Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

To twój brat?

-Założymy się?

Przywaliłam mu, posiadziłam na krześle i związałam. Urochomiłam swoją psychopatyczną ja. Wyciągnełam nóż z kieszeni i przystawiłam mu do gardła.

-Mówisz czy nie?

-J-ja będe mówić.-powiedział przerażony.

-To mów.-powiedziałam spokojnie i schowałam nóż do kieszeni.

-Zaplanowaliśmy z kumplem że napadniemy na bank. No i napadliśmy. Ale gdy pakowaliśmy hajs do wozu starsza babka zaczeła nam się przypatrywać. Ja spanikowałem. Wyciągnełem pistolet i strzeliłem w jej strone. Potem wsiadłem do wozu i odjechaliśmy. J-ja naprawde nie chciałem jej zabić.

-Ale to zrobiłeś!

-Ja niechciałem. Po prostu spanikowałem.

-To ja teraz po prostu cię potorturuje.-powiedziałam. Przewaliłam mu w brzuch i wyciągnełam ręke w jego strone. Dotknełam jego ramienia. Pomyślałam o tym jaki ból mogłabym mu sprawić. O tym aby przypomniał sobie wspomnienie jak zabił babcie, jak gwałcił Mie, jak mnie poniżał, bił. I już po chwili mogłam usłyszeć melodie dla moich uszu.

-Nie krzycz tak mocno. Zwierzęta spłoszysz.-zwróciłam mu uwage. Usiadłam w fotelu i rozkoszowałam się jego krzykiem.

W sumie to nawet nie wiem co mu do końca zrobiłam. Ale nieszkodzi. Cierpi? Cierpi. I oto mi chodziło.

Po jakiś 20 minutach przestał krzyczeć.

-Już się nacierpiałeś? Chyba jeszcze nie...-powiedziałam i podeszłam do niego.

-Prosze nie rób mi krzywdy. Błagam cię.

-Ucisz się.-powiedziałam i rozwiązałam go. Ten zdziwił się na mój czyn.

-No a teraz idź się ogarnąć. Capiesz alkoholem i papierosami. Już.-rozkazałam a ten bez żadnego ale poszedł do łazienki.

Czyli mam gdzieś jeszcze jakiś element normalności. Dobrze wiedzieć.

Po kilkudziesięciu minutach wyszedł z toalety.

-W końcu wyglądasz jak człowiek.

-Miałem szczęście. W szafie znalazłem kilka ciuchów, które były na mnie dobre. Masz może jakieś prochy na głowe?

-Nie. A teraz zbieraj się.

-Gdzie?

-Idziemy do domu. Ty idziesz do swojego a ja do swojego.-wyjaśniłam. Już po chwili szliśmy równym krokiem.

-A tak wogule z kim mieszkasz? No bo babcia nie żyje, od ojca uciekłaś..

-Adoptował mnie miły facet. A co cię to tak interesuje?

-A tak po prostu się pytam.

Już to widze.

Reszte drogi nie rozmawialiśmy. Weszłam do Avengers Tower. Weszłam do windy i kliknełam guzik. Już po chwili byłam w salonie.

-Gdzie byłaś?-spytał Bucky.

-Nocowałam u cioci.

Jebać to że nie żyje od kilku lat.

-Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześnie że masz zamiar nocować? Oraz że masz ciocie?-spytał Steve, który z nikąd pojawil się w salonie.

-Sama nie wiedziałam że będe nocować. A co do cioci... To kiedyś miałam. Nocowałam u niej w domu.-wyjaśniłam. A do salonu weszła osoba, której się nie spodziewałam.

-Jennifer. Zapomniałaś wziąć telefon.-powiedział mój brat, podał mi telefon i rozczochrał włosy.

-Gdy byłaś mała to też zapominałaś o ważnych rzeczach.

-Od kiedy ty poruszasz takie tematy?

-Od dzisiaj.-odpowiedział i się wyszczerzył.

-Musze wam przeszkodzić. Kim jesteś?-spytał Steve.

-A gdzie moje maniery. Jestem Mark Williams. Brat Jen.

-Jeszcze raz nazwiesz mnie Jen a pożałujesz.-wyszeptałam.

-To twój brat?-spytał Steve.

                               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro