Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

It's not just supposed to be

Emily

Do Isaac'a nie odzywam się od wczoraj. Nie to, że go unikam, no dobra może trochę. Ale tak troszeczkę. Zranił mnie nie mówiąc kim jest. Bo po co? Nie będę płakać nad rozlanym mlekiem, stało się. A co się stało, to się nie odstanie. Wstałam dość późno, zważywszy na to, iż rozmawiałam jeszcze ze Scott'em. Chciał się tłumaczyć za mojego brata, jednak zbyłam go, że jestem zmęczona i chciałabym się położyć. 

Ubrałam się po piętnastu minutach stania przed szafą i zastanawiania się co mam założyć. Zdecydowałam się na jeansowe szorty, biały T-shirt i za dużą koszulę w kratę mojego brata. Na nogi założyłam znoszone trampki. Usiadłam przy toaletce, rzęsy przejechałam tuszem do tego przeznaczonym. Włosy spięłam w wysoką kitkę. Zeszłam na dół, w kuchni na blacie leżała karteczka. Z niej wynikało, że Isaac i Scott są u jakiegoś Deatona, Melissa w pracy. Tak więc zostałam sama w domu. Postanowiłam się rozejrzeć po pomieszczeniach i dokładnie się im przyjrzeć. Kuchnię znałam już, prawie, na pamięć. Łazienkę na górze znam, aczkolwiek jeszcze się gubię. Natomiast łazienka na dole jest mała, chociaż wygląda na przestronną. Salon pomieści około dziesięciu osób. Meble w tym pomieszczeniu są ciemne, ściany w odcieniach brudnej żółci. Na oknach wiszą zasłony. Cały pokój sprawia wrażenie przyjemnego, takiego zacisznego kąta.  Wchodząc po schodach na górę przyglądałam się fotografiom znajdującym się na ścianie. Przedstawiały wesołą rodzinkę McCall, jego ojca, jego mamę i samego Scott'a, gdy był mały. Teraz mogłam się im wszystkim przypatrzeć, w czarnej ramce z kilkoma zdjęciami znalazły się fotografie ze Stiles'em, Lydią, jakąś dziewczyną, której nie znam oraz Isaac'iem. Jedno pole było puste. Weszłam na piętro, wąski korytarz prowadził do przeróżnych pomieszczeń. Po lewej znajdowały się dwie pary drzwi, po przeciwnej stronie trzy. Nie dane mi było do nich wejść, ponieważ z dołu usłyszałam krzyki. 

-Emily! Jesteś tu?- nawoływanie Isaac'a zwiększało się stopniowo, pewnie wchodził po schodach

-Jestem-powiedziałam- coś się stało?

-Musimy iść, pomożesz nam-wyjaśnił

-Ja? W czym wam niby będę pomagać? Twoje nadprzyrodzone moce są za silne żebyś je sam poskromił?-spytałam z ironią

-Nadal jesteś wściekła? To wcale nie miało tak być, zresztą nie ma czasu na wyjaśnienia. Idziesz z nami i kropka.

-Um... Okay-westchnęłam

Opuściliśmy dom McCalla. Niechętnie wsiadłam do auta mojego brata, miałam nadzieję, że nie będzie to związane z tym całym wilkołactwem, bo przysięgam wrócę do Londynu. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się słowem. Isaac pewnie próbował coś do mnie powiedzieć, ale rezygnował. Zatrzymaliśmy się pod kliniką dla zwierząt. Wyszłam z samochodu, odczekałam chwilę aż szanowny Lahey ruszy swoje cztery litery. Po chwili wchodziliśmy do budynku. Od razu było widać, że panuje tu porządek. Na powitanie wyszedł mi mężczyzna, który był pewnie tym Deaton'em.

-Miło mi Emily, nazywam się Alan Deaton i dzisiaj mi w czymś pomożesz. Musimy sprawdzić moce Isaac'a.-wyjaśnił

-Wychodzę, mówiłam, że nie chcę się mieszać w te wasze sprawy-odwróciłam się do Isaac'a- i nie rób z siebie głupka, że nie wiedziałeś, bo ci mówiłam. Przepraszam ale nie będę w stanie panu pomóc, przykro mi- zwróciłam się do Deaton'a

-Emily, jeśli wyjdziesz coś złego ci się stanie-zza drzwi wyłoniła się Lydia

-A ty co? Medium czy co?-spytałam sarkastycznie

-Można tak powiedzieć, ale musisz tu zostać. Dla twojego dobra.

Wyszłam stamtąd, wiem zachowałam się jak rozwydrzona nastolatka, ale nie umiem się odnaleźć w tym całym wilkołactwie. Zaczęło na dodatek lać, naprawdę? Szłam przed siebie, dokładnie nie wiedząc gdzie. Nogi zaprowadziły mnie do lasu, tylko czemu tutaj? Wokoło było ciemno, mglisto i ponuro, a w dodatku mokro. Ciekawe spostrzeżenie prawda? Też mi się tak wydaje. Nie wiedząc dokąd idę, skręciłam w lewo, ledwo widziałam własne nogi. 

-Musisz tu zostać, dla twojego dobra. BLA BLA BLA. Cholera jasna! Aż gadam sama do siebie. PARANOJA!- przeczesałam dłońmi włosy, bardziej je czochrając niż układając

Miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się parę razy dla pewności, że nikogo za mną nie ma. Usiadłam na jakimś wystającym korzeniu, westchnęłam cicho. Przecież nic mi się takiego tu nie stanie, prawda? Nie wiem ile tam siedziałam, straciłam rachubę czasu. 

-EMILY! Emilu jesteś tu!-moje wybawienie przybyło, pewna śmierć

Nie odkrzykiwałam, nie byłam w stanie. Wielka gula ugrzęzła w moim gardle, sprawiając, że nawet najcichszy dźwięk nie był w stanie się wydostać. Osłupiałam kompletnie nie wiedząc co się w okół mnie dzieje. 

Pamiętam szczelnie oplatające mnie ramiona Isaaca. Jak przez mgłę całe zdarzenie w lesie, wiem też, że oczy Scotta nagle zmieniły kolor na czerwone. Sam tam został, w środku lasu. Isaac wraz ze mną na rękach stamtąd uciekał z polecenia McCalla. 

-Isaac, musimy tam wrócić! Słyszysz mnie? Jemu może się coś stać, Isaac.-panikowałam

-Nic mu nie będzie, trzymaj- podał mi kubek z herbatą. Jest to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę. Biorę spory łyk parującego napoju, po czym lekko się krzywię.

-Czemu tam poszłaś?

-Nie wiem- wzruszyłam ramionami- naszło mnie jakoś. Jesteś zły?-spojrzałam na brata

-Nie, dlaczego miałbym? W końcu masz w dupie wszystko. Masz gdzieś to, że się o ciebie martwię, bo jesteś jedyną osobą, którą mam. Jedyną najbliższą rodziną. Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że w chuj jesteś dla mnie ważna? Dziewczyno!- niemal kipiał ze złości

-Nie wcale, a ja święta Teresa. Isaac, nie mam wszystkiego w dupie. Może ty to tak spostrzegasz. Myślisz, że nie jestem wdzięczna za to, że dzięki tobie tu jestem. Dzięki tobie mam wspaniały pokój. Ale nie, lepiej nawrzeszczeć sobie, a później co? Będziesz taki jak ojciec? Rzucisz szklanką, zamkniesz w małym pomieszczeniu bez okien? No odpowiedz mi do cholery jasnej!- zaczęłam dławić się łzami, zabrnęłam za daleko. O wiele daleko.

-Przegięłaś, idź do siebie i mi się nie pokazuj. Zawołam cię później- mruknął.

Ostatni raz spojrzałam na niego, smutny wzrok utkwiony był w podłogę. Ręce zaciśnięte w pięści, zszargałam mu nerwy. Niepotrzebnie. Ze spuszczoną głową podreptałam do pokoju. Było mi niezmiernie przykro i głupio. Wstyd mi za siebie, gdybym mogła go przeprosić. Niewiele myśląc położyłam się na łóżku. Zalałam się łzami, teraz wszystkie emocje mnie opuściły. Gniew, niezrozumienie. Górę wziął smutek. I gdzie jest to zgrane rodzeństwo sprzed dziesięciu lat? Gdzie jest idealna rodzina z obrazka?

Okryłam się kocem, głowę ułożyłam na poduszce. Starałam się uprzątnąć myśli.

To wcale nie miało tak być....


****

Hej, 

bardzo mi wstyd za ten rozdział, jak i bardzo długie pisanie go.

Byłam chora i nie za bardzo miałam siły na zebranie czegokolwiek aby to napisać. 

Zapraszam na BOY, które pojawiło się u mnie na profilu! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro