Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Są takie historie, które powinny zostać zapamiętane.

Jesteś moją jedyną nadzieją

dzień, w którym sen kolejny raz przypomniał mu o niej

To była kolejna noc, podczas której przez sen wykrzykiwał szaleńczo jej imię. Zbudził się z potężnym łomotaniem serca, z trudem radząc sobie z ciężkim, duszącym oddechem. Ucisk w skroniach był na tyle mocny, że poczuł napływające do oczu łzy. Z całej siły uciskał głowę, próbując pozbyć się otępiającego bólu. Zlany zimnym potem, poczuł mrożący dreszcz na plecach, kiedy powiew wiatru owiał jego mokre ciało. Niechętnie spojrzał w kierunku wyjścia na balkon. W rozsuniętych drzwiach powiewała biała firana, unosząc się co chwilę w powietrzu, gdy chłodne podmuchy wpadały do środka. Zacisnął palce na wilgotnej pościeli, czując jak zaczynało brakować mu tchu. Bez wahania sięgnął po fiolkę z tabletkami, stojącą na szafce obok łóżka i wyspał kilka pigułek na dłoń, łykając wszystkie naraz. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami tego pochopnego kroku, miał tylko nadzieję, że choć na chwilę ukoi to jego cierpienie.

- Trochę za tobą tęsknię, wiesz – powiedział na głos, uśmiechając się do siebie na samo wspomnienie ich wszystkich słownym przekomarzań. Wtulił się mocno w bluzę, którą kiedyś jej podarował. Przerażała go myśl, że ten zapach, który niegdyś był tak intensywny, zaczynał powoli ulatniać się, ale gdy tylko mocniej przycisnął materiał do twarzy, zdołał jeszcze wychwycić tę osobliwą woń, która była jego ostatnim ratunkiem. Gdy tylko szum w głowie, który go tak bardzo prześladował, wraz z działaniem tabletek zdawał się wyciszać, przymknął zmęczone powieki i znowu udało mu się zasnąć.

dzień, w którym chciał na chwilę zapomnieć

Z trudem utrzymywał się na nogach, natarczywie waląc pięścią w drzwi. Nie wiedział, jak znalazł się w tym miejscu, ale tak naprawdę nie obchodziło go to. Walczył cały czas z przeraźliwymi głosami, które rozsadzały jego głowę od środka, za wszelką cenę starając się je zagłuszyć. Nic jednak nie pomagało. Nagle w wejściu pojawił się Ashton, a światło z korytarza sprawiło, że poczuł niesamowicie silny ból, zakrywając odruchowo oczy dłonią.

- Jezu, Hemmings! - zawołał z przerażeniem, w ostatniej chwili złapał go i uratował tym samym przed bolesnym upadkiem, kiedy blondyn kolejny raz zachwiał się. Przerzucił jego rękę przez szyję i bez słowa zaprowadził do salonu. Rzucił bezwładne ciało przyjaciela na kanapę i wyszedł do kuchni, zostawiając go samego. Luke miał wrażenie, że cały pokój zaczął nieprzyjemnie wirować. Zrobiło mu się niedobrze, dlatego nie zastanawiając się zbyt długo ułożył się wygodnie na sofie, wtulając twarz w poduszkę.

- To wszystko moja wina – wybełkotał cicho, kiedy tylko dostrzegł wracającego do pokoju Irwina.

- Nie pieprz głupot, to był tylko nieszczęśliwy wypadek – odparł, wręczając mu kubek z jakimś napojem. Kiedy Luke usiadł i chwycił w dłonie ciepłe naczynie, znad którego unosiła się drażniąca zmysły para, poczuł jak wszystko wewnątrz ponownie przewróciło się. Zatkał usta dłonią, próbując powstrzymać odruch wymiotny. - Pij! - polecił ostro, widząc jego zawahanie.

- Ona wróciła się po jakąś głupią gitarę, rozumiesz to? Po jakąś pierdoloną gitarę! - podniósł zdenerwowany głos, ciskając szklanką prosto w ścianę. Szkło rozbiło się na małe kawałeczki, rozpryskując po całej podłodze. Równie zirytowany jego nagłym wybuchem Ashton podszedł do niego i ścisnął górę bawełnianej koszulki, przygważdżając go do oparcia kanapy. Z nieznaną dotąd wściekłością spojrzał na niego, oddychając zdecydowanie ciężej.

- Nie cofniesz czasu, więc albo weźmiesz się w garść, albo idź sobie niszczyć życie gdzie indziej, bo ja nie mam ochoty na to ponownie patrzeć! - warknął stanowczo, potrząsając nim raptownie. Zagubione spojrzenie Luke'a wydało się być w tamtej chwili jeszcze bardziej przerażone, bo chyba żaden z nich nie był gotowy na tak gwałtowną reakcję Ashtona. Z ogromnym poczuciem winy wypuścił go i opadł na kanapę tuż obok przyjaciela. Cisza utrzymywała się między nimi dłuższą chwilę, bo obaj bali się odezwać. W końcu blondyn poruszył się i pustym spojrzeniem zerknął w bok.

- Nawet się z nią nie pożegnałem, nie zdążyłem powiedzieć, że jest dla mnie wszystkim, że tak bardzo ją kocham – mruknął ze smutkiem, wbijając tępy wzrok przed siebie. Irwin nadal milczał. - A wiesz, jakie były moje ostatnie słowa? Kazałem jej się wynieść z mojego życia – dodał półszeptem, po czym rozpłakał się. Łzy spływały po jego zaczerwienionych policzkach, a on nie miał już siły z nimi walczyć.

- Jestem pewien, że ona to wszystko wiedziała, nie potrzebowała żadnych słów.

- A jeśli nie?

- Stary! Choć miałem do niej żal za to, co zrobiła, to jedno wiem na pewno, Alex kochała cię ponad własne życie. I tak naprawdę nie ratowała gitary, ona ratowała ciebie, ratowała was.

dzień, kiedy musiał pożegnać się ostatni raz

Stanął przed ogromnym lustrem w pokoju Alex i bez przekonania spojrzał na swoje wątłe, pozbawione jakiejkolwiek ochoty do życia odbicie. Wszystko wokoło przypominało mu o niej, a on miał wrażenie, że czas na krótką chwilę zawrócił. Gdzieś podświadomie miał nadzieję, że gdy tylko drzwi się otworzą, ona wpadnie do środka uśmiechnięta, wtulając się w jego ramiona. Rzeczywistość była jednak nieco odmienna, bo jej już nie było. Potrząsnął lekko głową i ponownie zerknął w stronę lustra. Poprawił marynarkę, pociągając mocniej rękawy. Wygładził wszystkie zagniecenia i podsunął krawat pod samą szyję. Uniósł niepewny wzrok na swoją przemęczoną twarz i opuścił bezradnie ramiona. Nie potrafił pogodzić się z tym, że właśnie dziś musiał pozwolić jej odejść na zawsze. Nagle poczuł jak niewielka rączka wsunęła się niespodziewanie w dłoń, zaciskając się wokół jego spoconych palców. Niespiesznie opuścił głowę i zerknął w dół. Obok stała Sussie, przytulając się do niego.

- Nie smuć się – powiedziała z delikatnym, dziecięcym uśmiechem, mocniej ściskając jego dłoń, jakby chciała dodać mu otuchy. - Ona bardzo cię kocha i teraz jest twoim aniołem.

Dziewczynka pociągnęła go mocniej za rękę i zmusiła do tego, by przy niej przykucnął. Luke wykonywał każdą czynność automatycznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robił, dlatego bez oporu pochylił się do niej. Bez wahania, z typową dla siebie niewinnością i szczerością zarzuciła mu obie rączki na szyję, z całej siły ściskając go. Przez chwilę nie reagował, ale moment później i on przytulał do siebie małą.

- Musimy iść – Katie pojawiła się nagle w wejściu, wyciągając dłoń w kierunku Sussie, która niechętnie wypuściła Luke'a z objęcia i podbiegła do dziewczyny. Brunetka skinęła nieznacznie głowę w jego stronę, zachęcając go do tego, aby i on do nich dołączył.

- Luke! - doszedł go czyjś podenerwowany, karcący głos, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jego pleców. Nagle zorientował się, że stał w tłumie ludzi, których praktycznie nie znał, wszyscy wydawali się tacy obcy. Nie był świadom tego jakim sposobem dotarł na cmentarz, ale kiedy otrząsnął się, stał niebezpiecznie blisko krawędzi, odczuwając przenikliwy ból w ramieniu. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał za siebie, dostrzegając Ashtona wbijającego palce w jego bark. Irwin kiwnął niespokojnie głową, wskazując na jego dłoń. Blondyn dopiero w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas uporczywie ściskał w dłoni łodygę białej róży, a ostry kolec przebijał napiętą skórę. Strużka krwi skapywała po nadgarstku, tworząc na mankiecie białej koszuli nieestetyczne plamy. Wzruszył jedynie ramionami i kompletnie zlekceważył towarzyszący temu ból. Był on i tak niczym w porównaniu z pustką, którą odczuwał po jej odejściu. Zadarł głowę, spoglądając w przejrzyście czyste niebo. Zamknął oczy, wypuszczając z niemym świstem nagromadzone w płucach powietrze. Poruszył nerwowo ustami, jakby chciał coś powiedzieć, wykrzyczeć swój ból i żal, ale wszelkie dźwięki grzęzły mu w gardle. Rozpacz była na tyle silna, że blokowała każdy ruch. Gdy jedna samotna łza spłynęła po rozpalonym policzku, otarł ją pospiesznie, by nikt przypadkiem jej nie zauważył.

Ogólne poruszenie wśród zgromadzonych tam ludzi, zmusiło go do opornego podniesienia przemęczonych powiek. Oczy zatrzymały się na dębowej trumnie, która powoli osuwała się w dół. Słońce odbijało się od lśniącej pokrywy, rażąc niemiłosiernie, a dźwięk ocieranych sznurów zdawał się rozdzierać jego głowę od wewnątrz. Nie mógł tego znieść. Dłońmi ucisnął mocno skronie, tracąc poczucie równowagi. Zachwiał się i z ogromnym hukiem opadł na ziemię. Podparł się rękami, a przeraźliwy ból wywołanym uderzeniem rozprzestrzenił się po każdej najmniejszej komórce jego ciała. Był bezradny i nie potrafił dłużej walczyć, by przeciwstawić się fali słabości. Łzy od razu zaczęły skapywać na trawę, zamazując całkowicie obraz. Poddał się w momencie, gdy biała róża wysunęła się z poranionej dłoni, spadając bezgłośnie w rozkopany dół.

Całkowicie oderwany od rzeczywistości, pogrążony w przeogromnym smutku nie zauważył, jak ktoś odpalił niewielką świeczkę. Dopiero kiedy poczuł przykry zapach dymu, zadrżał. Wszystkie koszmarne wspomnienia powróciły do niego natychmiast, powodując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dość gwałtownie zerwał się z ziemi i z przesłoniętymi ustami przepchał się między ludźmi, wybiegając z otaczającego go tłumu. Zatrzymał się dopiero przy betonowym ogrodzeniu z dala od wszystkich. Opierając dłonie o raniące skórę szczeble płotu, pochylił się i zwymiotował. Był świadomy tego, że tuż za nim pojawił się ktoś, podtrzymując go za ramiona. Może to był Ashton, może Calum, a może ktoś zupełnie obcy, ale w tamtej chwili nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.

Bezpowrotnie stracił kolejną cząstkę duszy.

Jak niesprawiedliwe jest nasze szczęście

Znaleźć coś prawdziwego oderwanego od rzeczywistości

dzień, w którym wszystko się zakończyło

To nie było tak, że stracił ją w chwili, kiedy ostatni raz zabiło jej serce, ani w momencie, gdy zasypywano trumnę z ciałem. Nie, on tracił ją każdego kolejnego dnia po kawałku. Codziennie tęsknota za nią wyrywała następny mały fragment jego duszy, powodując przeogromny ból, z którym sobie nie radził. Najpierw wywietrzał zapach jej perfum, którymi przesiąknięta była poduszka, ubrania, powietrze. Później nie potrafił przypomnieć sobie tonu jej głosu, kiedy zdenerwowana wykrzykiwała jego imię, nie szczędząc sobie przy tym niemiłych epitetów, albo tego, czy słodziła kawę jedną, a może dwiema łyżeczkami cukru, a może nie słodziła w ogóle. Każdy taki zamglony szczegół sprawiał, że cierpienie za utraconą na zawsze obecnością nasilało się do granic możliwości. Nie potrafił bez niej żyć, bo wszystko wokoło wydawało się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Stał się kompletnym wrakiem człowieka, nie jadł, przestał wychodzić z domu, z nikim nie rozmawiał. Drastycznie schudł, cienie pod oczami z każdym dniem stawały się coraz większe, a zapadnięte policzki dopełniały tylko ten żałosny obraz. Skóra przybrała odcień szarości, a pozbawione blasku włosy opadły na czoło. Nie widział powodu, dla którego miałby nadal walczyć o swoje nędzne życie. Każda próba zaczerpnięcia powietrza była niekończącą się udręką, z którą coraz trudnej przychodziło mu sobie radzić. Wizja kolejnego nadchodzącego dnia pełnego bólu i tęsknoty powodowała, że robiło mu się niedobrze.

Tego poranka Luke się już nie obudził, odchodząc po cichu, samotnie. Nie pasował do świata, w którym nie mógł usłyszeć jej denerwującego śmiechu, zobaczyć tego błysku w oczach, kiedy na niego zerkała, zachwycać się jej pasją do tworzenia, a nawet znosić ciągłego narzekania i udawanych złości.

Musiał spełnić obietnicę, którą złożył.

I dotrzymał danego słowa, bo ponownie udało mu się ją odnaleźć. Tym razem już na zawsze. W świecie, który należał wyłącznie do nich.

I BAJKA DOBIEGŁA KOŃCA.

Końca, który stał się początkiem wieczności.






***************************************

Panującą ciszę przerywa kliknięcie informujące o poprawnie zapisanym pliku i stłumiony brzęk zamykanej pokrywy laptopa. Oddycham z ulgą, spoglądając rozmarzonym wzrokiem w niebo. Od dwóch godzin siedzę na tej samej ławce, na której spędziłam ostatnie miesiące mojego życia. I z dumą mogę otwarcie przyznać – udało mi się. W końcu po wielu trudach, po kolejnych napotykanych przeszkodach, przeciwieństwach losu, milionie pytań bez odpowiedzi kończę coś, co zrobić musiałam. Czuję nagle na twarzy powiew ciepłego wiatru, który delikatnie rozwiewa moje włosy. Z rozrzewnieniem spoglądam w stronę znajdujących się przede mną dwóch grobów. Jeden jej, drugi jego. Między pomnikami rosną dwie białe róże. Nie wiem jak można to racjonalnie wytłumaczyć, ale oba kwiaty nachylają się ku sobie, a delikatne płatki muskają się, ani na moment nie odrywając się od siebie. Ten widok nieustannie za każdym razem rozczula mnie tak samo mocno.

Niespodziewane trzaśnięcie cmentarnej bramy wyrywa mnie na moment z zamyślenia. Widzę na ścieżce podążających w moją stronę trzech mężczyzn. Niosą ze sobą gitarę. Tak, gitarę. Mimo upływu lat oni wciąż pamiętają i czasami udaje nam się spotkać tutaj wspólnie i razem pograć dla nich. Z nimi.

Zapytacie mnie kim jestem. Nazywam się Sussane, choć wolę kiedy ludzie zwracają się do mnie Sussie. Mam dwadzieścia lat i właśnie zakończyłam moją pierwszą powieść. Ich historię.

Zapytacie również po co to zrobiłam, bo przecież oni byli tacy banalni, do znudzenia przeciętni, a to co im się przydarzyło zdarza się co chwilę w każdym zakątku świata. I odpowiedź możecie znaleźć we własnych zarzutach. Właśnie dlatego, że byli tacy niezwykle zwykli i do granic możliwości przewidywalni postanowiłam podzielić się z wami ich historią, bo przytrafić mogła się każdemu z was. I nie wiem czy jesteście tego świadomi, ale ta bajka wydarzyła się naprawdę. Księżniczka poznała księcia i pokochała go miłością wielką i bezgraniczną. Z pełną i bezwarunkową wzajemnością. I nawet jeśli nie było typowego: żyli długo i szczęśliwie, to zdecydowanie warto na moment zatrzymać się, by choć przez chwilę spojrzeć na nich. Ponieważ oni istnieli i bardzo możliwe, że mogliście ich gdzieś w swoim życiu minąć, przez ułamek sekundy widzieć na ulicy, w parku, w metrze. Mogliście ich nawet osobiście znać, nie zdając sobie z tego kompletnie sprawy.

A wiecie dlaczego teraz się uśmiecham? Bo dzięki tym zapisanym słowom oni już na zawsze pozostaną między nami i nic, ani nikt nie będzie w stanie zniszczyć ich uczucia. Do końca świata – tego naszego i tego, który istnieje również po nim – miłość, która między nimi się narodziła będzie wiecznie trwać. I oni, tak idealnie nieidealni, nigdy nie odejdą.

KONIEC?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro