Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak do tego doszło?

Scott: -

Stiles: Kilka dni temu dowiedziałam się, że mój chłopak został opętani przez demona, a jeszcze dzisiaj dodatkowo powiedziano mi, że Stiles zniknął. Słysząc to natychmiast powiedziałam, że pomogę im go znaleźć. Na początku nie chcieli mi pozwolić, ale w końcu mi pozwolili. Znam bruneta od małego, ponieważ nasi rodzice bardzo dobrze się znają. Pamiętam jak nasze mamy jak byliśmy mali powiedziały, że będziemy wspaniałą parą. Natychmiast pokręciłam głową odpędzając myśli i zaczęłam słuchać planu Scott'a jak możemy uratować Stilinskiego.

-Wszyscy się zgadzają?- zakończył patrząc na każdego z nas.

Po stwierdzeniu, że od jutra zaczynamy uśmiechnęłam się smutno do Kiry, która położyła mi dłoń na ramieniu w pocieszającym geście. Ruszyłam w drogę powrotną, a kiedy byłam w połowie drogi rozpadał się deszcz, na co sapnęłam cicho zła. Kilka minut później usłyszałam znajomy warkot silnika na co odwróciłam się zdziwiona, a widząc niebieski jeep jeszcze bardziej się zdziwiłam. Kiedy pojazd się zatrzymał zobaczyłam naszą zgubę. Niewiele myśląc wsiadłam do środka rzucając mu się na szyje.

-Gdzie ty byłeś?- odsunęłam się od niego.

Chłopak nic nie powiedział tylko ruszył dalej przez co po chwili znaleźliśmy się u mnie. Po drodze nie odzywaliśmy się, ale zdążyłam mu się przyjrzeć. Miał strasznie bladą skórę oraz cienie pod oczami oznaczające, że nie spał od kilku dni. Stiles poszedł na górę do mojego pokoju, a ja poszłam zrobić herbaty. Raczej nie martwiłam się tym, że rodzice go zobaczą, ponieważ mama wyjechała, a tata ma dyżur w szpitalu. Słysząc zbijanie wazonu na górze przez co zmarszczyłam brwi ruszając tam.

-Stiles?- spytałam widząc jak chłopak stoi na korytarzu.- Dobrze się czujesz?- wyciągnęłam dłoń aby dotknąć jego policzka, ale chłopak złapał mnie za ramię.

Po chwili mnie puścił więc cofnęłam się zdając sobie sprawę, że to nie jest mój Stiles. Chłopak podszedł bliżej, przez co musiałam się ponownie cofnąć stając na krańcu schodów. Nagle przypomniałam sobie, że telefon zostawiłam na blacie w kuchni. Brunet jakby wiedząc co chce zrobić zamachnął się przez co uderzył mnie w policzek, a siła z jaką to zrobił sprawiła, że poleciałam do tyłu. Ostatnie co zdążyłam zapamiętać to straszny ból, a potem ciemność.

Liam: Od godziny telefon dawał co chwilę o sobie znać grając moją ulubioną piosenkę. Ktoś usilnie starał się dodzwonić. Jak było to na początku zabawne- czyli do pięćdziesiątego nieodebranego połączenia, tak później zirytowana wyłączyłam dźwięk. Chyba ten ktoś sprawił, że właśnie znienawidziłam ten utwór. Dopiero kiedy ekran przestał się świecić sprawdziłam komu udało się mnie zdenerwować. Połowa połączeń była od Liam'a, kilka od Scott'a i Stiles'a oraz jakieś trzy od Lydii. Doskonale wiedziałam, że dzisiaj jest pełnia, ale tym razem nie miałam cierpliwości pilnować swojego chłopaka. Ostatnio pokłóciliśmy się o jego głupie gry, na które poświęca więcej czasu niż na mnie. Jednak kiedy ekran zaświecił się po raz kolejny z westchnieniem odebrałam.

-W końcu!- krzyknęła Lydia na co odsunęłam urządzenie od ucha krzywiąc się.- Co ty robiłaś? Zresztą nieważne, musisz przyjść do Scott'a- dziewczyna nawet nie dała mi się odezwać rozłączając się.

Przewróciłam oczami zrezygnowana i łapiąc za bluzę wyszłaś z domu. Podziękowałam sobie wewnętrznie za zabranie nakrycia ponieważ zrobiło się nawet chłodno. W głowie nadal miałam moment, w którym zobaczyłam przez okno jak Liam biega po ulicy- pomijając fakt, że był nago. Potem nabijałam się z niego z Masonem przez cały następny tydzień. Zaśmiałam się cicho pod nosem na to wspomnienie, a kiedy dotarłam do domu prawdziwego alfy weszłam do środka. W budynku panował półmrok, na górze słyszałam ciche rozmowy więc ruszyłam w tamtym kierunku. Na korytarzu stało całe stado.

-Liam przestał się kontrolować- Scott spojrzał na mnie.

-Przecież jesteś jego alfą- przypomniałam mu najbardziej oczywistą rzecz.- Więc, raczej powinien cie słuchać.

Nie czekając na jego odpowiedź weszłam do pokoju. Pod ścianą siedział przemieniony Dunbar. Jednak nim zdążyłam się ruszyć chłopak zerwał się na nogi i szybko znajdując się obok mnie uderzył w brzuch. Natychmiast złapałam go za ramie, podcięłam nogi przewracając go. Zmieniłam się w wilkołaka i warcząc głośno sprawiłam, że Liam wrócił do ludzkiej formy.

Isaac: -

Brett: -

Theo: Tego dnia Stilinski nie dawał mi spokoju. Od samego latał za mną i próbował wmówić, że Theo jest tym złym. Miałam tego powyżej uszu oraz coraz mniej cierpliwości. Mój chłopak od kilku dni zachowuje się dziwniej niż zwykle. Jednak starania najlepszego przyjaciela oraz jego coraz bardziej prawdopodobne teorie zaczynają mieszać mi w głowie.

-Stiles, przestań- powiedziałam w końcu zirytowana trzaskając szafką.

*wieczorem*

Siedziałam w dom i kiedy miałam zacząć czytać książkę, telefon zaczął dzwonić. Widząc, że to Lydia zmarszczyłam brwi.

-Przyjedź do biblioteki- powiedziała banshee nim zdążyłam się odezwać, a następnie rozłączyła się szybko.

Złapałam za katanę, kluczyki od auta i wyszłam z domu kierując się do szkoły. Wchodząc do biblioteki w ostatnim momencie odskoczyłam zostawiając otwarte drzwi, bo inaczej zostałabym przygnieciona lecącą Tracy. Szybko je zamknęłam blokując. Spojrzałam na Martin, która posłała chimerę w lot, ale tam patrzyła na dwa walczące wilkołaki pośrodku pomieszczenia. Rozumiejąc co się dzieje patrzyłam przerażona na to jak Scott przegrywa. Niewiele myśląc wyjęłam katanę ruszając na pomoc przyjacielowi. W ostatniej chwili odepchnęłam McCall'a przez co Theo rozciął całe ramie. Krzyknęłam cicho z bólu, a następnie zamachnęłam się mieczem broniąc ledwo żywego wilkołaka.

Derek: Spojrzałam na kalendarz, a następnie na godzinę przeklinając cały dzisiejszy dzień. Nie dość, że w szkole nie szło mi najlepiej, to jeszcze dzisiaj jest pełnia. Zawsze jakoś udawało mi się zostawiać fałszywe ślady, ale tym razem się nie udało. Przez co teraz szykuje się na ,,polowanie'', którego celem był Derek Hale- mój chłopak. Zerknęłam ponownie na zegar a widząc, że jest już dwudziesta druga złapałam za pistolet, który wsadziłam za pasek i wyszłam z pokoju. Napisałam jeszcze do szatyna aby dzisiaj pod żadnym pozorem nie wychodził z loftu, a tym bardziej żeby nie zbliżał się do lasu. Mimo to wewnętrznie wiedziałam, że mnie nie posłucha i będzie pilnował narażając swoje życie.

-Dzisiaj sobie zapolujemy- ojciec zatarł dłonie, a następnie złapał za kierownicę.- Nie cieszysz się?- zerknął na mnie kiedy zapięłam pasy.

-Bardzo- bąknęłam cicho niezadowolona.

Kiedy dojechaliśmy do lasu była dwudziesta trzecia. Wysiadłam i zdziwiona dostrzegłam jak z drugiego auta wyciągają coś na podobieństwo karabinu. Jeszcze bardziej niezadowolona perspektywą łażenia nocą po lesie oznajmiłam, że idę zobaczyć czy w okolicy nie ma nic nadprzyrodzonego. W głowie błagałam aby chociaż raz Hale pomyślał i tu nie przyłaził. Jednak wszelkie moje nadzieje odleciały kiedy usłyszałam strzały oraz krzyki mówiące, że znaleźli wilkołaka. Składając piękny bukiet przekleństw dla Derek'a ruszyłam do źródła krzyków. Po chwili strzały ucichły i zapanowała cisza od której w uszach piszczy. Spięłam się lekko wyciągając broń. Nigdy nie należałam do osób lubiących ciszę, a wręcz przeciwnie, nie cierpiałam jej. Pisnęłam cicho kiedy przede mną nagle pojawił się jeden z łowców. Spojrzałam na niego zła ruszając dalej. Przeszłam jeszcze kilka metrów aż poczułam jak ktoś uderza mnie w brzuch przez co wylądowałam na ziemi. Na początku myślałam, że to jeden z tych idiotów, ale kiedy zobaczyłam swojego chłopaka krew we mnie zawrzała.

-Żartujesz sobie!- wydarłam się patrząc na niego.- Mam nadzieje, że tak! Prosiłam abyś został w domu, a nie szlajał się po lesie- zerwałam się na nogi krzycząc na niego. W tym momencie miałam gdzieś, że ktoś mnie usłyszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro