2.22. I nawet w bajkach każda magia miała swoją cenę. (cz.II)
Przepraszam
Kiedy nadeszła noc i zrobiło się już ciemno, a Luke powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co kilka godzin temu wydarzyło się, postanowił wrócić do mieszkania. Niechętnie podniósł się z parkowej ławki, na której spędził pół dnia, nie zważając na panujący na zewnątrz przeszywający chłód. Zima powoli opuszczała już Nowy Jork, ale mimo to pogoda wciąż nie była odpowiednia na tak długie wyjścia. On jednak zdawał się zupełnie tym nie przejmować, traktując dokuczliwe zimno jako pewnego rodzaju karę.
W pewnej chwili zatrzymał się przed jeszcze otwartą kwiaciarnią, dostrzegając przy szybie niewielki bukiet z maleńkich, białych róż. Nie wiedział dlaczego, ale momentalnie pomyślał o Alex, a prawie niezauważalny uśmiech przemknął przez zaczerwienioną z zimna twarz. Bez wahania wszedł do środka i postanowił kupić wcześniej zauważone kwiaty.
- Dla kogoś szczególnego? - zapytał sprzedawca, uśmiechnięty staruszek, który owijał małą wiązankę w przezroczystą, szeleszczącą folię. Luke uniósł niespiesznie wzrok, przyglądając się mężczyźnie z uwagą. Nagle i on się uśmiechnął.
- Tak – potwierdził z pewnego rodzaju rozmarzeniem w głosie, a sama myśl o dziewczynie sprawiła, że poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po wnętrzu.
- To dość niespotykane, bo zazwyczaj ludzie wybierają czerwone róże – ocenił z zadumą właściciel.
- No właśnie, wszyscy wybierają czerwone, ale to nie jest zwyczajna osoba, to taki mój anioł, ktoś wyjątkowy, a tacy zasługują na wyjątkowe kwiaty, prawda? - odparł radośnie, odbierając od niego pakunek. Zapłacił i ogarnięty przedziwną lekkością ruszył w stronę wyjścia.
- Proszę w takim razie jej pilnować, bo czasami nawet anioły potrzebują naszej pomocy – staruszek zawołał za nim na pożegnanie, a Luke odwrócił się tylko za siebie, posyłając mu pełne wdzięczności spojrzenie, po czym opuścił kwiaciarnię. Naciągnął kaptur na głowę, przyspieszył kroku, nie mogąc się już doczekać ponownego spotkania z nią. Kątem oka cały czas zerkał na trzymany w dłoni bukiecik i choć zdawał sobie sprawę, że kilka kwiatków nie było w stanie zmazać jego win, to gdzieś podświadomie czuł, że od teraz wszystko mogło być już tylko lepiej. Był gotowy na to, aby kolejny raz stawić czoła chorobie, wrócić na terapię, wyzdrowieć. Dla niej. Nie chciał, by to, co się wydarzyło mijającego dnia, powtórzyło się kiedykolwiek. Miał dla kogo walczyć, miał dla kogo żyć i nie mógł kolejny raz tego wszystkiego zepsuć.
Był już prawie na miejscu, kiedy doszły go niepokojące odgłosy zjeżdżających się z każdej strony wozów strażackich, policji, pogotowia. Początkowo nie wiedział, czemu to wszystko służyło i co tak naprawdę się wydarzyło, ale kiedy tylko skręcił w uliczkę prowadzącą do budynku, w którym znajdowało się jego mieszkanie, zaczął powoli wszystko rozumieć. Tłum gapiów gromadził się przy okalającej cały plac przed blokiem taśmie. Zmarszczył lekko czoło w geście kompletnego niezrozumienia i podszedł bliżej. Dopiero gdy uniósł głowę, poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, a obraz przed oczami momentalnie pociemniał. Z okien najwyższej kondygnacji wydobywał się gęsty dym i żarzące się w ciemności płomienie. Bez zastanowienia przepchał się do przodu i nie zważając na nawoływania jednego z policjantów, przedostał się na zagrodzony teren, biegnąc w kierunku wejścia do klatki. Był już kilka kroków od celu, gdy poczuł dość bolesne szarpnięcie w łokciu. Zaczął się wyrywać, ale trzymający go strażak zdawał się być silniejszy.
- Nie możesz tam wejść, zwariowałeś?! - krzyknął, odciągając go na bok. Luke nie zamierzał potulnie współpracować, ciągle szarpiąc się z mężczyzną.
- Tam jest moja Alex, ja muszę tam wejść! - zaczął się wydzierać, wskazując ręką na buchający z ostatniego piętra ogień. Miał tylko jedną myśl, aby ją uratować. Nic innego nie miało w tamtej chwili znaczenia. Zaczął jednak kaszleć, kiedy drażniące opary dostały się do gardła. Odruchowo zasłonił usta dłonią, ale nawet to nie pomogło. Z trudem oddychał, dławiąc się ostrym dymem, którego intensywność sprawiała, że jego oczy momentalnie zaczerwieniły się. Temperatura powietrza już dawno spadła poniżej zera, a on mimo to odczuwał niesamowite ciepło, powodujące niewielkie rumieńce na przejętej twarzy.
- Wszystkie ofiary przewiezione zostały do szpitala – wyjaśnił mu ktoś inny, próbując przedrzeć się przez zagłuszające wycie syren i ożywiony gwar tłumnie zgromadzonych obserwatorów. Szarpnął go kolejny raz, przeciągając za taśmę bezpieczeństwa.
I nikt nie zauważył wypadającego z dłoni bukietu małych, białych róż, który prawie bezgłośnie upadł na chodnik, po chwili całkowicie rozdeptany przez biegających w pośpiechu ratowników.
*
Za każdym razem kiedy próbuję latać
Upadam
Był spokojny. Być może zbyt spokojny, bez mrugnięcia wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Siedział na krześle w szpitalnym korytarzu, oczekując na lekarza. Kołysał się delikatnie w przód i w tył, a w myślach odliczał upływające niepokojąco powolnie sekundy. Nie był już nawet pewien tego, jak się tam dostał, ale i tak w tamtej chwili ten fakt z jego życia wydawał się być kompletnie nieistotny. Nie reagował na przechadzających się przed jego oczami pacjentów, czy pielęgniarki, które albo oferowały wodę, koce, tabletki uspokajające, albo też obdarzały go jedynie litościwym spojrzeniem, wracając do swoich obowiązków. On jednak niczego nie potrzebował. Niczego poza Alex.
- W izbie przyjęć powiedziano mi, że tutaj cię znajdę – obcy, męski głos rozległ się tuż obok, sprawiając że blondyn z ogromną niechęcią oderwał wzrok od ściany i zadarł lekko głowę, spoglądając bez wyrazu na nieznajomego. - Luke, prawda? - dopytał, ściągając z głowy kask. Chłopak zmierzył go osądzającym wzrokiem i bez przekonania skinął głową. - Jestem Tom, to ja wyniosłem ją z budynku …
- I co? Przyszedłeś się tym pochwalić? Czy może liczysz na jakieś brawa i odznaki? - warknął kpiąco, a jego twarz przeszył złośliwy grymas. Mężczyzna zdawał się jednak nie przejmować jego bezpodstawnymi oskarżeniami, zupełnie jakby był na nie przygotowany. Westchnął tylko z bezradnością i wręczył mu tak dobrze znany futerał, który z jednej strony był całkowicie zwęglony. Zapach spalenizny sprawił, że Luke'owi zrobiło się niedobrze. Nerwowo przełknął ślinę, chwytając gitarę w ręce.
- Prawdopodobnie wróciła się właśnie po to, bo gdy ją znalazłem, przyciskała go mocno do siebie. I za wszelką cenę walczyła, by i to uratować – zrobił krótką pauzę, widząc że blondyn chyba zupełnie przestał już zwracać uwagę na to, co do niego mówił, skupiając się wyłącznie na zniszczonym instrumencie. Przysiadł się obok niego, rozpinając zamek służbowej kurtki.
- A gdyby się nie wróciła? - zapytał nagle, jego głos brzmiał jakoś obco. Przekręcił głowę i popatrzył nieprzytomnie na zmęczoną i wciąż osmoloną twarz strażaka.
- Nie zadawaj sobie takich pytań, one nic nie zmienią – poradził, niepewnie dotykając jego ramienia i pokrzepiająco go poklepał. To jednak wcale mu nie pomogło, bo nie mógł znieść myśli, że przez jego głupią gitarę walczyła teraz o życie. Z całej siły zacisnął palce na skórzanym obiciu, czując jak spod zagryzionej wargi zaczyna sączyć się krew. Zamknął oczy, opuszczając głowę.
- Moja Alex, moja Alex, moja Alex – powtarzał jak w transie, bujając się na boki. Kompletnie nie zwracał uwagi na to, że obok niego wciąż znajdował się mężczyzna, który z ogromnym żalem i smutkiem przyglądał się mu w milczeniu.
- Wiesz, mimo wszystko jesteś ogromnym szczęściarzem, bo trafił ci się najprawdziwszy anioł – odezwał się w końcu, zyskując na nową uwagę Hemmingsa. - Zanim straciła całkowicie przytomność, cały czas powtarzała twoje imię, a na sam koniec chyba już nie całkiem świadomie wyznała, że cię kocha – dodał z delikatnym uśmiechem. Luke przez dłuższą chwilę obserwował go, nie potrafiąc się odezwać. Jego pozbawiony wyrazu wzrok śledził zaniepokojoną twarz Toma, ale nie był w stanie wydobyć się z siebie nawet krótkiego dźwięku. To wszystko działo się zbyt szybko, a jego umysł nie potrafił znieść natłoku myśli.
Gdy tylko klamka w drzwiach sali, w której leżała dziewczyna drgnęła, poderwał się na równe nogi i podbiegł do wychodzącego z niej doktora, całkowicie zapomniał o swoim wcześniejszym towarzyszu. Rzucił się na niego dość niespodziewanie, chwytając raptownie poły jego białego fartucha.
- Co z nią?! - wykrzyknął, nie zważając na to, że był środek nocy. Potrząsnął nim stanowczo, kiedy ten próbował go uspokoić.
- Nie będę niczego przed panem ukrywał – zaczął z pewnego rodzaju niepewnością, dostrzegając roztrzęsionego blondyna, ale kiedy tylko ten skinął głową, zdecydował się kontynuować. - Poza widocznymi obrażeniami zewnętrznymi doszło do poważnego oparzenia i obrzęku dróg oddechowych, co przyczyniło się do ostrej niewydolności oddechowej. Nie jest w stanie oddychać samodzielnie. Podaliśmy kolejną, podwójną dawkę morfiny, by uśmierzyć ból. Ta noc jest decydująca, ale szanse są niewielkie – mówił dalej, ale Luke przestał go już słuchać, cały czas zerkając przez jego ramię na leżącą w sali dziewczynę. Nerwowo zagryzał usta, przestępując z nogi na nogę. W pewnej chwili zorientował się, że lekarz zamilkł i wpatrywał się w niego uważnie. Potrząsnął więc głową i biorąc głębszy oddech, spojrzał na mężczyznę.
- Muszę tam wejść – oznajmił stanowczo, wyczekując reakcji doktora. Ten opuścił bezradnie ramiona i zrobił krok w bok, schodząc mu z drogi.
- Uprzedzam pana tylko, że ona jest całkowicie odurzona lekami, nie jest już niczego świadoma i prawdopodobnie jest nieczuła na jakiekolwiek bodźce – ostrzegł go, nie chcąc chyba rozbudzać w nim zbyt wielkich nadziei. Zniżył wzrok, spoglądając na ściskającą jego ramię rękę.
- Nie rozumiem – Luke kolejny raz pokręcił głową, wyrywając dłoń. Zmarszczył czoło i popatrzył na niego gniewnie.
- Ona odchodzi – dodał ciszej, a Hemmings przez niedługą chwilę wpatrywał się w niego bez słowa. Moment później odwrócił się gwałtownie i ignorując wszystko to, co przed chwilą usłyszał, ruszył chwiejnym krokiem w stronę łóżka Alex.
Kiedy tylko ją zobaczył, coś w nim nieodwracalnie pękło. Z głuchym łoskotem upadł na ziemię, uderzając z pełnym impetem kolanami o twardą powierzchnię. Ból fizyczny jaki temu towarzyszył był jednak niczym w porównaniu z tym, jak ogromne cierpienie zawładnęło jego psychiką. Jedna krótka chwila sprawiła, że rozsypał się kompletnie, tracąc wszystko, co wydawało mu się istotne w jego marnym życiu. Opuścił głowę, nie mogąc dłużej spoglądać w kierunku dziewczyny. Była nieprzytomna, ale wyraz jej poparzonej twarzy wyrażał cały ból, któremu musiała stawiać czoła. Jej długie, jasne, zawsze lśniące włosy teraz były zupełnie ścięte i przybrały smutny odcień szarości. Całe oparzone ciało owinięte było chłodzącymi opatrunkami, spomiędzy których wystawały poprzyczepiane kabelki. Była podłączona do respiratora, dlatego doskonale słyszał każde słabiutkie uderzenia jej serca, ale im dłużej się w nie wsłuchiwał, tym cichsze mu się wydawały. Musiał szybko skupić uwagę na czymś innym, dlatego czym prędzej chwycił jej dłoń i przycisnął drżące, mokre od łez usta do poranionej skóry. Jej obecność, możliwość choćby krótkiego dotknięcia sprawiły, że cały wcześniejszy strach zaczął się wycofywać. Pikanie zawieszonej nad łóżkiem maszyny zdecydowanie przyspieszyło na niedługi moment, gdy ich palce złączyły się. Uniósł głowę i przecierając rękawem twarz, popatrzył ponownie na nią. Odetchnął głęboko i delikatnie, tak by przypadkiem nie zrobić jej krzywdy opuszkami palców przesunął po jej policzku. Był ciepły i lekko chropowaty.
- Moja mała, śliczna księżniczka – szepnął i pochylił nieznacznie głowę w bok, niepokojąco opanowanym spojrzeniem obserwując blondynkę. Zupełnie niespodziewanie zaczął zachowywać się tak, jakby ona tylko spała i za chwilę pełna energii miała wstać i na nowo zadziwiać świat. Niedawne spazmatyczne napady rozpaczy przemieniły się w pełen bólu pozorny spokój i ciszę. Zaczął coś niemrawo nucić, gładząc kciukiem wewnętrzną stronę jej dłoni. Powoli kołysał się na boki i co jakiś czas odgarniał resztki włosów z jej czoła. Aparatura zapiszczała złowrogo, ale gdy tylko zerknął w stronę migającego monitorka, wirujące po nim kreski wydawały się wolno, ale nadal miarowo wybijać rytm jej osłabionego serca. Skierował oczy na Alex, po czym mocniej zacisnął palce wokół bezwładnej ręki, która cały czas uporczywie wysuwała się z uścisku.
Nie mógł myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie próbował nawet tego zrozumieć, bo wiedział, że skończyłoby się to tragicznie. Dlatego czynił wszystko co w jego mocy, aby umysł opanowały wyłącznie dobre wspomnienia, wspólne chwile, ukradkiem skradzione pocałunki, pełne emocji wymiany spojrzeń, przyprawiające o dreszcze zetknięcia ciał, cicho szeptane wyznania i przyrzeczenia.
- Znajdę cię kiedyś, nawet tam po drugiej stronie – obiecał z ogromną pewnością w głosie i delikatnie podnosząc się, złożył czuły pocałunek na ustach dziewczyny. I w tej samej chwili rozległo się ostatnie uderzenie jej serca, po którym nastąpiła okrutnie długa cisza, rozrywająca go od środka na małe kawałeczki. Kolejny raz z bezwładnie upadł na podłogę, tracąc na moment świadomość.
I tak właśnie skończył się jego świat. Nie ogromnym hukiem, ale ostatnim cichym oddechem i bezgłośnie wysuwającą się dłonią ze słabnącego objęcia. Nocną ciszę przerywał bezlitosny pisk maszyny, który zagłuszył przepełnione bólem ciche kwilenie i spływającą po policzku samotną łzę, która opadła na jej nieruchomo spoczywającą rękę.
Odeszła na zawsze bez pożegnania, bezpowrotnie zabierając ze sobą cały sens jego życia. Bo najwyraźniej ten świat nie był ich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro