1.5
→ Let's chill ←
— Toksykologia wykazała to samo, co w przypadku Nancy — mówiła spokojnie i jasno, opierając się niskim ciałem o blat biurka. — Co prawda, proporcje zostały lekko zmienione, ale wciąż są to te same składniki.
Ella zaczęła wyjmować notatki z czarnego segregatora w kotki, który leżał na jej roboczym blacie. Co jakiś czas jej wzrok spadał na Chloe, która delikatnie zmęczona i pozbawiona nadziei bawiła się szklanymi bagietkami.
— Proszę. — Ciemnowłosa wyrwała detektyw z rozmyślań, wyciągając w jej stronę dłoń z plikiem szarych kartek. — Wszystko, czego potrzebujesz. — Uśmiechnęła się szczerze, ściągając niebieską rękawiczkę, gdy Chloe ujęła papierologię.
— Dziękuję, Ello — odparła pod nosem jasnowłosa, starając się nie ukazywać swojego rozczarowania efektami śledztwa. Wciąż samotnie krążyła po myślach, przywołując w głowie miejsca zbrodni.
Wczorajsza wizyta w prosektorium zapewniła jej nieprzespaną noc, pełną rozmyślań. Była niezwykle wściekła na mężczyznę, który wydał ciało rodzinie, jednakże postanowiła nie rozkopywać ziemi, którą usypano rano nad ciałem Nancy. Choć w ten sposób mogła ukazać jej odrobinę szacunku. Jeżeli ponowne zagłębienie się w raport z sekcji tudzież notatki techników, nie pomoże, to będzie musiała odwiedzić cmentarz. Szczerze chciałaby, by taka potrzeba nie zaszła, gdyż jeszcze nigdy nie przyszło jej pozbawiać spokoju tych leżących trzy metry pod ziemią.
— Trudna sprawa, co? — zapytała nagle Lopez, na co Chloe podskoczyła. Usiadła na krześle, po czym podsunęła się do biurka pełnego książek, rozrzuconych kolorowych, samoprzylepnych karteczek i notesów.
— Taka się wydaje... — rzuciła z wymuszoną radością, wychodząc z oszklonego pomieszczenia.
Snując się powolnie do swojego miejsca pracy, spotykała zdziwione i dość nieprzychylne spojrzenia współpracowników. Właśnie przy tej sprawie miała okazję się wykazać i udowodnić, że wcale nie ma takiej pozycji dzięki swojemu ojcu, którego tak kochała. Gdzieś także usłyszała plotki, że jeśli uda jej się złapać mordercę, może liczyć na awans. Zupełnie na to nie liczyła, choć nie mogła ukrywać, że bardzo ucieszyłby ją fakt zajęcia wyższego stanowiska i zwieńczenia sprawy.Nie miała pojęcia, czy bez żadnych śladów, uda jej się zakończyć chociaż wstępne dochodzenie. Właściwe nie wierzyła w to, że im się uda. Im, bo przecież miała u swego boku towarzysza od siedmiu boleści, cholernego Lucyfera Morningstara, do którego dawno przywykła, choć jeszcze nie raz pewnie byłby w stanie ją zaskoczyć.
Usiadła przy swoim biurku, rzucając na nie uprzednio otrzymane analizy od Elli. Wolnymi ruchami zaczęła przekręcać strony wypełnione zapiskami z działu toksykologii. Gdy przebrnęła w końcu przez praktycznie takie same strony, znów dotarła do zestawu kilkunastu kartek zwykłego formatu, na których opisano przebieg autopsji. Już kolejny raz podchodziła do niego, lecz tym razem postanowiła zacząć od końca. Może przez nieuwagę przegapiła coś, co tkwiło na samym końcu. Chłonęła literki, lecz poza drobnym, płytkim zadrapaniem, które wykonał kot, pieprzykami, znamieniami stałymi i śladem po szczepionce nie wyszczególniono nic więcej. Lekko zmęczona ostatnimi długimi i nieprzespanymi nocami, chwyciła kubek z kawą zakupioną w automacie na posterunku, który niewiadomo skąd pojawił się przy jej stanowisku.Mrużąc osowiałe oczy, zaskoczona, bo nie pamietała, by zakupiła sobie napój, spojrzała ku górze. Przetarła czoło i poprawiła zmierzwione włosy, których nie miała nawet czasu uczesać.
— Witam, pani Detektyw. — Lucyfer uśmiechnął się szczerząc zęby, spoglądając na nią zza biurka. O dziwo, przez uprzednie kilkanaście minut był wyjątkowo cicho, gdyż kobieta nawet nie zauważyła jego obecności. — Przyniosłem ciepłą kawę — powiedział, zerkając na papierowy kubeczek, który trzymała w dłoniach jakie zdobiły obdrapane z lakieru paznokcie. — I ciasteczka cytrynowe — dodał, kładąc obok jej ręki torebkę z przysmakami.
— To miłe, ale... — zaczęła, upijając gorący napój, licząc, że Morningstar, w ramach dowcipu oczywiście, nic do niego nie dodał. Szczerze, chwilami bała się brać od niego cokolwiek, wiedząc, że jest typem osoby, która wydaje więcej na zaopatrzenie domówek barku, w jego przypadku całego baru, niż lodówki. Spojrzała wymownie na teczki spoczywające na blacie, po czym wróciła do czytania.
— Żadnych ale, pani Detektyw — kontynuował, wcinając się w jej słowa. — Stwierdziłem — uznał nonszalancko — że potrzebujesz odpoczynku, więc ruszam razem z tobą do Lux, by cię trochę rozerwać. — Znów uśmiechnął się szeroko, bawiąc się srebrnymi kuleczkami na stelażu stanowiącymi ozdobę.
— Ooo nie — powiedziała stanowczo, znów przerywając w połowie czytanego zdania. — Gwarantuję ci, że jedyne, czego teraz potrzebuje... Czego my potrzebujemy — poprawiła się,wskazując na mężczyznę. — To przełom w śledztwie. — Pokręciła głową, nie wierząc w jego bezmyślność. — Mamy dwa ciała. — Nachyliła się ku niemu. — I żadnych podejrzanych, znikome ślady... — dodała tak cicho, by inni jej nie słyszeli. — Pamiętasz ten wazon, nad którym pracowała Ella? — Lucyfer kiwnął nieznacznie głową, jakby próbował sobie przypomnieć. — Były niepełne, praktycznie znikome i rozmazane. Jak na razie nie udało się wyznaczyć chociaż jednego punktu, żeby go potem potwierdzić...
— Och, przestań. — Machnął zbywająco dłonią. — Coś się jeszcze trafi, nie można być tak sceptycznym, Pani Detektyw. Skoro, jak na razie, nic się nie dzieje, zapraszam na najlepszą zabawę w mieście — zaproponował beztroskim tonem.
— No właśnie, może dlatego powinniśmy popracować, by coś się stało? — zapytała, lecz Lucyfer zupełnie zignorował jej słowa.
— Nie to nie — rzucił nagle zupełnie poza kontekstem. — Jednak pamiętaj, że moje propozycje są zawsze aktualnie. — Mrugnął do niej, uśmiechając się szarmancko. Poprawił marynarkę i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pracy.
Chloe westchnęła ciężko, nie mogąc znieść jego lekceważącego stylu bycia. Próbowała się uspokoić, sięgając po cytrynowe ciasteczko, które jej partner kupił w piekarni obok komisariatu. Gdy uniosła twarz, przełykając odrobinę kremu, jej towarzysza już nie było. Pokręciła głową wciąż nie dowierzając, jak irracjonalną propozycję jej rzucił. Już na wstępie wyrzuciła ją ze swoich myśli, starając pobudzić się do pracy.
Siedząc przy biurku poczuła samotność. Nikt inny, prócz Morningstara nie chciał z nią pracować. Właściwie to nawet nie mógł, gdyż każdy był zajęty swoimi sprawami. Obserwowała jak z czasem pozostałe biurka pustoszeją, a ona wciąż odosobniona rozkłada notatki na blacie. Zupełnie zapomniała, że Trixie zostaje u Dana tylko do dziś. Starała się myśleć o tym, co zaszło, lecz mimowolnie dostrzegała brak Lucyfera, którego głupie, beznadziejne dygresje już nie raz pobudzały ją do działania.
Krążyła wśród dwóch kobiet, które straciły życie. Dwóch kobiet w ciąży. Dwóch odmiennych kobiet. Przypomniała sobie wygląd Nancy. Jej dobrze zbudowane ciało, widoczną już ciążę, długie czarne włosy i delikatne jasne oczy. Wróciła wspomnieniem do Rachel, Niemki o ciemnych oczach i zimnych dłoniach. O krótkich, brązowych włosach oraz piegach. O drobnej budowie ciała i ciąży, której nie dało się zauważyć na pierwszy rzut oka.
Jedyną zależnością miedzy nimi, jaką udało jej się odkryć, podczas przeszukiwania kobiet w rejestrze policyjnym, było wspólne osiedle, na którym mieszkały. I budynek, w którym pracowały. Nancy uczyła w podstawówce, do której przez jakiś czas uczęszczała Trixie, Rachel natomiast w liceum tuż obok niej. Nie było jednak w tym nic dziwnego, ponieważ większość osób, związanych z edukacją, a zamieszkujących osiedle domków jednorodzinnych pracowała właśnie w tamtejszych placówkach połączonych ze sobą, które mieściły się praktycznie tuż przy bramie wjazdowej. Z własnych obserwacji wywnioskowała jedynie, że osoba, która popełniła morderstwa mogła, a nawet musiała, być w jakiś sposób związana ze środowiskiem chemii, medycyny. Ciąże kobiet mogły być zupełnym zbiegiem okoliczności. Chloe wciąż nie mogła pojąć, dlaczego na jednej z ofiar morderca pozostawił ślad, rozcięcie. Może podpis? Jeszcze nie wpadła na to, czym mogłoby być nacięcie, lecz możliwe że miało jakiś znaczący cel.
Dopijając ostatni łyk kawy od towarzysza, spostrzegła się, że jej zmiana minęła już dobrą godzinę temu. Posterunek opustoszał praktycznie całkowicie. Jedynie chiche tykanie zegara dotrzymywało jej towarzystwa w sporej sali i samotny stróż przed wejściem. Wzięła kilka delikatnych wdechów, by się otrzeźwić, po czym założyła na siebie swoją ramoneskę i wyszła na parking, żegnając się po drodze z meżczyzną, który właśnie rozpoczął swoją zmianę.
Zmierzając ku swojemu samochodowi, zadzwonił jej telefon. Szybko wyjęła komórkę z kieszeni i odebrała połączenie.
— Decker. — Usłyszała znajomy jej głos porucznika, którego oschły ton raczej nie zwiastował nic dobrego.
— Słucham... — zaczęła, lecz ten nagle jej przerwał.
— Wiem, że na to liczyłaś, ale dopóki nie wywiążemy się z tej sprawy — nici z twojego awansu — uciął, nawet się nie witając. Chloe jedynie mogła wyobrazić sobie, jak ciemnowłosy dzwoni do niej ze swojego służbowego telefonu siedząc na dużej kanapie w ogromnym domu, który zdobią nowoczesne obrazy.
Gwałtownie posmutniała, szukając kluczy w torbie. Zatrzymała się w miejscu z otwartą buzią, licząc na dalsze wyjaśnienia. Spojrzała na ciemne niebo, na którym powoli pojawiały się gwiazdy. Żałowała, że żadna z nich nie miała okazji właśnie wtedy spaść.
— Jeśli w ogóle będzie taka możliwość — dodał bezuczuciowo mężczyzna, a w tle można było usłyszeć kobiecy krzyk.
— Dobrze, rozumiem — powiedziała, starając się nie rozpłakać. Rozłączyła się niegrzecznie, wcale nie rozumiejąc.
Przez lata pracowała w tym miejscu, darząc szczątki nadziei, że ją docenią. Że w końcu udowodni im, że sama zasługuje na to, by to właśnie inni ją docenili. By nie myśleli, że jest tu tylko dzięki ojcu. Teraz, gdy nadarzyła się okazja, powiedziano jej, że nie dostanie awansu. Że wciąż będzie tylko detektywem poniżanym przez innych pracowników, wyższych od niej stopniem. Ambitna Chloe Decker chciała się rozwijać. Zmieniać. Czuła, że mimo wszystko zawsze może liczyć na pomoc Elli i Dana. Na Lucyfera i Lindę. Choć oni wszyscy byli tak samo szaleni jak ona, mogła na nich liczyć.
Zasmucona i zniechęcona pokręciła głową. Postanowiła, choć na chwilę, zapomnieć o upokorzeniu, które czeka na nią następnego dnia na zmianie. Na Wielką Panią Detektyw Decker, jak to zwykli rzucać technicy od razu, gdy wchodziła na wezwanie. Ostatecznie, po samotnych i cierpkich rozmyślaniach na parkingu, przyjęła najnowszą propozycję swojego towarzysza i w drodze powrotnej odwiedziła Lux.
• • •
Już kilkanaście metrów od progu klubu poczuła ten charakterystyczny zapach alkoholu zmieszanego z dymem papierosowym. Złoty, świecący neon wyglądał dla niej dość tandetnie, jednak najwyraźniej była to tylko jej opinia, gdyż nie przeszkadzało to tłumowi ludzi stającemu przed wejściem. Zbliżała się bliżej mocnego zapachu, ignorując krzyki klubowiczów, przez których się przepychała. W jej oczach mienił się brokat kolorowych, krótkich sukienek i błyszczących makijaży. Mimo że nie musiała czekać w kolejce na zewnątrz, bo przecież policyjna odznaka zdziałała cuda, wciąż musiała jakoś przecisnąć się przez zbiorowisko obcych jej, którzy krążyli gdzieś pośród lokalu. Rozglądając się wkoło, zauważyła, że jako jedna z niewielu kobiet w barze nie ma na sobie obcisłej kreacji, która zupełnie nie pasowała do kobiety w jej wieku. A przynajmniej tak uważała sama zainteresowana. Omiotła wzrokiem swoją jasną bluzkę i czarne, wysokie jeansy, wchodząc w głąb imprezowiczów. Nieznacznie poczuła się zawstydzona swoją innością, jednak ostatecznie postanowiła to ignorować.
Hearts in the cage, hearts in the cage,
You, you flipped the page and slipped away...
Przysuwając się ku barowi, usłyszała znajomy głos. Nie wiedzieć nawet kiedy, w jej dłoń został wciśnięty kolorowy drink z limonką, najprawdopodobniej, wykonany przez Maze. Chloe rozpuściła swoje długie jasne włosy, po czym z nieśmiałym uśmiechem na ustach, do którego sama nie chciała się przyznać, ruszyła zobaczyć skąd dobiegał śpiew jej przyjaciela.
Never thought that you were,
Someone to say things that you didn't mean...
Niespodziewanie znalazła się przy stolikach, przepychana przez innych ludzi, gdzie słuchacze żywej melodii kołysali się w jej rytm. Kilka razy także została szturchnięta przez klubowiczów, lecz zignorowała ten fakt, starając się nie wszczynać kłótni. Nikt nie przeszkadzał jej przyjacielowi, co utwierdziło ją w przekonaniu, że naprawdę stanowił lubiany element w Lux. Dojrzała Lucyfera na improwizowanej scenie wśród zielonych i niebieskich świateł. Nawet z daleka mogła dostrzec, błysk radości w jego oczach, gdy wyłapał ją wzrokiem w tłumie.
You didn't even call to wish me sweet dreams,
Really thought we made a sweet team...
Pokręciła głową, widząc jak ciemnowłosy zmierza w jej stronę. Trzymając w dłoniach mikrofon, wydawał się niezwykle uzewnętrzniony. Mogłaby nawet zaryzykować stwierdzenie, że jego śpiew stanowił formę spowiedzi. Mimo iż policjantka była na kilku koncertach, nie słyszała jeszcze tak hipnotyzującego głosu. Otworzyła szerzej oczy, lekko pochylając się, by przechodzący właśnie obok niej Morningstar nie zauważył szczerego i delikatnego uśmiechu, który błąkał się po jej twarzy.
Ticking clocks on the wall, waiting for your call,
But that cuckoo bird, won't sing at all...
Nim się spostrzegła głos bruneta w czarnym garniturze i srebrnym pierścieniu na dłoni ucichł. Nim się także zorientowała jej kieliszek opustoszał, więc, jak gdyby nigdy nic, odstawiła go na jeden z wolnych stolików. Gdy przed jej oczyma ukazał się jej partner, idący pod rękę z dwiema rudowłosymi, długonogimi kobietami, odchrząknęła odruchowo, by zwrócić na siebie uwagę, choć wątpiła, by było to możliwe w tym tłumie.
Nagle właściciel klubu, który o dziwo był trzeźwy, odwrócił się w jej stronę, łapczywie spoglądając w jej mgliste oczy. Chloe od początku ich znajomosci zastanawiała się, w jaki sposób właściciel klubu sam nie pije aż tyle alkoholu, ile mogłyby sugerować jego częste, nieskładne i bełkotliwe wypowiedzi.
— O! — wykrzyknął uradowany, opuszczając swoje towarzyszki, na których twarzach w tej właśnie chwili pojawił się grymas. Nie przyznawał się do faktu iż już wcześniej zauważył jasnowłosą. Iż przechodząc u jej boku nieśmiało musnął jej dłoń, czego nawet nie zauważyła. — Pani Detektyw.... — zaczął, spuszczając z niej swój wzrok. — Widzę, że wreszcie poszłaś po rozum do głowy — zaśmiał się cicho, ignorując jej poddenerwowanie widoczne w jej szarych oczętach.
— Uprzedzam... — mówiła, lecz ten natychmiast jej przerwał śmiejąc się pod nosem.
— Tak, wiem — rzucił przeciągle. — Tylko na pięć minut...— Objął ją jedną dłonią w tali, a drugą chwycił z tacy wysoki kieliszek z szampanem, którą niosła jedna z kelnerek. Rudowłosa w skąpej sukience posłała mu szeroki, zadziorny uśmiech, po czym ruszyła dalej.
— No co ci szkodzi? — szepnął gładko do jej ucha, a na dłoniach Chloe pojawiła się delikatna gęsia skórka. Głos jakby przeszedł przez nią całą, pozostawiając pustą wytłoczkę.
— Masz rację — westchnęła z lekka niechętnie. — Nic — odparła, podejmując z jego dłoni napój i godząc się z wizją braku awansu. — Zupełnie nic, Lucyferze. — Uśmiechnęła się, dając ponieść się dźwiękom muzyki i przytłumionym światłom Lux.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro