - Nie wszystkich - przerwała mi stanowczo.

           - Co? Jak to? - spytałem zmieszany i popatrzyłem badawczo na Sherlocka. Wyglądał na skupionego. Wiedziałem, że on już zrozumiał o kogo jej chodzi.

           - Kto zna Twoją przeszłość? - powiedziałem już nieco spokojniej, choć czułem się zdradzony. To tak, jakby Mary ufała komuś bardziej, niż mi.

           - Weronika.

________________ [wspomnienia Mary]
          
~Oni nadal mnie gonią!~ pomyślałam wbiegając do budynku akademika. Była niedziela. W tym dniu takie miejsca są puste. Rzadko się zdarza, żeby ktoś został na weekend. Miałam znikome szanse, że się tu schronię, jednak postanowiłam zaryzykować.

           ~Tutaj przynajmniej nie jestem na otwartym polu, jak jakaś kaczka~ pomyślałam wchodząc do windy. Na szczęście miałam dobrą kondycję i dystans dzielący mnie od zagrożenia był wystarczający, aby winda zdążyła ruszyć. Im zostały schody. Wjechałam na najwyższe piętro. Nie miałam za wiele czasu, bo 'ogon' też miał dość dobrą kondycję. Zaczęłam pociągać za klamki, jednak wszystkie drzwi, które sprawdzałam, były zamknięte. Już prawie pogodziłam się ze śmiercią, a tu nagle ktoś otworzył drzwi. Zamarłam, bo myślałam, że były to drzwi od klatki schodowej. Na szczęście okazało się, że jakaś studentka wyszła na korytarz i ruchem ręki pokazała mi, żebym weszła do środka. Bez zastanowienia pobiegłam do niej i zaczęłam się oglądać na wszystkie strony szukając miejsca, gdzie można się schować. W tym czasie dziewczyna zamknęła drzwi i zgasiła światło. Było już ciemno, więc pokój spowił mrok. Zanim moje oczy przyzwyczaiły się do nagłej zmiany nieznajoma pociągnęła mnie za rękaw i na klęczkach zaprowadziła mnie do wielkiej szafy w głębi pokoju. Jak się okazało nie był to zwyczajny mebel. W środku znajdowało się ukryte przejście do innego pomieszczenia.

            - Zostań tu, a ja ich zmylę - wyszeptała i zostawiła mnie w tajemniczym pokoju. Przez szparę zobaczyłam, jak wyciąga z szafy kilka ciuchów, na czworakach pokonuje przestrzeń pod parapetem, wchodzi do łazienki i opuszcza ją ubrana w piżamę. Potem jak na pokaz przechodzi przed oknem jakby czegoś szukając. W końcu udaje, że idzie do łóżka stojącego w rogu pokoju. Na szczęście osoby widzące ten spektakl nie mogły zobaczyć tego, że ona do łóżka się nawet nie położyła, bo zasięg widoku już go nie obejmował. Dziewczyna na czworakach wróciła do mnie i zamknęła cicho szafę. Podczas wykonywania planu słyszałam, jak mój 'ogon' wbiega na piętro i rozbija się sprawdzając każde drzwi. Na szczęści nieznajoma była tak cicho, jak mysz pod miotłą, więc nikt się nie zorientował, że mogę tu być.

           - Wilk do stada, wilk do stada. Wycofajcie się. Namierzyli nas. Zostawcie Osę w spokoju - usłyszałyśmy komunikat z walkie-talkie, a później szybką ucieczkę moich oprawców z budynku. Odetchnęłam z ulgą.

           ~To naprawdę się dzieje?~ nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Spojrzałam na moją 'wybawicielkę z opresji'.

           - Wychodzi na to, że dali za wygraną. Dobra nasza! - powiedziała uśmiechając się do mnie szeroko.

           ~Kim ona jest?~

           - Oj sorki, gdzie moje maniery. Weronika - powiedziała wyciągając do mnie rękę.

           - Nie powinnaś tego robić.

           - Czego? - spytała mnie zdziwiona.

           - Nie powinnaś mi pomagać. Nie wiesz kim jestem.

           - Wiem o Tobie wystarczająco dużo. Jeszcze do wczoraj pracowałaś dla nielegalnej organizacji i trudniłaś się zabijaniem i drobniejszymi przestępstwami. Byłaś jedną z ważniejszych osób, ale zrezygnowałaś z takiego życia i chcesz się zmienić. Kilka godzin temu uciekłaś z nadzieją, że się nie zorientują. Ale oni nie zapominają - zamarłam. Skąd obca osoba tyle o mnie wiedziała. Wzięłam oddech.

           - Skąd... Skąd to wszystko wiesz?

           - To nie jest w tej chwili istotne - ucięła i usiadła obok mnie. Bałam się, że będzie chciała mnie wydać jakimś służbom specjalnym, bo nie wyglądała mi na zwyczajną studentkę, a raczej na tajnego szpiega.

           - Co chcesz z tym zrobić? Wydasz mnie? Jeśli tak, to czemu mi pomogłaś?

           - Nie bój się. Ja chcę Ci tylko pomóc.

           - Ale... czemu? - nie mogłam tego zrozumieć. Nieznajoma spojrzała w pustkę i nie odpowiadając ja moje pytanie powiedziała:
           - Zamieszkasz tutaj. Przytulne miejsce, prawda?

           - Ty nic nie rozumiesz, oni mnie będą szukać! Muszę uciekać jak najdalej stąd!

           - Eh... Zrozum. Nie wrócą tu po Ciebie. Jeśli odjechali, to zostawili tutaj kogoś, kto ciągle obserwuje ten budynek. Jeśli wyjdziesz, to pójdą za Tobą choćby na koniec świata. Wpadniesz im w ręce. Jak zostaniesz tutaj, to przetrzymam Cię w tym mieszkaniu kilka tygodni. Jak uznam, że jesteś bezpieczna, to pozwolę Ci iść gdzie chcesz, zgoda? - nadal nie rozumiałam motywów Weroniki, ale powoli zaczęłam przekonywać się do tego, że ma dobre intencje. Delikatnie pokiwałam głową.

           - No, a od jutra szukamy Ci nowej tożsamości, bo rozumiem, że chcesz całkowicie zerwać z przeszłością? - nie mogłam w to uwierzyć. Ta przed chwilą jeszcze obca osoba pomaga mi, jakbym była jej najlepszą przyjaciółką. Jeszcze nikt nigdy mi tak nie pomógł. Nie mogłam się powstrzymać. Mocno ją uścisnęłam i ze łzami w oczach powiedziałam:
           - Dziękuję!

           Od tamtego czasu rzeczywiście stałyśmy się przyjaciółkami. Była dla mnie najbliższą osobą. To ona pomogła mi zmienić tożsamość i stać się Mary Morstan. Od tej pory moje życie stało się proste. Miałam masę znajomych, zaczęłam studia, a potem znalazłam pracę. Zawsze chciałam się jakoś odwdzięczyć Weronice za udzieloną pomoc, ale nigdy nie chciała nic w zamian, a mój dług wobec niej rósł. To opłacała mi mieszkanie, to w końcu kupiła jakieś w okolicy. Ona skończyła studia prawie równocześnie ze mną i wyprowadziła się z akademika, żeby mieszkać w Londynie. Nadal utrzymywałyśmy kontakt rzecz jasna. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z ogromną prośbą: żebym miała oko na pewnego człowieka pod jej nieobecność. Nie wyjaśniła mi szczegółów, ale widocznie nie było takiej potrzeby. Tą osobą był John Watson. Kiedy pożegnałam się z nią na lotnisku zobaczyłam go pierwszy raz. Czułam, że w przyszłości możemy się zaprzyjaźnić. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo.

--------------------
           - Znałam ją dłużej niż Ciebie, więc nie dziw się, że o wszystkim wiedziała.

           - Czyli to przez nią jesteśmy razem?

           - O ile dobrze pamiętam to każdy ma wolną wolę i wie, co wybiera. Ona tylko pośrednio przyczyniła się do tego, że się poznaliśmy. Chociaż pewnie liczyła się z tym, że potem możemy być razem - zamarłem. Teraz wiem, dlaczego Mary tak mi ją przypominała. Przebywanie w czyimś towarzystwie kilka lat robi swoje. W tym momencie do pokoju weszła Weronika. Zdziwiła się na zastany widok, ale szybko zrozumiała o co chodzi. Widząc pendrive A.G.R.A. wyszeptała:
           - O nie... John, nie czytaj tego. Ona z tym zerwała, teraz jest zupełnie innym człowiekiem! Przecież nie naprawi przeszłości! To nie jej wina - w tej chwili wstałem i mocno ją uścisnąłem. Chociaż wyrządziliśmy jej tyle cierpienia nadal nas kochała. Mary nadal była jej najlepszą przyjaciółką, a ja... przyjacielem. Nadal stosowała się do reguły, którą kiedyś mi powiedziała: 'Wolę, żebym ja cierpiała, niż żeby inni cierpieli. Moje szczęście nie jest warte czyjegoś cierpienia'. Gdy wypuściłem ją z uścisku oświadczyłem, że wyprowadzam się z domu i z powrotem zamieszkam tutaj. Reakcja Weroniki była natychmiastowa.

           - Co?! Żartujesz sobie?! Tyle już ze sobą jesteście, macie mieć dziecko, a Ty uchylasz się od odpowiedzialności?! Pierwszy kryzys, a Ty się poddajesz? Nie wytrzymam! - nakrzyczała na mnie i zwróciła się do mojej żony.

           - Mary, chodź, pomożesz mi się spakować i jedziemy do Ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro