Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.3


  little trip

— Musimy udać się na małą wycieczkę rzuciła Chloe, wychodząc z budynku. Sama nie była pewna, czy to dobry pomysł, jednak wciąż byłą to jedyna opcja, by jakkolwiek połączyć ofiary.  Względnie miała już sporo — w praktyce, wciąż nie znalazła nic, co sprowadziłoby ją na trop sprawcy. Z nowymi siłami zatrzasnęła drzwi szkoły Trixie i ruszyła na komisariat. Szczerze liczyła, że reszta pracowników zaakceptuje jej plan tak samo radośnie jak Lucyfer. Z resztą — Lucyfer zgadzał się na wszystko, o co go prosiła.

Słońce pięknie pięło się po niebie, rozganiając kolejne chmury. Szykował się kolejny, słoneczny dzień w mieście Aniołów, splamionym brudem i nie-człowieczeństwem. Chloe nie raz zawstanawiała się, czy gdyby nie jej praca, to już dawno by się przeprowadziła. Gdzieś poza miasto. Gdzieś, gdzie byłoby spokojniej. Bez tych wszystkich problemów i życia z Danem biurko przy biurku.

Wzięła głęboki oddech, szykując się mentalnie na ten cały, codzienny pierdolnik. Wolałaby przychodzić godzinę później, mogłam ominąć powitania i sztuczne uśmiechy, chwalenie jak bardzo są skuteczni czy zapach kawy z automatu, która z kawą miała jedynie wspólny kolor. I to też nie zawsze. Powoli chłonęła szybkie kroki współpracowników z innych oddziałów, stojąc wciąż w holu. Spoglądała na nich pusto, jednocześnie wypatrując w tłumie jego. Lucyfera, który mimo wszystko czasem bywał pomocny — chociażby po to, by kupić zdatną do picia kawę czy ciastka cytrynowe. Dojrzawszy go przy jedynym ze stanowisk, podeszła w jego stronę.

Dobrze, potrzebuje jeszcze dwóch osób.

Nie przejmowała się zgodą szefa, w końcu miała po prostu rozwiązać sprawę — nie zawsze legalnie, ale kto by na to patrzył. Morningstar prowadził jakąś zawziętą rozmowę o wyższości Fausta w oryginale, jednak Chloe była praktycznie pewna, że Lucyfer uznał ten tytuł za jakiś lotny komiks o bohaterach czy serial telewizyjny. Cóż, nie wyprowadziła go z błędu, a jedynie delikatnie szturchnęła w ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę.

— Dzień dobry, Pani detektyw — rzucił ciut za długo, szeroko się uśmiechając. — Kawy? — dodał, nim Decker zdążyła się odezwać. Jego dłoń nawet się nie zatrzęsła, gdy wciskał jej w palce gorący kubek napoju z karmelem.

— Musimy iść — rzekła w odpowiedzi suchym tonem, nie dziękując za drobny, codzienny gest jakim była świeża kawa. Nawet nie spostrzegła, kiedy jej kupno weszło na stałe do zadań Morningstara. — Zawołaj po drodze tamtą rudą. — Wskazała na Mandy, sympatycznego świeżaka zajmującego biurko przy drzwiach. — Nie mam ochoty dziś pracować z Danem — westchnęła cicho.

— Czyżby kolejna gorąca sprzeczka? — rzucił bezmyślnie Lucyfer, spoglądając w jej zmęczone oczy. Nie usłyszawszy odpowiedzi, odszedł zrezygnowany po funkcjonariuszkę, by juch chwilę później skierować się wraz z nią do gabinetu kochanej przez wszystkich, prócz siebie, Elli.

Zgrabnie otwarła drzwi i oparła się o blat przyczepiony do ściany. Niewiele myśląc, przywitała się z latynoską. Już po chwili próg przekroczyła także Mandy i Lucyfer.

— Mam nadzieje, że macie chwilę na małą wycieczkę — zaczęła spokojnym tonem, nie zdradzającym jej wewnętrznego niepokoju. Patrzyła na twarze trójki ludzi. Obserwowała ich. Tylko w jednej z nich dostrzegła zdziwienie, uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do rudowłosej. — Nie martw się nieobecnością, jakoś to usprawiedliwię. — Wcisnęła w jej dłoń kilka stron akt.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł... — odparła, marszcząc blade czoło. Zamrugała ciemnymi oczyma, czytając nagłówek zamieszczony na pierwszej stronie. Nie pomyślałaby, że wystarczyło kiedyś porozmawiać z tą osławioną Chloe Decker, by zostac zaangażowanym w najlotniejszą, w tamtym czasie, sprawę, które przypadły policji do rozwiązania. Szczerze, dość mocno jej to schlebiało i wolała nie pytać, dlaczego padło akurat na nią.

— Ja uważam, że to świetna inicjatywa! — rzucił radosnie Lucyfer, przypominając sobie to mądrze brzmiące słowo. Właśnie w tamtym czasie zrobiłby wszytsko, by zostać jakkolowek docenionym przez Chloe o słodkich oczach.

Ella zaś milczała, licząc, że sytuacja jakoś się rozjaśni. Mimo wszystko, była gotowa wspomóc detektyw w odkryciu prawdy o śmierci swej idolki. Szczególnie po tym, co ostatnio zobaczyła i czego się dowiedziała.

— Proszę...— jasnowłosa podała każdemu z nich po jednej małej i śliskiej kartce oraz biurowe notatniki i długopis z numerem na policje —... nie powinnam ich wypisywać sama, ale przecież nikt z was tego nie potwierdzi, prawda?

W odpowiedzi uzyskała jedynie przytaknięcia. Lucyfer z zaciekawieniem spojrzał na papier, gdzie, zamaszystym podpisem, porucznik wydał kolejną zgodę na przeszukanie domu ofiar. O dziwo, na pierwszy, a nawet kilka kolejnych, rzutów okiem podpis wyglądał autentycznie. — Tak właściwie... wolałabym wejść tam, gdy będzie pusto. Jeszcze dziś. Do południa, gdy domownicy będą w pracy. Jeśli coś się stanie — powołujecie się na zgodę. To nie może się nie udać...

To na pewno się nie uda... pomyśleli wszyscy.

Wierzę, że to się opłaci. Jakkolwiek...— pomyślała Chloe, uśmiechając się szeroko. Rozsiadłwszy się na krześle, kontynuowała.

— Lucyfer — zwróciła się ku niemu oraz jego szczerym uśmiechu, jaki gościł od kilku minut na twarzy ciemnowłosego. — Ofiara pierwsza — mówiąc, wskazała na niego palcem.

— Już się robi — odparł z entuzjazmem, poprawiając kołnierz koszuli w białe prążki.

— Ella — spojrzała na radosną latynoskę — druga. Mandy ty odwiedzisz dom numer trzy, a ja jakoś dostanę się do rudery naszej gwiazdy. Chce wiedzieć wszystko — firmy kosmetyków, rajstop, ubrań, gdzie i kiedy chodziły na miasto, znajomych i wszytsko to, co znajdziecie. To co mogłoby wskazać nam zabójcę albo jego otoczenie. Szukajcie notesów, dat na lodowce czy notatek. Może coś się jeszcze ostało, przecież nie mogli pozbyć się od tak wszystkiego, związanego ze zmarłymi. Zrozumiano? — zapytała twardo, a w odpowiedzi ujrzała jedynie zgodne kiwnięcie głowami. Lucyfer, szczerze musiał przyznać, że spodobała mu się Chloe-zła detektyw, która wzięła w końcu sprawy w swoje ręce. Nawet bardzo przypadła mu do gustu.

Nie musieli długo dyskutować. Każde z nich wiedziało, co ma robić. Chloe od dawna nie czuła się aż tak zestresowana, jak tamtego dnia, gdy miała przyjechać na osiedle i zrobić wraz z resztą małe włamania. Właściwie, to nawet nie myślała o konsekwencjach. Zapewne nawet nie byłaby w stanie ich znieść, ale gdyby to wszytsko się udało... Gdyby wyszło dobrze, nie musiałaby nawet ich brać pod uwagę.
Na miejscu było spokojnie i pusto. Wiele domów zostało samotnie pośród drzewiastych alejek. Ludzie siedzieli w nudnej pracy w korporacjach a dzieciaki właśnie wrzeszczały na pauzie w szkolnej kawiarence. Czwórka towarzyszy rozeszła się cicho, by ruszyć sprawę do przodu. Właściwie, to niczego nie byli pewni. Cóż, przynajmniej Lucyfer bawił się dobrze, wchodząc do mieszkania Nancy Adams.

Dom był taki sam, jakim zastali z Chloe go, gdy trafili w nim na zwłoki kobiety. Wszelkie ślady zajścia zostały jednak wyczyszczone, a kanapa w salonie wymieniona na nową. Ciemnowłosy szybko rozejrzał się po piętrze, by sprawdzić, czy na pewno jest sam. Robiąc szybkie kroki nie usłyszał żadnego odzewu. Najwidoczniej nie bez powodu drzwi były zamknięte na klucz. Jednak od próby rozpracowania zamka uchroniło go uchylone okno od strony ogrodu, które bez problemu otworzył na tyle, by wejść do środka. Na pierwszy rzut oka wkoło panował ład i porządek, jednak zajrzawszy do sypialni ujrzał pozostawione w niej papiery oraz zakurzone meble. Jak widać, została ona w pewien sposób poświęcona ku pamięci zmarłej i zostawiona w stanie takim samym jak tamtego dnia. Coś podpowiedziało mu, żeby zacząć właśnie od tamtego pomieszczenia.

Tak też zrobił. Grzebał niegrzecznie we wszelkich szufladach, które dało się odsunąć oraz szafkach, które dało się otworzyć. W drobnym notesie spisywał skrupulatnie tanie marki ubrań, wzdychając pod nosem z zażenowania. Jak ludzie mogą się tak ubierać? — rzucił w myślach z przkasem. Przewróciwszy oczyma, wrócił do dalszej pracy. Przeglądał delikatnie kartki w dziennikach i zeszytach, by zdjąć z nich jaknajmniej starego i drapaicego w nosie kurzu.

Ella natomiast wkroczyła do domu jeszcze spokojniej i prościej. Zamek drzwi balkonowych okazał się wyjątkowo plastikowy i tani, przez co otworzyła go z łatwością. Zawsze wiedziała, że wychowanie przez ulicę przydaje się w życiu. Wiedziała tez, jak grać, żeby wygrać, ale tym razem przeciwnik nie trzymał w rękach zwykłych dwójek — trzymał fulla na asach. Latynoska uśmiechnęła się pod nosem, wkraczając do łazienki. Zwinnie oglądała flakoniki perfum, zapamiętując ich marki i zapachy. Była zdziwiona, że w domu wciąż znajdowały się rzeczy Rachel, ale najwidoczniej cała posesja została opuszczona. Ogród wyglądał okropnie, przez brudne okna od brudnych, deszczowych smug. Nie minęło na tyle czasu, by wszędzie osiadła warstwa kurzu, ale widocznym było, że miejsce zostało przynajmniej chwilowo opuszczone. Niechętnie mijała samotne, dziecięce pluszaki, które już nigdy nie dostąpią drobniutkich dłoni, lecz przecież doskonale wiedziała, że i tak nie byłaby w stanie pomoc.
Pierwszym, co przykuło jej uwagę po przemierzeniu salonu, była lodówka, którą wciąż zdobiły pocztówki i zdjęcia z wakacji. Rzuciła okiem na listę zakupów, oraz notatnik na magnes. Szczególnie ten ostatni przykuł jej uwagę na dłużej, gdyż zapisane w nim były wszelakie wyjścia i spotykania rodzinny. Nie mogła sobie odpuścić, że przegapiła to będąc tam wcześniej. W dniu odkrycia ciała. Że wszystko było takie gwałtowne. W pośpiechu. Szybkimi ruchami dłoni zrobiła kalkę wiadomości z lodówki, po czym ruszyła na dalsze oględziny mieszkania.

   Mandy...Mandy, co zrobiłaby gdyby weszła wcześniej? Nic, bo sąsiedzi właśnie wybierali się na spacer. Rudowłosa szybko ukryła się za jednym z różnych krzewów, by zachować swoją obecność w ukryciu. Przyglądała się starszej parze, która przez chwile spoglądała na skromny dom, komentując coś pod nosem. Niechętnie odeszli, a ich wzrok nie sięgnął kobiety. Była dumna z siebie. Wmawiała sobie, żewierzyła w to wszystko. Czuła, że została wybrana, by wygrzebać się z gownianego parzenia kawy i czuwania przy krawężnikach — by chronić każdego obywatela. Zaśmiała się na sama myśl, że tak skończyły się jej kilkuletnie starania w Akademi. Pokręciła głową, sprawdzając, czy jest już sama. Najpierw delikatnie zapukała do drzwi, choć wiedziała, że jest to zajęcie bezcelowe, gdyż przed posesją stał niebieskawy szyld głoszący — na sprzedaż.
   Ostatecznie weszła po cichu, tak samo jak Ella od strony tylniej. I choć otwarcie zamka było dużo bardziej wymagające, w końcu w szkole nie uczą jak się włamywać, a jak łapać włamywaczy, to po minutach katorgi udało jej się wyłamać zamek. Miała nadzieje, że sprzedający pomyśli, iż zrobiła to zgraja dzieciaków. Pokusiła się nawet, by jakkolwiek umocnić swoją przykrywkę, więc znalezionym na kuchennym blacie markerem leżącym obok tacy z ulotkami napisała kilka przekleństw na frontowych drzwiach od wewnątrz. W białych rękawiczkach czuła się bezpieczniej niż kiedykolwiek. Omijała okna bez zasłon i niechętnie przemierzała pokoje, widząc, że każdy z nich był praktycznie pusty. Nic, co mogłoby się przydać. Białe ściany aż straszyły blaskiem, a meble poluskiwaly w od płynu do mycia drewna. Chodziła w kółko, zastanawiając się, gdzie mógłby by pozostać jakiekolwiek resztki życia. Jeśli coś zostałoby w domu z poprzednich właścicieli, na pewno leżało teraz w koszu. Najwidoczniej, musiała się poświęcić i wejść do altanki ze śmietnikami. Niewiarygodnym dla niej było, że ktoś tak szybko wyszykował dom do sprzedaży — a do dopiero fakt, że wszelkie pozostałości miałby być już wyrzucone.

Pani Detektyw, jak przystało na rasową policjantkę, wysłużyła się innymi, by dostać się do środka mini willi, znajdującej się w zaciszu osiedla. Dom od dłuższego czasu stał pusty, ponieważ małżeństwo w trakcie rozwodu nie mogło się porozumieć w jego sprawie. Chloe na początku niechętnie, bo niechętnie, weszła do środka tuż za wychodzącą z niego grupką nastolatków w traperach i ciężkich plecakach. Zapewne, gdyby poszukała, to już tydzień później znalazłaby w internecie film z tej, jakże przejmującej, wyprawy do opuszczonego domu. Pokręciła głową, po czym otrzepała z siebie kawałki drobnego szkła, które przyległy do jej kurtki, gdy przechodziła przez wybite okno w łazience. Właściwie, to z każdą minutą zmieniała podejście do tego całego zamieszania. W końcu musiała przyznać, że poniekąd podobało jej się spacerowanie po opuszczonych miejsca. Poczuła się znów młodsza i wolniejsza duchem. Mimo iż trwało to chwilę, wciąż w jakiś sposób podniosło przyniosło jej to radość. Oglądała uschnięte rośliny w donicach i zbrakowane meble. Droższe z nich, zapewne już dawno, zostały stąd wyniesione. Na pewno te, które zmieściłyby się przez wybite okno i nie wzbudziłyby podejrzeń wśród sąsiadów. Rozglądała się dokładnie po wnętrzach pokoi z zabrudzonymi ścianami, szukając pozostałości życia. Wiedziała, że nie była to główna siedziba piosenkarki, lecz mimo to liczyła na coś, co ją zainteresuje.
Powoli wchodziła po spróchniałych od wilgoci schodach, uważając, by się na nich nie zapaść. Barierka była miejscami wyłamana a tynk już dawno odprysnął ze ścian. Lecz nawet wtedy miejsce to miało magiczną aurę. Wyglądało dzięki temu inaczej. Ciekawiej.
Westchnęła gwałtownie, natrafiając na mały pokój, który niegdyś był prawdopodobnie gabinetem. Rozejrzała się dookoła, śledząc wzrokiem jego zawartość. Z rozrzuconych książek wylewały się kartki. Zawilgotniale papiery pokrywały podłogę. Wzięła głęboki wdech, by zapleśniałe powietrze nie wdarło się od razu do jej płuc i ostrożnie zaczęła unosić do światła odręczne, zadeptane notatki, które się ostały. Wtedy jeszcze nie przypuszczała, że to poświęcenie zupełnie nie będzie tego warte. Że lepiej byłoby się nie mieszać. W tamtej jednak chwili, wszytsko wydawało się tak realne. Każdy pomysł był dobrym, nawet jeśli miałby pomóc rozwiązać tylko  początkowy supeł na kłębku nici.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro