~1~
Obudził mnie dźwięk dochodzący z klatki schodowej. Stare schody dawały o sobie znać. Kto to może być? Zanim wysnułam jakiekolwiek wnioski do pokoju wkroczyła pani Hudson niosąc wielką tacę z pachnącym jedzeniem.
- Witaj kochanie! Uff, cieszę się, że Cię nie obudziłam!
Uśmiechnęłam się lekko.
~Dobrze, że nie wie jak było naprawdę~
- Ciągle zastanawiałam się, czy nie jest aby za wcześnie na urodzinowe śniadanie! Proszę bardzo, to dla Ciebie! - mówiąc to podała mi tacę, na której leżały przygotowane pyszności nad pysznościami, czyli moje ulubione potrawy śniadaniowe: jajko na kanapce, jajko na miękko i naleśniki.
A więc to moje urodziny. Na śmierć o nich zapomniałam. Jeszcze przed 'skokiem Sherlocka' nie dano mi o nich zapomnieć. John i Sherlock zawsze szykowali dla mnie masę atrakcji. Rano robili moje ulubione śniadanie, a potem był czas na zagadki. To była najfajniejsza część tego dnia. Obaj przygotowywali się do niej cały tydzień, żeby wszystko wyszło idealnie i nie było zbyt oczywiste. Zostawiali mnie w pokoju z pierwszym listem/zagadką. Sami gdzieś wychodzili, a ja, słuchając wskazówek, musiałam w końcu dojść do wyznaczonego miejsca, gdzie czekała mnie mega niespodzianka. Co roku inna. Niestety tą tradycję nagle przerwała 'śmierć Sherlocka', a kiedy wróciliśmy do świata żywych nikt już o niej nie pamiętał.
Podczas moich retrospekcji pani Hudson nadal stała przy łóżku.
- Coś nie tak? Czyżbyś straciła apetyt? - zapytała zasmucona, widząc mnie 'modlącą się' nad smakowitymi daniami.
- Nie, oczywiście, że nie. Ja... tylko się zamyśliłam. Przepraszam, pani Hudson - popatrzyłam na nią przepraszającym wzrokiem i zabrałam się do jedzenia - A tak w ogóle, to gdzie jest Sherlock?
- Sama nie wiem - odparła gospodyni - Wyszedł kilka godzin temu, mówiąc, że to pilne i kazał mi przygotować Ci to śniadanie.
~O matko, w takim razie która jest godzina?~ spojrzałam na zegarek ~Uff, dopiero dziesiąta~
- Na pewno nie mówił pani gdzie idzie? - zapytałam, bo cała sytuacja wydała mi się dość dziwna. Przecież od kilku lat już nie robił mi urodzinowego śniadania, a dzisiaj przypomniał o tym pani Hudson i wyszedł bez słowa.
- Nie, na pewno nie. Ah, ale na śmierć bym zapomniała! - pani Hudson wyjęła z kieszeni liścik i wręczyła mi go, dodając - Kazał Ci to przekazać. Coś mi się zdaje, że to takie same karteczki jak te, które chłopcy zostawiali Ci jako pierwszą wskazówkę, czyż nie? Chyba Sherlock chce wznowić tradycję - gospodyni puściła do mnie oczko i wyszła.
Zamiast kontynuować jedzenie śniadania od razu wzięłam się za czytanie karteczki. O tak, to zdecydowanie pismo Sherlocka. Nie są to bazgroły, nie pisał tego w pośpiechu, a więc przygotowywał to od dawna.
~Czyli jednak!~ Uśmiechnęłam się pod nosem.
Skończywszy śniadanie szybko się wyszykowałam i wyszłam z domu rzucając pani Hudson na odchodne:
- Wrócę późno, niech pani nie czeka z kolacją!
---------------------------------- [kilka godzin wcześniej]
- Sherlocku, to do Ciebie! - pani Hudson wręczyła list jeszcze lekko sennemu detektywowi. Sherlock wziął go bez słowa, obejrzał dokładnie i nic nie podejrzewając otworzył kopertę.
- To od Johna - powiedział i skierował się do wyjścia.
- Sherlock! A co jeśli ona się obudzi? - spytała zaniepokojona.
Cofnął się do drzwi i powiedział:
- Niech pani zrobi jej śniadanie! Chociaż mam nadzieję, że niedługo wrócę.
Pani Hudson stanęła jak wryta. Sherlock nigdy nie pozwolił jej nawet pomóc przygotowywać śniadania dla tej dziewczyny. A teraz powierzył jej to zadanie. Cud! Gosposia niemal skakała z radości, bo darzyła wielką sympatią młodą lokatorkę.
W tym samym czasie detektyw wsiadał już do taksówki. Nawet nie zdążył zobaczyć wyrazu miny pani Hudson. Jechał wprost na wyznaczone w liście miejsce.
~Czy John jest naprawdę aż taki roztrzepany? Przypomnieć sobie o prezencie dopiero w dniu jej urodzin? A pomyśleć, że kiedyś szykował się do tego tygodniami~ Sherlock był tak poirytowany, że nie dostrzegł jednego szczegółu. Pismo Johna było lekko rozmazane tak, jakby Watson pisał list w pośpiechu lub... pod presją.
~To tutaj. Ciekawi mnie czemu wybrał akurat ten budynek. Nie mogliśmy się spotkać w jakimś 'normalnym' miejscu? Przecież ona śpi i nawet nie wpadłaby na pomysł, żeby mnie śledzić~ detektyw wyszedł z taksówki i zdecydowanym krokiem ruszył ku wielkiej budowli. Była to siedziba firmy 'My story', korporacji, która rzekomo zajmowała się wysokimi technologiami, a w rzeczywistości była częścią siatki przestępczej Moriartiego. Jej dokładna nazwa brzmiała: 'My own criminal story', na co oczywiście żaden zwyczajny człowiek by nie wpadł przechadzając się ulicami Londynu. Na szczęście ani Sherlock ani Mycroft do zwyczajnych ludzi nie należeli. Szybko zorientowali się w czym rzecz i firma nagle upadła w niewyjaśnionych okolicznościach. Teraz zastanawiano się co zrobić z tym budynkiem. Sprzedać innej, tym razem realnej firmie czy wydać pozwolenie na wyburzenie. Jak na razie wyglądało na to, że sprawy nie rozstrzygnięto, bo wielki, szklany kloc nadal stał, a na jego szczycie ciągle widniał wielki, neonowy napis 'My story'.
Sherlock z łatwością wszedł do środka. Zdziwiło go, czemu budynek nie został odcięty od prądu. Drzwi automatycznie się przed nim otworzyły, światła były zapalone, a winda zjechała na dół, jak na zawołanie. To było podejrzane, ale detektyw miał w głowie jedną wersję, której się trzymał. Autorem listu był John, więc czego miałby się bać. Pewnie namówił Mycrofta, aby dał mu dostęp do budynku na kilka godzin. W końcu czego się by nie zrobił dla naszej solenizantki. Zresztą w windzie naklejona była kartka, na której widniał napis: *Wciśnij mnie * i strzałka wskazująca numer czterdzieści pięć, czyli ostatnie piętro budynku. Znowu pismo Johna. Sherlock bez namysłu wcisnął przycisk i winda ruszyła. Gdy tylko drzwi się zamknęły na małym ekraniku pojawiła się... twarz Moriartiego. Taka sama, jak w dniu wylotu. Nie, nie był to żywy człowiek. Detektyw umiał rozróżnić animację stworzoną na komputerze od rzeczywistości.
~O nie, już nikt nigdy więcej mnie nie nabierze! Moriarty nie żyje i ja to udowodniłem~
- Kim jesteś? - zapytał z względnym spokojem Sherlock. Zdał sobie sprawę, że John może być w wielkim niebezpieczeństwie. Zresztą nie tylko on.
~Cholera, jak mogłem tego nie zauważyć!~
Nikt nie odpowiedział na pytanie detektywa. Na monitorze nadal widniała gęba mózgu sieci. Pająka, pociągającego niegdyś za nitki w przestępczym świecie. To już przeszłość, ale... w takim razie kto jest za to odpowiedzialny? Przecież nie John. Nagle z głośników odezwał się znany głos. Sherlock aż drgnął.
- Witaj Sherlocku, to ja. Cześć! {wyobraźcie sobie to jego "Hi!" x'D}
~Nie, to niemożliwe...~
- Pewnie się zastanawiasz, co się właśnie dzieje. Powiem Ci tak. Właśnie się rozmyśliłem i wróciłem do Ciebie. Z piekła.
Serce Sherlocka biło jak szalone. W kółko powtarzał sobie:
~To niemożliwe, to nie jest prawda~
- Hahaha - głos Moriartiego zniknął, a na jego miejscu pojawił się złowrogi śmiech jakiegoś mężczyzny.
~Co do...~
- Ale Cie przestraszyłem! Hahaha, szkoda, że nie widzisz swojej miny! Sławny detektyw zrobiony w balona! Hahaha! - tajemniczy głos nadal zanosił się ze śmiechu. Nie był to jednak normalny śmiech. Było w nim coś szalonego. W negatywnym tego słowa znaczeniu - Oh, nie mogę, hahah! Już, już przechodzę do rzeczy - mężczyzna opanował się, a Sherlock starał się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi - A więc, kochany Sherlocku... właśnie wpadłeś w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę z powodu swojej naiwności. To nie Johnny wysłał Ci list. To byłem ja. Tu właśnie zaczyna się zabawa. Wielka zabawa, hahaha!
~Maniak~ kołatało się w głowie detektywa. Do tej pory udało się mu wydedukować parę rzeczy ~Jest to starszy mężczyzna. Wielki fan lub poplecznik Moriartiego. Stawiam na to drugie. Bardzo dobrze zna się na nowoczesnej technologii i wie bardzo dużo o tym budynku. Prawdopodobnie dawny pracownik firmy 'My story'. Jedyna osoba, która uchroniła się przed zatrzymaniem~
W pewnym momencie winda stanęła, a głos kazał Sherlockowi wyjść na biały, pusty korytarz. Wszystkie sprzęty zostały z tego miejsca usunięte przez służby specjalne. Ale to było kilka miesięcy temu. Teraz ten człowiek wznowił system monitoringu i zamontował dziwne skrzynki przy suficie.
- Przepraszam Cię, ale teraz będziesz tu sobie musiał poczekać. Budynek zaczną wyburzać jutro rano. Nie, to nie jest takie oczywiste. Masz jeszcze szansę. Chociaż nie, nie Ty. Ona. Jeśli tylko zdąży, hahaha!
---------------------------------- [powrót do teraźniejszości]
- No nareszcie! - pomyślałam znajdując ostatnią karteczkę. Było na niej napisane: *Podróży Twojej już kres; idź do domu szczęścia* - Sherlock, no tutaj wcale się nie postarałeś! - byłam trochę rozczarowana, ale w gruncie rzeczy wiedziałam, że nikt oprócz nas nie nazywa tak tego mieszkania. Moim celem był dom Johna i Mary.
Gdy doszłam na miejsce zapukałam do drzwi. Nikt nie otwierał, a w środku panował harmider. Drzwi były otwarte, więc weszłam. Okazało się, że nie w porę. Impreza była dopięta na ostatni guzik, ale jednak nikt się nie spodziewał, że przyjdę. Pierwsza zobaczyła mnie Mary.
- O matko, ale nas przestraszyłaś! Nie spodziewaliśmy się Ciebie tak wcześnie - była trochę zmieszana, ale umiała zachować zimną krew, więc ustawiła wszystkich i zaczęli mi śpiewać piosenkę urodzinową. Pani Hudson już nawet niosła tort, ale...
- Mary, gdzie Sherlock i John? - spytałam zdziwiona.
- Właśnie nie wiem. Mięli przyjść tuż przed Tobą, żeby nas ostrzec, że idziesz, ale do tej pory ich nie ma. Dzwoniłam do nich, ale obaj nie odbierają.
To było dziwne. Bardzo dziwne.
- A, jeszcze coś. To leżało dziś u nas w skrzynce na listy, ale widnieje tu Twoje imię i nazwisko. Co za dziwna pomyłka... No cóż, może któryś z gości ją tu zostawił - Mary podała mi czerwoną jak krew kopertę. Dałam wszystkim znak, żeby już zaczęli się bawić, a pani Hudson kazałam schować tort do lodówki. Na osobności wyjęłam list i zaczęłam czytać:
*Dzisiaj trwa radość i wielkie wesele,
a jednak przeszkadza brakujący element.
Jeśli nie dasz szansy tej małej zagadce
stracisz sens życia w szklanej pułapce*
To bynajmniej nie były życzenia urodzinowe, tylko groźba. Moje synapsy działały tak, jak powinny, więc pojęłam wszystko w lot i niezauważona zniknęłam z imprezy. Mojej imprezy urodzinowej.
~Cholera, ja zawsze mam takie szczęście!~ myślałam w drodze do taksówki.
Zagadka była prosta jak drut, więc jej rozwiązanie zajęło mi pięć sekund. Mycroft i tak powiedziałby, że to za wolno. Wiadomo, że piszącemu chodziło o moje urodziny. Trwają, wszyscy się bawią, ale ja nie potrafię. Bez tych dwóch one nie mają sensu. John i Sherlock są brakującym elementem i sensem mojego życia. Jeśli nie pójdę na wskazane miejsce, to zginą. 'Szklana pułapka' może mieć wiele znaczeń. Jest to tytuł mojego ulubionego filmu, ale może to też oznaczać zwykłe pomieszczenie wykonane lub przyozdobione szkłem. Stawiam na to pierwsze. Akcja filmu, a przynajmniej pierwszej części, rozgrywa się w wieżowcu. Szklanym wieżowcu. W Londynie jest takich pod dostatkiem, ale nie w każdym można tak łatwo popełnić zbrodnię w trakcie tygodnia. Praktycznie wszystkie mają niezawodny system alarmowy. Tylko jeden budynek mi tutaj pasuje. Opuszczony 'My story'.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro