Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zguba

-Mark proszę Cię. Nie zagłębiaj się w to.-odpowiedziałam i spojrzałam na niego. Swoim wzrokiem wypalał dziurę we mnie.

-Perełko powiedz mi.

-Nawet jak odpowiem Ci, że to moja krew to co to zmieni? Nic. Więc po co drążyć temat?

-Czyli to twoja krew. Kurwa.-powiedział i zacisnął rękę w pięść.

-Mark. Spokojnie.

-To ojca robota?

-Tak. No i co Ci dadzą moje odpowiedzi?

-Nie wiem kurwa mać. Zabije go.

-Uspokój się.

-Jak mam kurwa być spokojny jak na tej pierdolonej poduszce jest twoja krew?!-wykrzyczał. Widziałam w jego oczach furię.

-I tak już nic nie zrobisz z tym faktem.

-Kurwa, ale mogłem. Siedziałem jak te pierdolone ciele i nic nie zareagowałem.

-Nie wiedziałeś więc jak mogłeś? Nie obwiniaj się.

-Kurwa byłem dla Ciebie okropny, a ty jeszcze do mnie szłaś Perełko.-wyszeptał w jego oczach pojawiły się łzy. Podeszłam do niego i przytuliłam.

-Spokojnie. Nie obwiniaj się. To nie twoja wina. Jest już dobrze.-wyszeptałam. Całej akcji przyglądały się dusze oraz Peter. Odsunęłam się od Marka po chwili.

-Chodź. Musisz coś zjeść.-powiedziałam i pociągnęłam go do stołu. Na stole leżały jabłka, mandarynki, banany, jakieś chrupki i batony. Peter wziął banana, a Mark mandarynkę. Chciałam wziąć jabłko, ale mi dziwnie pachniało.

-Skąd wzięliście jedzenie?-spytał Mark.

-Z szpitala. W jakimś pokoju było jedzenie, więc wzięliśmy to co najświeższe.-odpowiedział Armin. Popatrzyłam na Petera i się uśmiechnęłam. Był uroczy jak jadł. Do salonu wszedł Steve. Uśmiechnął się do mnie. Poczułam ukłucie w sercu, dziwne uczucie w brzuchu i przyjemne mrowienie w palcach. Poczułam jak zalewa mnie od środka radość. Uśmiechnęłam się do niego. Po jakimś czasie zeszli się wszyscy i każdy wziął coś do jedzenia.

-Nie jesz?-spytał Mark i wskazał na stół z owocami.

-Nie. Nie jestem głodna.-skłamałam. Byłam głodna i chciałam coś zjeść, ale te owoce dziwnie pachniały, więc wolałam ich nie ruszać.

-Na pewno?

-Tak.-odpowiedziałam. Nie chciałam mu mówić o moim głodzie.

-Dobra. Ja idę na zwiady. Nie wiadomo czy jakieś zjeby przeżyły.-powiedział Fabio i stanął przy drzwiach czekając na moją odpowiedź.

-Uważaj na siebie i mów gdy coś zauważysz.-powiedziałam.

-Oczywiście szefowo.-powiedział, uśmiechnął się i zniknął.

-Coś czuje, że te jego zwiady to będzie totalna katastrofa. Idę za nim.-powiedział Chris i szybko opuścił budynek.

-Tylko się nie zruchajcie po drodze!-krzyknęła Miranda.

-Chyba Cię coś boli.-powiedział Chris.

-Kup kółko i jebnij se w czółko, kup głaz i jebnij się jeszcze raz.-zrymował Fabio.

-A Ci kurwa dam kup kółko i jebnij se w czółko.-powiedziała zła Miranda.

-Uspokójcie się.-wtrąciłam.

-Słyszałaś co ten dekiel mi powiedział?

-Tak słyszałam Miranda. Nie reaguj.

-I tak zareaguje!-krzyknął z daleka Fabio.

-Nosz kurwa jego mać! Jebnę go.

-Sylia uspokój Mirandę. Fabio skup się na patrolowaniu, a ty Chris go pilnuj.-powiedziałam. Nikt się nie odezwał.

-Cisza jak makiem zasiał.-skomentował Armin i uśmiechnął się.-Nieźle Ci idzie rozdawanie zadań.

-Dzięki.-mruknęłam. Prawie wszyscy zdążyli zjeść. Za oknem było już ciemno, a na niebie pojawiały się gwiazdy.

-To teraz każdy idzie do łóżka?-spytał Peter.

-Tak.-odpowiedziała Wanda.

-Ktoś będzie musiał patrolować teren.-wtrącił Bucky.

-Zostawcie to nam.-powiedział Armin.-I tak nie będziemy spać, więc możemy patrolować.-dodał. Nikt nie wyraził sprzeciwu i wszyscy udali się do łóżek.

-Mogę tak się położyć?-spytał Peter i położył głowę na moim ramieniu.

-Tak słońce.-potwierdziłam. Peter się uśmiechnął.

-To dobranoc Jennifer.-powiedział cicho i zamknął oczy.

-Dobranoc Peter. Miłych snów.-wyszeptałam. Po kilkunastu minutach zasnął, a ja nie mogłam. Nie chciało mi się spać i nie odczuwałam zmęczenia. Postanowiłam, że sprawdzę czy wszyscy śpią i nic im nie grozi. Wyszłam cicho z łóżka uważając, żeby nie obudzić Petera. Założyłam buty i wyszłam z pokoju zamykając drzwi. Poszłam do salonu. Na podłodze leżeli Clint i Mark na materacach. Kanapa i fotel były rozłożone. Usłyszałam czyiś krzyk w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok spoczął na Buckym. To był jego krzyk. Podeszłam do niego. Miał zamknięte oczy i spał. Przyłożyłam rękę do jego czoła. Zobaczyłam co mu się śni. Nie chciałam, żeby to mu się śniło. Z mojej dłoni zaczęła się wydobywać fioletowa mgła, która weszła w głowę Buckiego. Krzyk w mojej głowie ustał. Odsunęłam rękę i poszłam dalej. Na kanapie nie było Steva.

Gdzie jesteś Steve?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro