Tragedia
-O kurwa...
-Kochanie! Jak ty mówisz!
-Oj no przepraszam. Wymskneło mi się. I... Dlaczego w naszym domu są Avengersi?
-Otóż moja droga panno przyszliśmy omówić pewną sprawe.-wytłumaczył Stark i zaczął pić herbate.
-Matko.... Nie da rady później?
-Jennifer!? Dziecko drogie ja rozumiem że masz trudny wiek ale bądź miła. Ja ide po ciasto dla państwa.-powiedziała babcia i znikneła. Westchnełam.
-No dobra.-powiedziałam i usiadłam obok Kapitana.
-Niech zgadne przyszliście po to żeby zapytać się mnie dlaczego pomogłam tej dziewczynie. Racja?
-Trafiłaś w dziesiątke.-powiedziała Wdowa. Nagle usłyszałam huk dobiegający z drugiego pokoju.
-Matko boska! Babciu?!-krzyknełam, zerwałam się z miejsca i pobiegłam do pomieszczenia skąd dobiegał huk.
-Spokojnie. Nic mi nie jest. Spadła blacha.-powiedziała spokojnie babcia i wyszła z pomieszczenia. Wyszłam wraz z nią.
-Nic pani nie jest?-spytał zmartwiony Hawkeye.
-Spokojnie młodzieńcze. Nic mi nie jest. To kto chce ciasta?-spytała babcia po czym wszystkim położyła na talerzyk kawałek karpatki.
-Zaraz wracam. Ide do sklepu.-powiedziała babcia po czym wyszła z domu.
-Zwariuje z tą kobietą.-powiedziałam i połknełam tabletki na ból głowy.
Na stówe to przez te chińskie ziółka od pielęgniarki.
-Masz bardzo miłą babcie.-skomentował Kapitan.
-Tak. Ale czasami ma bardzo głupie pomysły... Tak to dobre określenie. Ostatnio jak zaprezentowała doświadczenie z chemii prawie spaliła dom.-powiedziałam a prawie wszyscy wychuchli śmiechem.
Nie rozumiem zachowania ludzi. Co niby w tym śmiesznego? Że prawie spaliła dom i się poparzyła? Chyba nigdy nie zrozumiem ludzi.
-Ale za to piecze pyszne ciasta.-powiedział Hawkeye i zaczął kolejny kawałek karpatki.
-Masz racje.-powiedziałam a telefon Starka dał o sobie znać.
-Dobra zaraz będziemy.-powiedział i rozłączył się.
-No musimy się zbierać.
-To.. Pa.-powiedziałam i wyszli. Z ciekawości włączyłam telewizor.
"Z ostatniej chwili. Napad na bank..... Po tym zdaniu się wyłączyłam. Ale... Gdy zobaczyłam moją babcie w telewizji. Wybiegłam z domu w mgnieniu oka. Po kilku minutach biegu dotarłam na miejsce. To co zobaczyłam zmrożyło mi krew w żyłach. Pistolet, strzał, huk..
-Nie!!!!-wykrzyczałam i pobiegłam do babci która upadła na ziemie.
-Jennifer...
-Tak jestem tu.-powiedziała przerażona i położyłam jej głowe na swoich kolanach.
-Kocham cię..-wyszeptała i....
-Ja Ciebie też... Babciu? Nie umieraj proszę Cię! Nie umieraj!-wykrzyczałam i wybuchłam głośnym płaczem. Przytuliłam się już do nie żyjącej babci.
-Nie!!! Dlaczego!? Proszę Cię! Wróć do mnie!-rozpłakałam się na dobre.
-Kocham Cię... Mimo że tego nie czuje... Wiem że gdzieś tam w głębi serca.. Kocham Cię.-wyszeptałam a wokół mnie zebrali się Avengersi i ratownicy. Pokiwałam głową na "nie". Dlaczego ona musiała zginąć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro