Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~

          Sherlock zaczął mierzyć mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Czyżby było coś, czego o mnie nie wiedział? W jego oczach malowały się pytania: ~Kim jest ten człowiek? Jakim cudem go znasz? Wyjaśnisz mi to?~

          Rzeczywiście byłam mu winna wyjaśnień. Powinnam była powiedzieć mu o tym dziwnym spotkaniu wcześniej, ale wtedy zacząłby dociekać i wypytywać i w końcu dowiedziałby się o tym, że przerwałam terapię. Zresztą, teraz nie było czasu na wyjaśnienia. Spojrzałam na niego i delikatnie skinęłam głową na znak, że wiem, kim jest ten człowiek i że ogarniam sytuację. To powinno go choć trochę uspokoić.

          - Widzę, że nie powiedziałaś nikomu o naszym spotkaniu i o tym, co Cię sprowadziło na dach szpitala. No cóż. To niech się teraz Twoi najlepsi przyjaciele domyślą, co się stało. Oj, nie patrz się na mnie z taką nienawiścią Sherlocku. Przez tą kamerkę i tak mnie nie widzisz. Zresztą, nic jej nie zrobiłem, ja ją tylko uratowałem. Ale dość tych retrospekcji, bo czas nas goni! Pora na drugie zadanie dla solenizantki. Już bez zagadek, bo w tym jestem słaby - przez głośniki było słychać szelest papieru tak, jakby oprawca czegoś szukał.

          - Przed sobą mam właśnie plany tego budynku. Sherlocku, pamiętasz może dźwięk zamykanych drzwi kilka godzin temu? - oboje zrozumieliśmy, że grubas zamknął Johna właśnie tam, w jednym z pomieszczeń na tym piętrze. Widziałam, jak Sherlock desperacko próbuje sobie przypomnieć ten odgłos, żeby ocenić, w jakiej odległości od recepcji może znajdować się ten pokój.

          ~Nie, to jest bez sensu~ pomyślałam. Nawet, jeśli Sherlock pamięta to trzaśnięcie, to lokalizacja jest praktycznie niemożliwa. Budynek jest szklany i opustoszały, a korytarzy bez liku. Słaby dźwięk może oznaczać, że ktoś mocno zamknął drzwi, znajdujące się w dużej odległości, bądź lekko zamknął drzwi w małej odległości. Taka sama sytuacja jest z głośnym dźwiękiem. Są dwie skrajne możliwości. Gdyby nie to, że każdy fałszywy ruch mógłby narazić Johna na śmierć, to Sherlock w tej chwili zapewne nie byłby taki spokojny. Chodziłby po całym pokoju szepcąc coś pod nosem z niecierpliwością, zły na siebie, że nie pamięta dość dobrze dźwięku zamykanych drzwi. Teraz jednak stał w miejscu patrząc niewidzącym spojrzeniem, w którym ja widziałam chaos i natłok myśli. Nie mogłam mu pomóc, bo niby jak? Nie było mnie, kiedy zamykano Johna.

          Cały czas zastanawiałam się, co może planować ten idiota. Przecież nie powie 'Możecie sobie latać po całym piętrze i szukać Johna' to byłoby za proste. Po kilku sekundach znów usłyszałam ten głos.

          - Drugim zadaniem będzie znalezienie pokoju, w którym przetrzymuję Johna. Macie na to godzinę.

          ~Niemożliwe!~ pomyślałam.

          - Ale nie cieszcie się przedwcześnie. To zadanie będzie trudniejsze, niż poprzednie. O wiele bardziej ryzykowne. Bo przecież bez ryzyka nie ma zabawy, prawda? Hahaha - jego śmiech był tak irytujący, że nie mogłam usiedzieć w ciszy. Ale musiałam. Chciałam się dowiedzieć o co mu chodzi i jak najszybciej odnaleźć Johna. Czkałam tylko, aż pozwoli Sherlockowi mówić.

          - Zasady są takie: nie możecie się ze sobą kontaktować. Ani słownie, ani wzrokowo, ani gestykulując. Potakiwanie też nie wchodzi w grę. Za naruszanie zasad kara będzie natychmiastowa. Widzicie te skrzynki przy sufitach? Umieściłem tam niespodziankę, która Was 'rozerwie', jak będziecie niegrzeczni. Kontynuując, zasady są najważniejsze. A teraz przejdźmy do meritum. Pokój Johna ma znaleźć solenizantka, a nie Sherlock. Ona idzie przodem, a detektyw ma znajdować się półtora metra za nią. Jeśli otworzy złe drzwi, to skrzynki odbezpieczą się automatycznie. To chyba tyle. Powodzenia mądrale! Hahah - zamurowało mnie. Czego on od nas wymaga? Cudu? Przecież to jest niewykonalne! Tylko Sherlock wie, gdzie jest ten pokój, a do tego nie jest na sto procent pewny!

          Spojrzałam na detektywa przerażonym wzrokiem. Oboje próbowaliśmy właśnie wymyślić, jak mamy się porozumieć.

          ~Mam!~ byłam zadowolona ze swojego pomysłu ~Tylko jak mam o nim dać znać Sherlockowi? Cholera, to koniec... Nie uda nam się~

          Stanęłam przed drzwiami wychodzącymi na korytarz. Detektyw stanął tak, jak mu kazał oprawca. Był już gotowy.

          ~Więc ma plan~ musiałam sprawdzić co też wymyślił, więc postanowiłam zrobić próbę. Wyszłam przez drzwi i biegiem zaczęłam przemierzać korytarze.

          ~Cholera, ten budynek, to jakiś chory labirynt!~ rzeczywiście układ korytarzy był niestandardowy i całkowicie pogmatwany.

          Gdy minęłam pierwszy zakręt zrozumiałam, że oboje wpadliśmy na ten sam pomysł. Od zawsze mięliśmy z Sherlockiem świetny kontakt. Ludzie często się dziwili, jak możemy myśleć o tym samym w tej samej chwili. Wyglądało to tak, jakbyśmy porozumiewali się telepatycznie. Choć nie posiadaliśmy takiej zdolności, to jednak coś było w tym, co gadali ludzie. To zdarzenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rozumiemy się bez słów. Przystanęłam, uśmiechnęłam się pod nosem i zmieniłam kierunek, bo wbiegłam w złą alejkę.

          Postanowiliśmy porozumiewać się za pomocą kroków. To było niezmiernie proste, a tak nieoczywiste, że ten palant na bank tego nie wykryje. W końcu nie potrzeba mi było więcej informacji niż to, czy dobrze biegnę, czyli dwa warianty. Tak lub nie. Biegnąc słyszałam za sobą kroki Sherlocka. Raz po prawej, raz po lewej stronie. Prawa oznaczała tak, a lewa nie.

          Takim sposobem dobiegliśmy do punktu, gdzie detektyw niespodziewanie się zatrzymał i zmienił stronę na lewą. To było dziwne, bo każdy korytarz miał jedno oznaczenie (może, że gdzieś było przejście).

          ~To te drzwi~ pomyślałam ~Jesteś tego pewny?~ spojrzałam z niepokojem na Sherlocka. Ten nie patrząc na mnie stanął po mojej prawej stronie tuż przy ścianie ~Jeśli tak mówisz, to... Raz kozie śmierć!~ i tak nie mogliśmy dłużej czekać. Czas już nam się kończył.

          Drżącymi rękami nacisnęłam klamkę i drzwi się otworzyły. Weszliśmy do środka i nic. Nic nie spadło na na głowy.

          ~To naprawdę tu!~ byłam podekscytowana i jednocześnie czułam dużą ulgę. Po przeciwnej stronie pokoju zobaczyłam Johna. Był przywiązany do metalowego krzesła i miał oczy przewiązane białą opaską. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że nasz przyjaciel był bity. Miał zraniony policzek, po którym jeszcze jakiś czas temu płynęła krew. Byłam wkurzona. Widocznie John próbował się bronić, a ten za karę go ranił. Bydlak. Chciałam krzyczeć, zrobić awanturę, chciałam podbiec do przyjaciela, uwolnić go i opatrzyć. Jednak się opanowałam. Oprawcy nie było z nami, a przecież to on ustawia grę. Ma pilota od skrzynek na ścianach, które są wypełnione ładunkami wybuchowymi.

          ~Musimy być ostrożni~

          - Sherlock, idź grzecznie i stań na iksiku!

          ~Wow, odkąd to Sherlock jest dzieckiem, bo nie pamiętam?~ chciałam powiedzieć to na głos, ale zdałam sobie sprawę, że głos nie dochodził już z głośników, a zza naszych pleców. Detektyw odwrócił się, a następnie wykonał polecenie. Wiem, ile go to kosztowało. Nienawidził posłuszeństwa, tym bardziej takim idiotom. Ale widocznie miał powód. Ja również się odwróciłam, aby ponownie zobaczyć gębę tego idioty.

          ~Ale się zabezpieczył~ pomyślałam, widząc w jednej ręce detonator, a w drugiej pistolet.

          - A Ty moja droga podejdź parę kroków do przodu. Trzecie i ostatnie zadanie przed Tobą! - w pewnym momencie zatrzymał mnie gestem ręki, a sam stanął pomiędzy Johnem a Sherlockiem, zostawiając bezpieczną odległość dwóch metrów.

          - Nieźle sobie poradziliście. Jestem pełen podziwu. Nie wiedziałem, że dotrwacie do ostatniej części. Dawałem Wam tak dziesięć procent szans. A jednak. Wielki Sherlock Holmes i jego pomagierka sobie poradzili! Teraz zapewne byłby 'happy end' czy coś w tym stylu. Czekacie może na zadanie, po którym wszystkich was puszczę wolno? O nie, tak to nie będzie. Przepraszam, ale obiecałem to sobie. Musicie umrzeć. Tylko jedno przeżyje - bałam się co ten drań może mieć na myśli. Chce zabić obu na moich oczach? Ale na czym by wtedy polegała gra? To wszystko było bez sensu, a ja z każdą chwilą bardziej się bałam o moich najlepszych przyjaciół, dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Przeze mnie mogą zginąć.

          ~To chyba moje najgorsze urodziny ever~ pomyślałam, próbując się uspokoić i zachować trzeźwy umysł ~Muszę mu pokrzyżować plany. Muszę~

          - Już tłumaczę zasady. Sherlock i John muszą stosować się do wszystkiego, co im przedtem powiedziałem na osobności. Jeden wasz ruch i wysadzam tą ruderę. Ewentualnie dostaniecie kulkę w łeb, ale wtedy zniszczylibyście zabawę i mój... eksperyment - teraz poparzył się na mnie - Wszystko zależy od panienki. Za chwilę zastrzelę ich obu w przypadkowej kolejności. Ty możesz ocalić tylko jednego osłaniając go własnym ciałem. Nie próbuj żadnych innych sztuczek, bo zastrzelę was wszystkich bez wyjątku. Daję Ci i tak trzy możliwości, a właściwie to dwie, bo jestem przekonany, że tej trzeciej nie wybierzesz. Będziesz miała pięć sekund na wybór - byłam przerażona. Musiałam coś wymyślić i to szybko. Przecież nie mogłabym dać zginąć choćby jednemu z nich!

          Prędko wskoczyłam do komnaty umysłu.

          ~Ten wariat wspomniał o trzech wariantach. Dwa z nich to wybór pomiędzy ocaleniem Sherlocka a Johna. Trzeci to ocalenie siebie. Jednak nie wziął pod uwagę czwartego i to był jego błąd. Oj, nie wcieli w życie swojego pomysłu~ wiedziałam już, co i jak zrobić. Byłam pewna, że grubas najpierw wystrzeli w stronę Johna. Czemu? Na tym ma polegać jego 'eksperyment', na tym jak podziała na Sherlocka śmierć Johna. Jest też prawie na dziewięćdziesiąt procent pewny, że osłonię Sherlocka, bo John mnie zranił ~To będzie miał niespodziankę!~ pomyślałam.

          W porę zorientowałam się, że oprawca już odlicza. Odczekałam kilka sekund i w ostatniej chwili stanęłam przed Johnem. Gruby jegomość zdziwił się, uśmiechnął szyderczo i strzelił. Poczułam jak coś mocno wbiło się w moją klatkę piersiową. Na szczęście ból nie ograniczał mi ruchów. Adrenalina działała na moją korzyść. Kiedy ręka oprawcy celowała w detektywa usłyszałam drugi wystrzał. Odetchnęłam z ulgą, że nadal mam dobrego cela. Gdy on nie patrzył szybko wyciągnęłam z kurtki pistolet i strzeliłam w jego głowę. Nawet nie zdążył pociągnąć za spust. Kula trafiła tak pięknie, że mężczyzna umarł od razu, a jego cielsko zwaliło się na podłogę. Uśmiechnęłam się lekko.

          ~Udało się!~

          W tej chwili zakręciło mi się w głowie, a czarne plamki zasłoniły mi widok. Widocznie on też miał niezłego cela. Sherlock był w szoku. Nie mógł uwierzyć w to, że coś mi się stało. Złapał mnie wpół, dzięki czemu nie upadłam, a osunęłam się na podłogę. Kiedy poczułam zimną posadzkę całkowicie straciłam przytomność.

-----------------------------
------------------

          - Sherlock, odwiąż mnie! - powiedział poddenerwowanym głosem John, który był nadal przywiązany do krzesła. Gdy nikt mu nie odpowiedział doktor stracił cierpliwość.

          - Na Boga, Sherlock, odwiąż mnie! Jestem lekarzem! Jeśli mi nie pomożesz, to ona... - i właśnie w tej chwili John poczuł, jak detektyw szybkim ruchem rozwiązuje pęta. Nareszcie wolny zakładnik dopiero teraz poczuł, jak bardzo bolą go kostki, nadgarstki i kość ogonowa. Jednak nie to teraz było istotne. Na posadzce leżała dzisiejsza solenizantka z raną postrzałową w klatce piersiowej. Sherlock patrzył na przyjaciela takim wzrokiem, że ten bez chwili wahania ruszył na pomoc.

          ~Cholera, kula tkwi w lewym płucu!~ tak naprawdę, to ta teoria była najlepszym założeniem. Doktor nie chciał dopuścić myśli, że pocisk trafił w serce lub tętnicę. Zresztą, gdzie by teraz nie był, to John i tak nie mógł zrobić nic, poza kontrolowaniem oddechu, mierzeniem tętna i przygotowywaniem się do RKO.

          - A Ty co tak stoisz?! Dzwoń po karetkę! - krzyknął w napływie bezsilności. Wtem usłyszeli syreny i dźwięk wjeżdżającej windy. Sherlock wyszedł na korytarz i zawołał służby ratunkowe. Ci szybko i sprawnie zapakowali poszkodowaną na nosze i przenieśli do karetki.

          Na szczęście John przyjechał tu dziś samochodem, więc obaj prędko znaleźli się w szpitalu. Doktor ledwo utrzymywał się na nogach, więc dzisiaj to detektyw prowadził jego auto. Dotarli na miejsce prawie równo z karetką, więc wręcz biegli by zobaczyć, gdzie wiozą ranną. Wysłano ją od razu na salę operacyjną i zamknięto drzwi. John już chciał się kłócić, że jest lekarzem i może się na coś przydać, ale skończyło się na kilku walnięciach pięścią w drzwi. Sherlock był w rozsypce. Kompletnie nie wiedział co ze sobą zrobić. Kręcił się po korytarzu, a w pewnej chwili oznajmił, że musi gdzieś pójść i wybył ze szpitala. To było dziwne.

          ~Może chce zawiadomić Mycrofta i przysłać najlepszych specjalistów?~ pomyślał John. Jego policzek, choć nie krwawił od kilku godzin, to nadal bolał niemiłosiernie. Jednak doktor nie mógł teraz opuścić szpitala. Nie chciał nawet iść do najbliższego pokoju pielęgniarek po wodę utlenioną. Chciał czekać. Czekać, aż wyjdzie.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro