Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Herbaciane przyjęcie

Sectumsempra przecięła powietrze. Promień energii zdawał się prawie zatrzymać milimetry przed zderzeniem i w majestatycznym, nieubłaganym tempie zbliżać do celu. Czas zwolnił, by ułamek sekundy stał się torturą. Nim ktokolwiek drgnął, bryzgnęła krew. Stare blizny rozorała nowa dawka czarnej magii. Ręka Pansy zadrżała. Oczy Draco rozszerzyły się w szoku. Zaklęcie przewróciło blondyna na plecy, który rozpędem przejechał ponad metr po podłodze. Pansy odrzuciła od siebie z obrzydzeniem różdżkę i zakryła usta dłonią. Stłumiła krzyk. Pani Pomfrey dopadła do Dracona, rozrywając resztki zniszczonej koszuli. Chłopak chyba płakał z bólu. Pansy nie słyszała. Sama szlochała, krztusząc się słonymi łzami. Była przerażona.

-Co ja najlepszego zrobiłam? Co ja zrobiłam?- powtarzała zduszonym głosem.

W szoku nie spostrzegła dłoni obejmujących jej rozdygotane dłonie i delikatnie ciągnące do wyjścia. Pozwoliła się poprowadzić do drzwi, a później na korytarz.

- Cii. Cii. Spokojnie.

Luna delikatnie gładziła plecy Parkinson. Łzy skapywały, wsiąkały w białą bluzkę ślizgonki. Pansy, zamiast się uspokoić, szlochała jeszcze rozpaczliwiej.

- Hej...- szepnęła Luna- Pani Pomfrey wie, co robi.

- Zamknij się.- warknęła wściekle, zaciskając zęby, aż otrzeźwiająca iskra bólu przeszyła jej szczękę.

Luna zamknęła usta. Nie wyglądała na rozzłoszczoną zachowaniem Pansy. Rozumiała i współczuła, a przynajmniej to starała się przekazać.

Poczucie winy wypierało tlen z płuc ślizgonki. Nie potrafiła znaleźć racjonalnych powodów swojego zachowania. Kiedyś może by wrzeszczała, że sytuacja była pod kontrolą i nie potrzebowała pomocy. Może nawet wyszłaby z sali, trzaskając drzwiami, a potem łaskawie przyjęła przeprosiny albo po prostu zapomniała o sprawie. Brak odpowiedzi kolił prawie fizycznym bólem. Skrzywdziła przyjaciela. Obiecali sobie wszyscy troje- ona, Blaise i Draco, choć takie słowa nigdy nie padły, ale rozumiały się same przez się, że będą chronić nawzajem swoje plecy bez względu na wszystko. Łamiąc to niepisane prawo, czuła się jak zdrajczyni. Nikt jej nie zmusił, a mimo to wykorzystała czarną magię. Zarzekała się, że nigdy tego nie zrobi. Zawiodła nie jedną, nie dwie, a przynajmniej cztery osoby z sobą włącznie.

...

Świadomość wracała stopniowo. Ciemność pod powiekami ustępowała miejsca delikatnemu odcieniu brązu i dziwacznym, zielonym plamom wciąż zmieniającym kształt. Z początku słyszała tylko głos, ale nie była w stanie nic zrozumieć, potem poczuła ciepło kołdry, zapach medykamentów, wilgoć spoconej skóry. Już drugi raz straciła przytomność i nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń. Zaczynała boleć ją głowa.

Rozmowa chyba dobiegła końca. Coś łupnęło. Poruszyła się niespokojnie. Powieki były zbyt ciężkie, myśli zbyt senne. Megan korciło, by zasnąć, jednak bolesny syk tuż obok skutecznie odciągnął ją od tego pomysłu. Otworzyła oczy i natychmiast je zmrużyła, oślepiona przez lampę. Odwróciła głowę, podparła się na łokciu i przekręciła ciało w stronę rannego. Jej serce zamarło, a potem przyspieszyło, jak jeszcze nigdy. Przetarła oczy, myślała, że majaczy. Ale on naprawdę tam był! Żywy! Nie zważając na obolałe, zesztywniałe ciało chwiejnie stała. Pani Pomfrey machała różdżką nad poranionym torsem chłopaka, mamrocząc zaklęcia. Blondyn syczał cicho, gdy rany zasklepiały się, tworząc siatkę zaczerwienionych i białych blizn. Megan pokonała wreszcie odległość między sąsiadującymi łóżkami i chwyciła blondyna za rękę. Chciała, by wiedział, że ma w niej oparcie, bez względu na to, co go spotkało. Na razie najważniejsze było to, że mogli znów być razem. W tym dziwacznym, magicznym świecie, do którego nie pasowali, ale razem i tylko to się liczyło.

Jasne paznokcie wbiły się w dłoń Megan przy zaleczeniu ostatniej, największej szramy. Pielęgniarka odetchnęła i spojrzała na oboje.

- Proszę wrócić do łóżka, panno Granger.- Jej głos nie znosił sprzeciwu.

- Szla... Granger. Co ty robisz?- wysapał blondyn.

Megan przyciągnęła go do siebie i mocno przytuliła, chowając głowę w subtelnie umięśnionej klatce piersiowej chłopaka.

- Już wszystko dobrze, Harry. To nie Ishval. Damy sobie radę. Jesteśmy w jakimś innym świecie. Tu jest magia i czarodzieje. I my też chyba nimi jesteśmy, bo to taka szkoła magii i... Nawet nie wiesz, jak tęskniłam. Byłam pewna, że straciłam cię na zawsze i...- Głos się jej łamał.- I potem ja... Wiem, że to niezgodne z prawem, ale Harry, naprawdę musiałam. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie... Kocham cię.

Draco odepchnął ją gwałtownie.

- W mózgu ci się poprzewracało?! Pomyliłaś mnie z Potterem? I o co ci, kurdę, chodzi z jakimś Ishval?- prawie krzyczał.

Megan tępo patrzyła w jego twarz.

- Nie pamiętasz mnie...?- spytała cicho.

- Jasne, że pamiętam, Granger. Nie da się zapomnieć dziewczynki na posyłki Pottera. Idiotyzm Weasleya jest tak zaraźliwy czy książki wreszcie strawiły ci mózg?!

- Ale Harry...

- Jestem Draco Malfoy! Nie wiem, co tu odstawiasz Granger, ale to przestaje być śmieszne. Mogłabyś sobie łaskawie odpuścić tę szopkę i wyjaśnić mi, co się wydarzyło rano w wielkiej sali?

- Harry... Draco... Ja...- nie potrafiła wykrztusić słowa.

- Tak? Nagle zapomniałaś języka w gębie? Ogarnij się, Granger. Twój teatrzyk, jakikolwiek miał cel, na mnie nie działa. Ktoś dolał ci amortensji do herbaty czy co?!

Megan wybuchnęła płaczem. Słowa tego chłopaka rozerwały ją od wewnątrz. Czuła jak pęka jej serce. Nie został z niego nawet marny pył. Wyobrażała sobie ich spotkanie setki razy- roziskrzone oczy, szerokie uśmiechy i tęskne pocałunki spijane wprost z rozgrzanych warg- pomagały jej przetrwać, a teraz... Teraz jej nadzieje zdechły jak bezpańskie kundle pod mostem. Znowu zapragnęła umrzeć.

- Już wystarczy.- powiedziała pielęgniarka.- Panie Malfoy, proszę nie krzyczeć. Hermiono... No już.- Przytuliła dziewczynę i zaczęła delikatnie gładzić jej plecy.

Podczas gdy Megan łkała, mina Draco nieco zrzedła. Co on najlepszego wyprawiał? Granger może coś odwaliło, ale za swoją "mówkę" mógł wylecieć ze szkoły. Matka by chyba tego nie przeżyła, no a ojciec... O nim Draco wolał nie myśleć, bynajmniej nie w tamtym momencie.

Westchnął ciężko i położył się, przeczesując włosy. Tors nadal go piekł. Blizny po czarnej magii potrafiły boleć tygodniami. Pansy... Kolejny punkt na nieskończonej liście problemów. Musiał z nią poważnie porozmawiać, gdy tylko Pomfrey wypuści go ze skrzydła szpitalnego.

- Rano może pan wrócić do dormitorium.- oświadczyła piguła i wyszła do swojego gabinetu.

...

Szatynka leżała zwinięta w dygoczący kłębek, tyłem do Draco. Minęły ponad dwie godziny ciszy i napiętego milczenia. Ślizgon pokusiłby się o stwierdzenie, że zasnęła, gdyby nie urywane pociągnięcia nosem.

- Granger...- zaczął- Naprawdę myślisz, że jestem Harrym?

Dziewczyna drgnęła, ale nie odpowiedziała.

- Zachowujesz się dziwnie. Najpierw ten pocałunek i wyznanie rano, potem to... Jesteś przekonana, że nikt ci czegoś nie wsypał? Może oberwałaś na OPCM rykoszetem?

- Nic mi nie jest.- wyszeptała płaczliwie- To tylko... Przemęczenie.

- A ja jestem ministrem magii.- sarknął- Kiedy to się zaczęło?

- Co cię to obchodzi, Malfoy.- warknęła, na sekundę zamilkła, a później ledwo słyszalny szloch dobiegł spod naciągniętej na głowę kołdry- Przepraszam... Przepraszam...

Zmieszał się.

- Nie rycz. Nic się nie stało. Przynajmniej nie przywaliłaś mi w nos.- Na wspomnienie prawego prostego gryfonki aż się wzdrygnął- Co się serio dzieje? Bo nie przypuszczam, żebyś nagle zdał sobie sprawę, że Weasley to za niska liga i postanowiła zarywać do największego ciacha w szkole.

Spodziewał się wybuchu złości, a dostał smutny chichot. Dziewczyna spojrzał na niego wilgotnymi oczyma.

- Nie uwierzyłbyś mi...- stwierdziła melancholijnie.

- Możemy spróbować.- Sam dziwił siebie. Nigdy nie przypuszczał, że będzie tak miły dla szlamy, a już szczególnie tej.

Megan odetchnęła głęboko.

- Tylko nie przerywaj i słuchaj uważnie, zgoda? Nie wiem, czy będę w stanie to powtórzyć.- Ściskało ją w gardle.

- Zamieniam się w słuch.- zapewnił ślizgon.

Megan odwróciła się na plecy i wpatrzyła w ciemny sufit. Światła pogaszono. Kręcone włosy rozlały się na białej poduszce. Jasna cera odbijała światło księżyca wpadające przez okno, nadając jej wygląd zjawy.

- Ten świat jest inny od mojego. Tu macie magię, używacie różdżek i zaklęć, w moim było... Inaczej. Działała alchemia, zasada równej wymiany, a żeby transmutować, należało narysować krąg... Miałam szesnaście lat, kiedy mój ojciec zmarł na zawał. Gospodarstwo zostało w rękach matki i mnie, ale bez taty nie miałyśmy szans utrzymać farmy. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej... Nadeszła zima, mama zachorowała. Ledwo stać nas było na jedzenie, a co dopiero na leki. Musiałam coś zrobić... Wykradłam podróżnym kupcom księgę o alchemii i zaczęłam się uczyć. Nie byłam wybitna, ale moje zdolności wystarczały, żeby przez najbliższe kilka lat nie żyć w nędzy. Uratowałam mamę.- Przerwała, by zaczerpnąć tchu.- Później przybyli wojskowi z wieścią o poborze, szczególnie poszukiwano zdolnych alchemików. Nikt nie wiedział jeszcze do czego, to doprowadzi... Mama nie chciała, żebym szła, ale się uparłam. Płacili nieźle, mogłabym zapewnić nam obu lepsze życie. Przez kolejne lata szkoliłam się w stolicy, wykonywałam drobne misje, jako niższy rangą nadworny alchemik. Gdy skończyłam osiemnaście lat, wysłano mnie z małą grupą do Ishval- graniczącego z Amestris państwa. Byliśmy grupą dyplomatyczną, której zadaniem było poznać kulturę regionu. Cieszyłam się. Ludzie byli tacy mili. Tam poznałam Harry'ego. Wyglądał dokładnie jak ty... No, z wyjątkiem oczu. Jego były czerwone jak wszystkich Ishvalan. Bardzo ładne.- Urwała i przetarła twarz.

Jeśli Granger wszystko wymyśliła na poczekaniu, to była zadziwiająco dobrą aktorką. Ale inny świat? Jakieś niestworzone państwa? Alchemicy? Wojsko? Brzmiało zbyt absurdalnie, by w to uwierzyć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, że to troszkę trwało, ale wreszcie dokończyłam rozdział ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro