Świat, w którym kwiaty śpiewają
Megan zamrugała kilka razy i ze zdziwieniem stwierdziła, że leży w wygodnym, ciepłym łóżku przykryta białą, pachnącą świeżością kołdrą pod szyję, a głowę opiera na miękkiej, wypchanej pierzem poduszce. Przestronna sala przypominała szpital. Kilkanaście identycznych, białych łóżek stało w szeregu pod kremową ścianą. Oddzielały je białe parawany na metalowych stelażach. Część posłań ustawiono też z drugiej strony sali. Między niektórymi stały niskie szafki z jasnego drewna. Duże okna wpuszczały do sali pomarańczowy blask. Słońce albo dopiero wschodziło, albo chyliło się już ku zachodowi. Przeszklona szafa z lekami zajmowała przestrzeń dwa łóżka na prawo od Megan. Szare żyrandole zwisały z wysokiego sufitu. Senna atmosfera koiła zszargane nerwy. Na języku czuła posmak... Czy to była jajecznica i bekon? Z pewnością. Odrobina denerwującego, twardego mięsa utknęła jej nawet między zębami. Przewróciła się na bok w akompaniamencie skrzypienia sprężyn; wlepiła wzrok w zamknięte, podwójne drzwi. Miały jakieś dwa metry wysokości i trzy szerokości. Faktura drewna- charakterystyczne ciemniejsze i jaśniejsze słoje- była doskonale widoczna.
- To tylko sen... tylko sen...- mruknęła cicho.
Na pewno nie jadła jajecznicy i bekonu. Nie mogła być w szpitalu i nie... A może mogła? Może to czarny demon był snem? Może nigdy nie dotknęła złotego lustra? Może wszystko, co przeszła to wymysł psotnej wyobraźni, a tak naprawdę jest kimś zupełnie innym? Może nawet wojna w Ishval to koszmar? Harry... Harry żyje? A może on też był wyśniony? Nie, nie, nie. On był prawdziwy! Musiał być.
Podkuliła nogi, zwijając się ciasno w kulkę. Zamknęła oczy. Jeden drżący oddech za drugim wypływał z rozchylonych, zaczerwienionych ust. Wyobraziła sobie, że leży pod potężnym, rozłożystym drzewem. Liście szeleściły muskane słonawą bryzą. Poprzetykany słońcem cień padał na jej uśmiechniętą twarz. Figlarny, szarawy ptaszek przysiadł na gałązce i zaświergotał wesołą, ptasią piosenkę. Po swoim malutkim koncercie czmychnął w przestworza z gracją, której pozazdrościć by mu mogła wiotka baletnica. Białe, kłębiaste baranki przemykały po niebie. Zielona trawa pod palcami łaskotała przyjemnie. Ludzkie głosy dochodziły przytłumione do drzewa na łagodnie wznoszącym się pagórku, nie zakłócając spokoju natury. W oddali szumiało morze. Fale huczały, rozbijając się o kamienne ściany stromych klifów. Niemal czuła zapach świeżo zaoranych pól, rozgrzanej, czarnej gleby i małych roślinek wychylających nieśmiało pierwsze listeczki.
Załkała. Szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa nie zdołało stłumić rosnącego w sercu ucisku.
...
Kiedy znów otworzyła podpuchnięte oczy pulchna, starsza kobieta o brązowych włosach przyprószonych lekko siwizną przekładała kolorowe fiolki i pudełeczka w przeszklonej szafie. Miała na oko sześćdziesiąt-parę lat. Na szerokich ramionach spoczywała długa, ciemno-fioletowa szata do kostek. Prosty krój bez ozdobników z okrągłym, skromnym dekoltem. Nie wyzywający i z pewnością nie przesadzony, lecz dziwaczny i niespotykany. Kto jeszcze chodzi w takich ubraniach?- zdziwiła się Megan. Fartuch i czepek pielęgniarki dopełniały stroju. Miała w sobie matczyną delikatność, która sprawiała, że trudno było jej nie ufać.
Megan spróbowała usiąść. Drżące łokcie ugięły się pod ciężarem ciała. Opadła z powrotem na poduszki z karuzelą zamiast mózgu. Jęknęła cicho. Wredne ludziki postanowiły chyba urządzić sobie wewnątrz czaszki plac zabaw, gdzie małe ludziątka krzyczały i wpadały na wszystko, co popadnie.
Gdy ból osłabł na tyle, żeby mogła racjonalnie myśleć, dostrzegła wpatrzone w siebie brązowe oczy otoczone wianuszkiem delikatnych zmarszczek.
- Jak się czujesz, kochanie?- zapytała pielęgniarka, siadając na brzegu łóżka i przykładając dłoń do bladego czoła nastolatki.
- Ja... Chyba dobrze.- skłamała. Czuła się paskudnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nic nie było dobrze.
Kobiecina pokiwała głową, dając znać, że słucha. Jej brwi zmarszczyły się w zamyśleniu. Mruknęła. Po chwili wstała, szeleszcząc szatą.
- Przyniosę ci wody.- powiedziała ciepło.
- Tak, ale...- urwała, zanosząc się kaszlem. Na dłoni pozostało kilka kropelek krwi- Jak się pani nazywa?- wychrypiała.
Gardło ją bolało, jakby wypiła benzynę, a potem jeszcze połknęła płonącą zapałkę. Język był ciężki i szorstki. Przypominał glutowaty kamień wepchnięty do ust.
- Poppy Pomfrey, kochanie. Boli Cię głowa? Uderzyłaś się może?- Poppy wydawała się autentycznie zmartwiona. Nie była typem pielęgniarki, która pacjentów ma w tym samym miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
- Ja... Ghrr...- Megan zadławiła się krwawą flegmą.
Kobieta natychmiast podniosła ją do siadu. Wyciągnęła z kieszeni fartucha podłużny, gładki patyk z pięknie rzeźbioną rączką. Machnęła nim, powiedziała jakieś dziwacznie ni to po łacińsku, ni to po angielsku brzmiące słowa. Ból osłabł, lecz nie całkiem ustąpił. Szatynka haustem nabrała powietrza. Płuca zapiekły lekko. Podróż przez lustro musiała mocno uszkodzić jej organizm, dokonując szeregu minimalnymi urazów wewnętrznych raczej niezagrażających życiu, ale bardzo bolesnych.
- Co pani... Co pani właśnie zrobiła?
...
Draco nie wiedział co ze sobą zrobić. Gdzie położyć ręce? Czy powinien odepchnąć Granger? Szatynka stała na palcach, przywierając do niego całym ciałem. Ramiona zarzuciła na jego kark, palce wplotła we włosy. Całowała delikatnie, subtelnie, jakby tęsknie, ale jednocześnie z obawą, że go rozbije. Nagle Hermiona zwiotczała mu w rękach; ledwo zdołał ją podtrzymać. Ron wręcz skamieniały otwierał i zamykał usta w niedowierzaniu. Był czerwony po czubki uszu ze złości. Potem podbiegli Ginny Weasley i Potter. Na ich twarzach malował się strach. Bez słowa pozwolił im przejąć bezwładne ciało gryfonki. Zabrali przyjaciółkę do skrzydła szpitalnego, zostawiając go naprzeciw setek natarczywie wbitych wprost w niego oczu. Niektóre były zaskoczone, inne rozbawione, nienawistne lub zwyczajnie zaciekawione, a jeszcze kilka oczekiwało natychmiastowych wyjaśnień. Do ostatnich zaliczała się między innymi profesor McGonagall. Tylko że Draco nie wiedział nic i zapewne rozumiał z całej sytuacji jeszcze mniej niż pozostali.
Kobieta odłożyła widelec, przyjmując bardziej poważną pozę. Zielona szata i zmrużone oczy ukazywały jej siłę i szlachetność rysów, które, mimo że z pewnością niemłodzieńcze to na swój sposób były piękne. Patrząc na dyrektorkę, przychodziło mu na myśl jedno zwierzę- kot oceniający przyszłą zdobycz. Zdecydowanie wolał uniknąć roli potrawki na zamkowym stole. Oczywiście nie dosłownie. Wątpił, żeby profesor transmutacji naprawdę zamierzała go zjeść.
- Co to, holibka, było?- zszokowany głos gajowego przerwał niezręczną ciszę. Poniósł się po sali niczym grzmot.
- Właśnie, Malfoy. Nagle zacząłeś zadawać się ze szlamami?- drwiący głos drobnej, niebieskowłosej krukonki rozbrzmiał nawet głośniej niż pół-olbrzyma odbijając się w uszach Draco echem.
W tamtej chwili chciał użyć proszku fiuu i zniknąć w rozbłysku zielonego ognia, najlepiej natychmiastowo. W efekcie bezowocnych życzeń stał, jak ten ciołek z wyciągniętymi przed siebie rękami, póki się nie zreflektował i ich nie opuścił.
- Emm...- zaczął niepewnie, błądząc wzrokiem po twarzach i rozpalonych złotym płomieniem świecach unoszących się w powietrzu. Kropla zimnego potu spłynęła po jego karku.
Blaise ulitował się nad chłopakiem, wstając mało dyskretnie. Kilka spojrzeń skierowało się na niego, lecz zdecydowana większość pozostała przykuta niewidzialnym łańcuchem do Draco. Blaise podszedł pewnie do przyjaciela i lekko pociągnął byłego śmierciożercę za ramię w kierunku wyjścia. Draco nie protestował. Ciężkie drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem. Morze szeptów zalało salę.
- To on, prawda? To on zabił poprzedniego dyrektora?- doszło jeszcze do uszu blondyna. Niespodziewanie czubki butów stały się bardzo interesującym obiektem.
- Olej ich.- mruknął Zabini- Nie miałeś wyboru. Nikt z nas nie miał.- wypluł z goryczą.
Skinął głową. Czarny Pan... Jemu się nie odmawiało. Odruchowo złapał za przedramię. Miał wrażenie, że tatuaż wibruje, wije się i wpełza po ramieniu. Nienawidził znaku z całego serca. Czasami nachodziła go ochota zdarcia skóry do kości albo odcięcia ręki, żeby pozbyć się przeklętego znamienia. Myśl, że Voldemort mógłby go przez niego kontrolować, napawała młode serce prawdziwym przerażeniem, którego nie czuł nawet przed wypowiedzeniem avady, celując różdżką w serce starego maga na wieży astronomicznej. Jaki miał wtedy wybór? Starzec, z którym nic go nie łączyło lub życie własne i rodziny. Najgorszy był moment, gdy się zawahał. Bo ten starzec może mógłby powstrzymać Lorda. Bo tylko dzięki niemu uczniowie byli bezpieczni. Bo tylko on mógłby wyrwać dzieci z rąk węża. Tak, bo byli jeszcze dziećmi wmieszanymi w wojnę dorosłych.
Ciemnoskóry chłopak spojrzał na blondyna poważnie i niezwykle troskliwym jak na niego głosem powiedział:
- Słuchaj, Draco... Nie wiem, co się dzieje między tobą i Granger albo co jej odbiło, ale błagam, nie wpakuj się w coś, czego będziesz żałować. W tym roku żadnych wpadek, bo nas wywalą. I tak jesteśmy tu tylko dzięki testamentowi Dumbledora i wstawiennictwu Pottera w ministerstwie.- Zmarszczył brwi, jakby samo wypowiedzenie nazwy 'ministerstwo' budziło wstręt. Zresztą dokładnie tak było.- Nie jesteś głupi, Draco. Nasi starzy kiblują, bo wybrali jedyną w miarę bezpieczną opcję. Ryzyko nie zawsze popłaca, bezpieczna gra też nie. Wybierz mądrze.- Szaro-zielone oczy patrzyły na Blaise'a rozszerzone do rozmiaru galeonów. Zabini nieczęsto prawił mu wykłady, lecz kiedy już nadszedł czas, mówił tak, że nie dało się go nie słuchać- Myślę, że Pansy przydałoby się wytłumaczyć sytuację. Ona jest dość drażliwa i wszystko bierze do siebie odkąd jej brat... Odkąd Zachary wylądował w Azkabanie. Nie chciałbyś mieć jej za wroga, a ona nie chciałaby stracić przyjaciela. Przemyśl sytuację i powiedz jej, co czujesz i do kogo.- uśmiechnął się, poklepując Malfoy'a po ramieniu.
- Ale ja nie kocham Pansy.- zaprotestował.
- Wiem i ona też to wie, aż za dobrze.- Westchnął.- Po prostu zrób to, co uznasz za najlepsze. Może porozmawiaj z Granger?- I wrócił dokończyć śniadanie, zostawiając Draco z jeszcze większym mętlikiem w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro