~13~
- John? Czy mógłbyś łaskawie w końcu to sprzątnąć? - spytałam poirytowanym głosem patrząc na chaos w pokoju na piętrze.
- Hę? Co masz na myśli? - krzyknął z dołu. Jak ja tego nie lubię. Pewnie nie chce mu się ruszać z kanapy.
- Chodź tu! Nie będę się do Ciebie drzeć przez cały dom! - usłyszałam głębokie westchnięcie i, na jego szczęście, kroki po schodach.
- No? Co Ci znowu nie pasuje? - spytał stając w drzwiach.
- Nie, nic. Uznajmy, że cały ten bałagan na podłodze po prostu nie istnieje! - popatrzył po pokoju, a ja nadal stałam z założonymi rękoma i wpatrywałam się w niego karcącym spojrzeniem.
- Ehkem... Znowu próbujesz doprowadzić do kłótni? - spytał, nadal rozglądając się po pomieszczeniu.
- Co? Nonsens! Tu chodzi o Rosie. Ona uczy się chodzić, John! Musi mieć miejsce! Chyba nie chcesz, żeby potknęła się o Twoje szpargały i rozwaliła sobie nos?
John zaśmiał się pod nosem poirytowany.
- Nie wykręcaj się. Przecież wiem, że nie podoba Ci się, że musisz dzielić ze mną pokój - popatrzył na mnie z wyrzutem.
- To nie...! Oh, John, po prostu... Mógłbyś to trochę ogarnąć... Nie jestem Twoją sprzątaczką - powiedziałam, już spokojniej, zrezygnowana. Naprawdę nie była mi potrzebna kolejna kłótnia. Ostatnimi czasy było ich już zdecydowanie za dużo. Najczęstszym powodem stawało się oczywiście to, że każde z nas miało inne zdanie co do sposobu wychowania Rosie.
Watson westchnął. Chwilę później kucnął i zaczął zbierać swoje manatki.
- Wygrałaś - uśmiechnęłam się triumfalnie.
- To widzimy się za pół godziny na kolacji. Dzisiaj zrobię coś specjalnego. Obaj będziecie zadowoleni - powiedziałam wychodząc z pokoju.
John tylko uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Z kim Ty mnie zostawiłaś Mary? Jesteś pewna, że to był dobry wybór? Ona zachowuje się praktycznie tak jak Ty!
-----------------------------
- Wróciliśmy! - powiedział John wchodząc do salonu. Przed nim wbiegła mała osóbka o ślicznych blond włosach. Rosie wyrosła na małą damę. Niestety nie do końca taką, jak opisuje się księżniczki. Uwielbiała bawić się na dworze (głównie z chłopakami) i zawsze wracała cała ubrudzona. Ubrudzona, ale szczęśliwa. Natomiast ja nie byłam już taka szczęśliwa myśląc o praniu i zniszczonych, dopiero co kupionych butach.
Słyszałam, jak mała wita się z Sherlockiem. Jak zawsze dała mu głośnego całusa w policzek, a zaraz potem pobiegła z powrotem do Johna. Szepty nie uszły mojej uwadze.
- Co to za konspiracje? Spiskujecie, jakby tu zmienić dzisiejszy jadłospis? Wiem, że średnio przepadacie za rybami, ale są zdrowe i w ogóle znalazłam nowy przepis, więc mam nadzieję, że tym razem Wam posmakuje.
- Jakie konspiracje! Tu się nic nie dzieje - powiedział John stając w progu kuchni. Zza jego pleców wybiegła Rosie trzymając w rękach kartkę papieru.
- Co tam masz kochanie? - zwróciłam się do niej, na chwilę zostawiając rybę samą sobie na gorącej patelni.
- Proszę, to dla Ciebie - powiedziała oddając mi tajemniczą kartkę. Okazało się, że był to rysunek, prawdopodobnie uwieczniający moją osobę, z dopiskiem 'Dla kochanej Mamy'.
- Ale Słonko... wiesz, że mamusia... - od początku mówiliśmy małej prawdę o Mary. Oczywiście w łagodnej wersji, ale wiedziała tyle, że mamusia jest bohaterką, bo uratowała wujka i teraz jest aniołem, który zawsze nad nią czuwa.
- Tak, ale pani powiedziała, że mama to osoba, która zawsze pociesza nas, kiedy płaczemy i jest nam smutno, która kocha nas i zawsze się o nas troszczy, nawet, jak jest chora i która zawsze jest przy nas. Moja mamusia pilnuje mnie z góry, ale teraz to Ty jesteś moją mamą - wzruszyłam się i łzy napłynęły mi do oczu.
- Dziękuję kochanie! - powiedziałam i przytuliłam ją mocno.
- Czemu płaczesz? Nie podoba Ci się mój rysunek?
- Nie, to nie tak... On jest piękny. Po prostu tak bardzo się z niego cieszę.
- Jak tak, to już nie płacz! Wolę, jak się uśmiechasz - wytarła mi rączkami policzki mokre od łez. Uśmiechałam się do niej cały czas myśląc o tym, jakim skarbem jest ta mała istotka.
---------------------------- [kilkanaście lat później]
- O tak, pamiętam to! Wtedy naprawdę mocno się wzruszyłam, a Ty tego nie rozumiałaś.
- Teraz już rozumiem - uśmiechnęła się do mnie szeroko. Lubiłyśmy wracać ciepłymi wspomnieniami do przeszłości. Niestety dzisiaj była dość nietypowa okazja na tego typu rozmowy. Rose miała się wyprowadzić do swojego narzeczonego. Dzieci tak szybko rosną. Ani się obejrzałam, kiedy z małego berbecia wyrosła na piękną, dorosłą kobietę.
- Chodź no tu, muszę się Tobą nacieszyć przez te ostatnie chwile - powiedziałam wyciągając w jej stronę rozpostarte ramiona.
- Ale mamo! Ile razy mam Ci powtarzać, że będę Was odwiedzać - wtuliła się we mnie mocno. Nie chciałam jej puszczać. Była taką żywą iskierką i zawsze przynosiła radość i śmiech. Wręcz rozpromieniała mieszkanie na Baker Street. A do tego tak bardzo przypominała mi Mary... Czułam, że dobrze wypełniam jej ostatnie życzenie wychowując Rosie jak najlepiej potrafię.
- No tak, ale... To już nie to samo. Teraz będzie tu tak pusto... Kto mnie będzie tak mocno przytulał w zimne wieczory?
- Z pewnością wujek Sherlock! - zaśmiała się Rose. Ona również dziwiła się fenomenowi okazywania przez detektywa uczuć. Śmiała się, że tylko my potrafimy go otworzyć i znaleźć w jego wnętrzu człowieka.
- A tak serio. Nie myślałaś w końcu o tym, żeby pobrać się z tatą? - na dźwięk tych słów zrzedła mi mina.
- Rose... Ile razy mam Ci powtarzać? Przecież wiesz, co sądzę na ten temat.
- Ale... przecież Wy do siebie pasujecie. No i spędzacie ze sobą tyle czasu, co przeciętne małżeństwo. Zresztą - byliście kiedyś ze sobą, prawda? - westchnęłam zrezygnowana. Zawsze męczył mnie ten temat. Niechętnie do niego wracałam.
- Masz rację. Kiedyś. Dawno i nieprawda. To było jeszcze przed tym, jak Twój ojciec poznał Twoją mamę.
- Ale jeśli dobrze pamiętam, to maczałaś palce w ich znajomości? Czy nie było tak, że zostawiłaś mamie John'a pod opiekę? - spojrzałam na nią pytająco, bo nie kojarzyłam, żebym kiedykolwiek jej o tym opowiadała.
- Wujek mi chyba kiedyś o tym wspominał... - powiedziała na usprawiedliwienie.
- Można tak powiedzieć. Ale co to ma do rzeczy?
- A nie myślałaś kiedyś, że mama teraz zrobiła dokładnie to samo? - zdziwiło mnie to stwierdzenie. Nigdy tak o tym nie myślałam.
- Skąd Ci to przyszło do głowy?
- Sama nie wiem. Tak jakoś. Chyba nie chcesz na starość zostać sama? - zapadła cisza.
- No dobra, to ja lecę na dół, bo pewnie taksówka już na mnie czeka! Życz mi powodzenia! Widzimy się niedługo. Zadzwonię do Ciebie, jeśli będę czegoś potrzebować.
- Do zobaczenia Rose! Uważaj na siebie! - dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła z pokoju zabierając ze sobą ostatnie pakunki.
Kiedy tylko opuściła pokój zaczęłam się głębiej zastanawiać nad poruszonym przez nią tematem. Zawsze odrzucałam od siebie myśl, że mogłabym wrócić do John'a. Chciałam być fair w stosunku do Mary, nawet, jeśli nie było jej już na tym świecie. Z drugiej strony, jej ostatnia wola mogła sugerować to, o czym wspomniała Rose. Czy przyjaciółka chciałaby, żebym właśnie w taki sposób zaopiekowała się Watson'em? Tego nie byłam pewna. Wiedziałam tylko, że miała nadzieję, że wszyscy będziemy szczęśliwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro