1.8
→ hope ←
Godziny ciągnęły się w nieskończoność. Jasnowłosa wciąż przewracała się z boku na bok, zrzucając kolejne poduszki z szerokiego łóżka. Ciało kobiety nieświadomie i delikatnie drżało. Przerażała ją ciemność i bezradność. Brak tak stałej w jej życiu dotychczas stateczności i planu. Jej oczy były zaczerwienione i mimo potrzeby snu, wciąż otwarte. Czuła, jak jej ciało przygniatał skowyt nocy. Niegdyś lekka pościel dziś ciążyła na jej ciele jak najcięższy metal. Nieustannie próbowała zmrużyć powieki, lecz martwy punkt, w którym stanęła sprawa wciąż ją martwił. Jedynym, co przyszło jej do głowy, był znikomy motyw zabójcy. Podpis. Gdzieś z tyłu jej głowy błąkała się osamotniona myśl, brzmiąca: A co jeśli to kobieta? Znaleźli już połączenie między ofiarami. Właściwie to połączenia: miejsce zamieszkania, ciąża i podpis na delikatnej skórze. Mimo to wciąż czegoś brakowało.
Nie wiedzieć czemu, w jej umyśle zapanowała pustka. Możliwe, że odsunięcie się od Lucyfera miało z tym związek. Wciąż męczył ją ten sam, powtarzający się koszmar, w którym to ginęła w jego zimnych, mrocznych oczach, pełnych przelanej krwi i rozpaczy mieszającej się z żalem. Koszmar, w którym blade, uschnięte ciała, z których wylewają się kwiaty zapraszały ją do siebie. Do otchłani bez wyjścia.
Już po raz kolejny przewróciła się na plecy, by szukać kojącego snu, który powoli się zbliżał, odsuwając mary na dalszy tor. Śledziła przez przymknięte oczy ruch księżyca na niebie. Ostatkiem świadomości spostrzegła, że zrobiło się jaśniej. Zimny, nocny szum wiatru w końcu pozwolił jej zasnąć, by budzik nastawiony na wczesny poranek znów mógł ją obudzić.
• • •
— Mamo, obudź się wreszcie! — Krzyk przeciął pomieszczenie. Chloe gwałtownie uniosła się z łóżka, widząc nad sobą Trixie.
Mała stała nad nią z kolorowym plecakiem w dłoni i butelką wody w prawej ręce. Jej twarz przybrała lekki grymas, gdy kobieta powoli otwierała oczy rażone słonecznym blaskiem dnia. Wszystko ją bolało. Fizycznie jak i psychicznie. Spoglądając na splątane włosy córki zdała sobie sprawę, że jednak powinna była nauczyć ją by sama się czesała.
— Już, już... — rzuciła, odruchowo sięgając po telefon, który podczas jej nocnej szamotaniny skończył na dywanie pod oknem. Jej ruchy były dość powolne. Detektyw potrzebowała jeszcze chwili, by dojść do siebie po praktycznie nieprzespanej nocy.
Wciąż zaspana omiotła wzrokiem wyświetlacz komórki. Jego jaskrawe światło prawie przyprawiło ją o odruch wymiotny. Szybko wyprostowała się, siadając na brzegu łóżka, widząc, że są już spóźnione. Jej skrzynkę na wiadomości wypełniał numer nowej sekretarki, którą zatrudnił porucznik.Pokręciła zdenerwowana głową, po czym szybko zerwała się na nogi, wyganiając córkę do kuchni, by ta zaczęła przygotowywać sobie śniadanie. Wciąż kręcąc głową z niedowierzaniem, bo przecież taka osoba jak ona, nie powinna się spóźniać do pracy. Ubrała się w pośpiechu w pierwsze lepsze spodnie i koszulkę, po czym zarzuciła na siebie kurtkę i szybko doprowadziła się do porządku w łazience, podczas gdy ciemnowłosa jadła.
Gdzieś pośród wielu, zmąconych myśli, krążyła ta jedna — motywacyjna. To ona — Chloe Decker — przezwycięży strach i koszmary męczące ją po nocach związane z ostatnimi wydarzeniami, by rozwiązać sprawę. By udowodnić nie tylko innym, ale także i sobie, że nie jest rozpieszczonym dzieckiem, ale prawdziwym policjantem, na jakiego wychował ją jej zmarły ojciec. Ojciec, który jako jedyny ją tak dobrze rozumiał.
— Weź się w garść, kochana... — rzuciła pod nosem, gdy przekręcała klucz w drzwiach. — Bo jak nie ty, to kto? — zaśmiała się pod nosem, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Natychmiast także usłyszała w głowie ciepły głos Lindy, która wkroczyła w jej życie wraz z Lucyferem.
Poprawiła zamszową kurtkę i wsunęła odznakę do tylnej kieszeni spodni. Z radością i zaangażowaniem w jasnych jak bezchmurne niebo oczach ruszyła do pracy, uprzednio podwożąc swoją kochaną Małpkę do szkoły. Wiedziała, że jest spóźniona i na pewno nie umknie to uwadze reszcie pracowników.
• • •
Przekroczywszy próg posterunku, poczuła słodki zapach kawy i cytrusowych ciastek. Jasne ściany odbijały poranne światło, kierując promienie słońca na twarze pracowników, którzy krążyli zaganiani w te i we wte, wyciskając z siebie siódme poty, by godnie pełnić swój zawód.
No dobra, Chloe przecież doskonale wiedziała, że około dziewiątej przywozili donuty z lukrem i kolorową posypką, więc każdy biegł właśnie po nie.
Kobieta zdenerwowana potarła delikatnie spocone dłonie , po czym skierowała się, jak gdyby nigdy nic, do swojego stanowiska. Przybrała dobrą minę, licząc, że nikt nie zauważył jej spóźnienia, co byłoby wspaniałe. Niestety również zbyt idealne. Już miała usiąść przy biurku zapełnionym kubkami, których Morningstar nigdy nie wrzucał do kosza, gdy usłyszała głos zza swoich pleców.
— Pani Decker! — Jasnowłosa zauważyła za sobą nową sekretarkę, która zrobiłaby wszystko, by przymilić się ich szefowi. Aż dziwne, że jeszcze nie wskoczyła mu do sypialni, aczkolwiek nie jej było to oceniać. Kobieta w ołówkowej spódnicy nie zostawiła jej czasu na odpowiedź, wskazując na nią palcem. — Dokładnie czterdzieści dwie minuty spóźnienia, a za osiemnaście jest poranna odprawa — rzekła niezwykle zdegustowana zachowaniem Chloe, po czym zmarszczyła brwi. — Nie chciałabym być w twojej skórze, gdy nasz porucznik się dowie — wycedziła szorstko, odwracając się na pięcie i odchodząc, stukając przy tym cieniutkimi obcasami czarnych szpilek.
Decker delikatnie rozbawiona jej zachowaniem, bo któż by budował swoją pozycję na nienawiści pozostałych współpracowników, zaczęła przygotowywać sobie stanowisko pracy. Uprzątnęła blat, wyrzucając również resztki ciastek, które nie wiedząc kiedy zostawił jej towarzysz. Mimo iż Lucyfer miał swoje miejsce na posterunku, to wciąż wszelkie jedzenie spożywał właśnie na jej biurku. Chloe nie liczyła ile to już razy, Dan oskarżył ją o kradzież jego budyniu, którym częstował się, a to zaskoczenie, Lucyfer Morningstar. Taki tam diabeł ze skłonnością do słodyczy.
— A to suka... — rzuciła pod nosem Mandy. Rudowłosa, jedna z nowoprzyjętych policjantek, mimowolnie przysłuchiwała się rozmowie asystentki z detektyw. Na dźwięk jej słów, które mimo bełkotu usłyszała za swoimi plecami, jasnowłosa wzdrygnęła się lekko zaskoczona.
— Czy powinnyśmy ją obrażać? — odparła z lekkim uśmiechem na ustach, wyjmując butelkę wody z etykietką nowej animacji Disney'a, którą najwidoczniej kupiła dla Trixie.
— Póki jej nie ma? — Mandy machnęła chudą dłonią, na której wisiały liczne bransoletki. — Oczywiście, że tak. — Na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech i delikatne rumieńce. Przegryzła donuta z różowym lukrem, po czym złapała koleżankę w talii. — Chodź, bo się spóźnimy — rzuciła radośnie i z zapałem.
— Jeszcze ci się tego odechce... — mruknęła cicho Chloe, widząc jak kobieta cieszy się, przeżywając swoje pierwsze miesiące w pracy. Na jej twarzy pojawił się delikatny grymas, gdy przypomniała sobie swoje początki.
Gotowa na nowy dzień, który zaczął się bez jej udziału, ruszyła na codzienne spotkanie, by znów usłyszeć, jak świetnie jest pracować z tak dobrze zorganizowaną grupą ludzi, pełnych chęci do pracy. Nieświadomie szukała wzrokiem Lucyfera, który przyzwyczaił ją do wpadania na posterunek, między ostatnim pączkiem na dnie pudełka, a powitaniem porucznika. Chloe uważała, że ktoś musiał mu zostawiać wypiek, bo w życiu nie uwierzyłaby w to, że od tak tam sobie leży samotnie na dnie.
• • •
Chłodne powietrze uderzyło je, gdy drzwi się otwarły. Latynoska usiadła na swoim fotelu, po czym podjechała do białego blatu, gdzie walały się probówki i puste fiolki. Sprawne oko Morningstara dostrzegło na nim kiedyś wciśnięte między biuletyny przyrodnicze karty do gry oraz stojący obok słoik z monetami. Cóż, kto wie, co jeszcze kryje ta niewinna postura Elli?
— Myślałam, że nigdy się nie skończy i przepadnie mi moja ulubiona audycja — westchnęła Lopez, sprawdzając godzinę.
— Widzę, że choć ty się nie obijasz w związku z naszym zastojem. — Chloe uśmiechnęła się, choć był to bardziej smutny, wymuszony uśmiech inny niż te, które na celu miały okazać euforię.
— Zawsze trzeba myśleć pozytywnie. — Rozpromieniła się, odsuwając zamek bluzy z nadrukiem różowego jednorożca. — A teraz siadaj. — Wskazała na krzesło obok, po czym pogłośniła radio.
Przyjaciółka zajęła miejsce przy jej boku, bawiąc się rozrzuconymi kartkami papieru na blacie. Nawet gdyby chciała, Chloe nie byłaby w stanie skupić się na słowach mężczyzny, który właśnie zaczynał wykład. Była zmęczona i jedynym, czego pragnęła, był sen. W jej głowie krążyła pustka pomysłów i skołatanie uczuciami odnośnie Lucyfera. Tak bardzo chciałaby, by to wszystko było snem...
— Jak zapewne państwo wiedzą, obchodzimy dziś rocznicę śmierci jednej z naszych świetnych spikerek, a także późniejszej gwiazdy, ktora wkroczyła na scenę muzyczną, by podbić Miasto Aniołów. — Ella westchnęła cicho, uciekając wzrokiem gdzieś pośród rolety okienne, które odgradzały ją od codzienności posterunku. — Verena, choć jej prawdziwe imię brzmiało zupełnie inaczej, Luce, opuściła nas dokładnie rok temu, by śpiewać wraz z prawdziwymi aniołami — mówił spokojnym głosem pracownik radia, posiadający świetną dykcję i miękki ton.
Chloe zauważyła, jak latynoska delikatnie zaciera dłonie, z widocznym smutkiem w oczach. Drobna kobietka skuliła się lekko, po czym znów zniknęła we własnych myślach. Wyglądała niezwykle niewinnie i znacznie młodziej niż twierdziła jej data urodzenia.
— Mimo iż medycyna potwierdziła, że Verena, jak proszono, by się do niej zwracać, przedawkowała xanax oraz inne środki uśmierzające ból, wciąż wszyscy jej bliscy twierdzą, że świadomie by tego nie zrobiła... — zatrzymał się na chwilę. — Uhonorujmy więc ją oraz jej nienarodzone dziecko kilkoma utworami, które napisała tuż przed śmiercią... — Głos przycichł, a spokojna, melancholijna melodia znana w większości stanów zaczęła lecieć w radio.
Lopez kołysała się lekko w przód i w tył z nogami założonymi na blat. Chloe już miała wstać i zostawić ją samą w swej zadumie, lecz czarnowłosa złapała jej rękę, zmuszając, by wróciła na miejsce.
— Zobacz. — Chwyciła kolorową gazetę, która leżała na jednej z półek pod stołem. Przez chwilkę w skupieniu wertowała strony, by pokazać tę ostatecznie wybraną Decker. — Zobacz, co o niej napisali... — powiedziała zrozpaczona, bawiąc się zamkiem bluzy, uprzednio wskazując dokładny fragment artykułu sprzed kilku miesięcy.
Jasnowłosa zaczęła czytać, by nie wzbudzić przykrości w swojej przyjaciółce. Najwidoczniej była jedną z fanek wokalistki, która w ciągu roku podbiła scenę muzyczną, dzięki kilku wiralowym utworom z chwytliwą melodią skrzypiec i pianina.
— Największa pseudogwiazda, która nie wie co to umiar i dobre maniery... — cytowała spokojnie Chloe, czując smutek bijący z zawsze pozytywnej Elli o ślicznych oczach i zdolnością otwierania zamków w drzwiach, co tak bardzo nie pasowało do jej niespotykanej urody.
— Wciąż nie wierzę, że tak ją nazwali... — westchnęła pod nosem, bujając się na czarnym, materiałowym krześle. W jej oczach kręciły się delikatne łezki.
Ella. Och, Ella pełna współczucia nawet do zupełnie obcych jej ludzi. Mimo radosnej twarzy, umysł ciemnowłosej już od dawna owładnęły ciemność i niestabilność. Przynajmniej mogła pomagać innym, czując, że sama już sobie nie pomoże.
Decker zerknęła na nią kątem oka, po czym wróciła do czytania, bo przecież cóż innego miała do roboty. Skoro cuda się nie zdarzają, musiała ruszyć do roboty.
— Jeszcze do niedawna mieszkańcy rodzinnego osiedla mogli cieszyć się sąsiedztwem piosenkarki, która w wolnych chwilach pasjonowała się spożywaniem substancji znieczulających oraz wszelkich używek. Mimo iż sąsiedzi zamieszkujący pod... — nagle przerwała, podnosząc się z fotela. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a w oczach urosły jasne iskierki dodające jej uroku. Uniosła głowę, patrząc na latynoskę.
— Chloe? — głos Elli był delikatny, słodki a także przepełniony troską, której zabrakło dla niej samej.
— Jesteś wielka! — krzyknęła nagle detektyw ze szczerą euforią.
Rzuciła się, by ją objąć, a Ella, jak to Ella, nie pogardziła uściskiem. Cicho zaśmiała się z nagłego wybuchu policjantki, której na twarzy wyrosły nieśmiałe rumieńce.
— Chloe, dobrze się czujesz? — zapytała nagle, ze zmartwieniem w głosie, odsuwając ją od siebie delikatnie i powoli..
— Ella — zaczęła stanowczo. — Mamy kolejną zmarłą z tego samego miejsca zamieszkania. No prawie... — dodała po chwili, wskazując na adres zamieszczony w gazecie. — Okoliczności są podobne — mówiła, niezdrowo się nakręcając. — Także była w ciąży. Także miało to związek z narkotykami, używkami... — cedziła słowa, wciąż dziękując w myślach Bogu za zesłanie Elli właśnie do Los Angeles. — Czy wiesz coś więcej, o tym jak zmarła? — zapytała, kładąc jej dłoń na ramieniu.
— Hmm... — westchnęła ciemnowłosa, wykrzywiając brwi. — Z tego co wiem, rodzina sama się wszystkim zajęła, bo nie chciała tego nagłaśniać — mówiła spokojnie. — Jej mąż wyjechał gdzieś za granicę, zaraz po uzyskaniu rozwodu, który toczył się jeszcze przed tragedią. Nie było to aż tak medialne, ale może coś się uda znaleźć... — Podeszła do laptopa, po czym zaczęła coś wpisywać w wyszukiwarkę. — Jeśli coś znajdę... — zaczęła, kecz Chloe nie dała jej zakończyć.
— Musimy dowiedzieć się, czy nie znaleziono czegoś, co mogłoby świadczyć o zabójstwie. Jeśli uda nam się powiązać ofiary, o ile Verena okaże się jedną z nich... Była pierwsza, może ktoś coś zauważył, czegoś nie zatarł... — mówiła bardzo szybko i mało składnie machając dłońmi. — Musimy tylko... — zaczęła, lecz nagłe wtargnięcie do laboratorium przeszkodziło jej w dokończeniu wypowiedzi.
Widząc postać stojącą w drzwiach, Chloe westchnęła ciężko, wciąż nie dowierzając, że sama skazała się na taki los. Niespodziewana o tej porze wizyta wywołała na twarzy Lopez szeroki uśmiech i iskierki w oczach.
Bo z kim rozmawia się tak dobrze o boskich sprawach, jak nie z samym Diabłem trzymającym aktualnie w dłoniach kubek z kawą, której zapach roznosił się po pomieszczeniu.
— Przepraszam Pani Detektyw, ale chyba się odrobinę spoźniłem — rzucił, kręcąc teatralnie głową, po czym ugryzł kawałek pączka w różowym lukrze, którego trzymał w dłoni.
— Wręcz przeciwnie, Lucyferze. W samą porę...
— To świetnie! — rzucił uradowany, zadziornością Chloe. — Bo właśnie miałem ci przekazać, że znaleziono kolejne ciało kobiety...
— Cholera — rzuciła do niego gwałtownie, zaskoczona jego słowami. Natychmiast zmieniła się jej twarz. Radosne iskierki w oczach uległy przemianie w żar zaangażowania. Uśmiech zastąpiło przygryzienie wargi. Ciepły ton głosu przerodził się w silny i stanowczy. — Jedziemy tam, musimy być przed prasą. Chce mieć ciało na świeżo. Tym razem załatw — odwróciła się do Elli — by zostało w prosektorium na tyle długo, na ile będzie nam potrzebne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro