Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ty żyjesz!

-Rytuał odrodzenia.

-O-o-ona um-miera?-spytał jąkając Peter.

-Tak. A teraz całuj ją.-powiedział Armin do Steva.

-Ani mi się waż!-powiedziałem podniesionym głosem.

-Jennifer umiera a Steve może ją uratować.

-Konieczny jest ten pocałunek?

-Tak. Bez tego nie ruszymy.

-No dobra. Całuj ją. Tylko bez języczka.

-Steve. Nie ważne czy będziesz ją całował namiętnie i długo czy przez chwilę, bo przede wszystkim masz ją pocałować z miłością. Rozumiesz?

-Tak.-odpowiedział i przybliżył swoją twarz do twarzy Jennifer.

-No nie mogę. Zaraz kurwica mnie trafi. Ja nie mogę jej pocałować?

-Nie. Steve dał już jej swoją krew.

-To przecież ja też mogę dać.

-Teraz nie możesz. Zmieszasz krew a wtedy rytuał może nie wyjść.

-No dobra. To całuj ją.-powiedziałem zrezygnowany. Steve złożył delikatny pocałunek na ustach Jennifer, a mnie trzepało w środku.

Nosz kurwa! Niech ją dotknie jeszcze raz a zabije go.

Ciało Jennifer zaczął trawić czarny ogień.

-To ma tak być?-spytał Clint.

-Tak.-odpowiedział Armin. Jen otworzyła oczy.

-Słodki Lucyferze.-powiedziała i podniosła się do zsiadu.-Wszyscy cali?

-Jennifer!-wykrzyczał Peter, wyrwał się z objęć Starka i rzucił się na nią.-Ty żyjesz!

-Tak. Nic mi nie jest.-powiedziała i przytuliła go.-Dlaczego czuje krew Steva?

-Umierałaś. Przeprowadziłem rytuał odrodzenia. Potrzebna była krew.-wyjaśnił Armin. Peter odsunął się od Jennifer.

-Masz czarne oczy.-powiedziałem.

-Dlaczego się pale?-spytała.

-Zaraz Ci przejdzie.-powiedział Armin.

Perspektywa Jennifer

Czułam przyjemne ciepło. Ogień wcale mnie nie parzył.

-Dobrze się czujesz?-spytał Sam.

-Ona przed chwilą umierała a ty się pytasz czy dobrze się czuje?-spytał Mark.

-Trochę mnie swędzą plecy i jestem głodna, ale jak tak to jest okej.-odpowiedziałam. Mark przytulił mnie i pocałował w policzek.

-Wiesz przez jaką katorgę musiałem przejść? Musiałem patrzeć jak Steve Cię całuje.

-Co?-spytałam zdezorientowana.

-Spokojnie. Jak następnym razem to zrobi to mu nogi z dupy powyrywam.

-Mark!-krzyknęłam zła i odsunęłam się od niego.-Spróbuj tylko.

-No dobra, dobra. Już nie świeć się żaróweczko.

-Nie nazywaj mnie żaróweczką.-wysyczałam.

-Okej, okej.-powiedział a ja się trochę uspokoiłam.

-Jesteś głodna?-spytał Steve.

-Trochę. To przez twój zapach.

-Napij się.-powiedział i pokazał swój nadgarstek.

-Kto do cholery zrobił tą ranę Stevowi?!

-Jennifer spokojnie.-wyszeptała Miranda.

-Armin!? Tłumacz się!

-No dobra, dobra. Musiałam to zrobić, bo inaczej byś umarła a Steve zaproponował, że on da Ci swoją krew.

-Ty mu zrobiłeś tą ranę?

-Tak.

-Okej. Ale następnym razem masz mnie pytać o to.

Przybliżyłam nadgarstek Steva do swoich ust. Polizałam ranę i zamknęłam oczy.

Jest słodka. Strasznie słodka, ale czuć ten metaliczny posmak i w dodatku naturalny zapach Steva. Jest idealnie.

Otworzyłam oczy. Przyłożyłam usta do nacięcia i zaczęła zlizywać krew.

-Kurwa. Jennifer nie kuś.

-Czym mam nie kusić?

-Tym jak pijesz krew i to w dodatku tak dobrą.

-Spadaj. Nie dam Ci go Armin. Spróbuj go dotknąć.

-Jen kuźwa jak ty go bronisz.-powiedział śmiejący się Chris.

-Na twoim miejscu nie śmiałym się tak. Nie chcesz chyba być poćwiartowany żywcem a potem polanym wodą i porażony prądem?-spytał Armin. Chris popatrzył się przerażony na mnie. Przestałam zlizywać krew, niewinnie się uśmiechnęłam i wybuchłam śmiechem.

-Nie zrobiłabym Ci tego.-powiedziałam i wróciłam do lizania rany.

-Nie mam zielonego pojęcia o czym wy gadacie i chyba nie chce wiedzieć, ale ruszmy tyłki i chodźmy do domu.-powiedział Mark.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro