Tabletki szczęścia
Otworzyłam oczy. Podniosłam się do zsiadu. Do salonu wpadł Bruce.
-Co się.. Peter! Jennifer! Co się stało?
-Zajmij się nim. Proszę.-powiedziałam. Wstałam i usiadłam na kanapie. Słyszałam krzyki. Obraz mi się zamazał. Poczułam wielką chęć mordu. Zaśmiałam się.
-Jennifer? Co tu się stało? Dlaczego się śmiejesz?
-Przyszedł jakiś facet. Mark zadłużył się u niego. Chciał abym zapłaciła za Marka. Powiedziałam że nie zapłace. Przystawił mi pistolet do głowy. Powiedział że bierze mnie. Kopnełam go i wyrwałam pistolet. Do salonu wszedł jakiś gościu z zapłakanym Peterem. Powiedział że go odda ale będe musiała wziąć tabletki. Wziełam.-opisałam mu całą sytuacje. Zachitotałam.
-Jennifer.
-Steve. Nie obwinaj się. Nie twoja wina. A co do tych tabletek.. To są jakieś dziwne.
-Jak wyglądały?
-O tak.-powiedziałam i dałam mu jedną.
-Połknełam dwie. A tą schowałam. Później ci powiem jak.
-Bruce musi cię przebadać.
-Najpierw musi się zająć Peterem.-powiedziałam i zaśmiałam się.
-Jennifer. Nie wiemy co było w tych tabletkach. Trzeba cię przebadać a tabletki sprawdzić.
-Najpierw Peter. Nie wiem co ten sukinsyn mu wskrzyknął.
-Jennifer.. Słownictwo.
-Mhm.-mruknełam. Zemdliło mnie. Szybko wstałam i popędziłam do swojej łazienki. Gdy dotarłam na miejsce przeszło mi. Zaśmiałam się. Wróciłam do salonu. Wszyscy byli. Zachitotałam.
-Jennifer. Musimy porozmawiać.-powiedział poważnie Steve.
-O matko! Jak ja mogłam się próbować zabić? Przecierz życie jest takie piękneee.
-Jennifer?
-A no tak! Babcia nie żyje, brat mnie nie kocha. Mogłam więcej nażreć się tych tabletek na sen.
-O czym ty mówisz?
-Ale to było później. Najpierw była lina.
-Jennifer. O czym ty mówisz?
-Stevuś.. Jak ja cię kocham.-powiedziałam, podeszłam do niego i pocałowałam krótko w usta.
-Życie jest takie cudowneee! Kocham je!-wykrzyczałam i zaśmiałam się.
-Bruce? Co było w tych tabletkach?-spytał Bucky a ja znalazłam sobie zajęcie. Zaczełam liczyć plamki, które widze.
-Raz, dwa, trzy...
-Substancja, która sprawia że człowiek się rozwesela oraz środek silne uzależniający.
-Trzynaście plamek! Będe miała szczęście!-wykrzyczałam i zaśmiałam się. Zakręciło mi się w głowie. Zaczełam widzieć coraz większe, czarne plamy.
-Oj! Ciemność widze! Ale nigdzie światełka! Ja chyba będe musiała się pożegnać.-powiedziałam. Widziałam już tylko ciemność.
Otworzyłam oczy. Powitał mnie widok Steva siedzącego przy mnie.
-Jak się czujesz?-spytał zmartwiony.
-Głowa mnie boli. Steve? Co ja robiłam? Nie wiele pamiętam.
-Mówiłaś że życie jest piękne. O jakiś tabletkach, linie i o tym że mnie kochasz. Pocałowałaś mnie.
-Steve. Przepraszam. Za to wszystko.
-To nie twoja wina. Tylko tych tabletek.
-Takie tabletki szczęścia.-mruknełam.
-A co z Peterem?
-Wszystko dobrze.-powiedział. Do pomieszczenia weszło moje słońce.
-Jennifer!-wykrzyczał i przytulił mnie.
-Cześć słońce. Jak się czujesz? Nic cię nie boli?
-Wszystko dobrze. Nic mnie nie boli.
-Ciesze się słoneczko.-powiedziałam i uśmiechnełam się. Do pomieszczenia weszła reszta Avengersów.
-Jennifer. O co chodziło z tą liną i tymi tabletkami?-spytała Wanda.
-Tak próbowałam się zabić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro