Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szpital

-Sue.. Ktoś potącił.-powiedziałam. Próbowałam powstrzymać łzy, lecz już po chwili po policzkach lały się wodospadami.

-Jennifer. Spokojnie.

-Jak mam być spokojna jak moją najlepszą koleżanke potrącił samochód?!-krzykneła zła.

-Przepraszam Steve. Nie chciałam na ciebie naskoczyć. Przepraszam.-powiedziałam skruszona. Wytarłam łzy i wyciągnełam telefon Sue. Zadzwoniłam do jej mamy.

-Cześć kochanie.

-Witam. Tu Jennifer. Koleżanka Sue. Wiem że jest pani w delegacji ale Sue miała wypadek.

-O boże! Co się stało?!

-Ktoś potrącił. Szpital, w którym znajduje się Sue jest na ulicy Pilotsów.

-Dobrze. Za kilka godzin będe w Nowym Yorku. Dziękuje za informacje.

-Nie ma za co.-powiedziałam i zakończyłam rozmowe. Poszłam do pokoju. Wyciągnełam jakąś torbe z szafu i spakowałam kilka bluzek, kilka getrów i tym podobnych. Zarzuciłam ją na ramie i wyszłam z pokoju. Gdy byłam przy windzie zaczepił mnie Tony.

-A ty co? Wyprowadzasz się że masz ze sobą torbe?-spytał. Zgromiłam go wzrokiem i weszłam do windy. Po krótkim czasie byłam już na dole. Szłam szybkim krokiem do szpitala. Weszłam do budynku. Podeszłam do recepcji.

-Witam. Może pani mi powiedzieć gdzie znajduje się Sue Rocked?

-Dzień dobry. Pani Sue ma operacji w sali numer 15.

-Dziękuje za informacje.-powiedziałam i poszłam pod sale numer 15. Usiadłam na ławce, lecz po chwili wstałam i zaczełam chodzić w tą i spowrotem.

-Może pani usiądzie? Chodzi pani już tak dobrą godzine.-zauważyła jakaś kobieta.

-Nie dziękuje. Nie dałabym rady tak siedzieć i czekać.

-Jak pani woli.-powiedziała. Po chwili drzwi się otworzyły. Wyjechała z niego Sue. Podeszłam do niej i złapałam ją za ręke.

-Jestem tu kochana.-wyszeptałam.

-Dzień dobry. Kim pani jest?-spytał facet w fartuchu.

-Jestem przyjaciółką Sue. Jak przebiegła operacja?

-Zatamowaliśmy krwotok. Pacjentka ma złamaną prawą noge oraz żebra.

-Wyjdzie z tego?

-Tak. Miała bardzo dużo szczęścia.Teraz zabieramy ją do sali numer 45.

-Dobrze. Będe mogła posiedzieć z nią?

-Tak. Lecz musisz wiedzieć że jest pod wpływem silnych leków nasennych i nie będziesz mogła z nią porozmawiać.

-Dobrze.-odpowiedziałam i poszłam za pielęgniarkami. Gdy byliśmy w sali usiadłam obok niej. Torbe położyłam na podłodze. Ponownie złapałam ją za ręke. Patrzyłam na jej spokojną twarz. Po pewnym czasie oddałam się myślą.

-Jennifer? Co ty tu robisz?-z zamyśleń wyrwał mnie słaby głos Sue.

-Siedze i czekam aż się obudzisz.

-Od kiedy tu siedzisz?

-15:29.

-Siedzisz tu 4 godziny?! Zwariowałaś?!

-Już dawno.

-To miłe.-powiedziała a ja zaśmiałam się krótko.

-Nigdy się nie zmienisz.-powiedziałam i zamilkłam na chwile.

-Jak się czujesz?

-Obolała.

-Zadzwoniłam do twojej mamy. Wie o wypadku. Leci do ciebie.

-Naprawde?-spytała ze łzami w oczach. Wiedziałam o co chodzi.

-Tak. Jesteś dla niej wszystkim i zrobi dla ciebie wszystko.

-Dziękuje Jen.

-Nie ma sprawy kochana.

-Pewnie teraz będziesz się zbierać..-powiedziała smutno.

-Zgłupiałaś? Zostaje tu.

-Jen. Masz iść do domu. Siedziałaś przy mnie naprawde długo. Należy ci się odpoczynek.

-Nie. Siedze tu i koniec dyskusji.

-Ech. Wiem że już cię nie przegadam. Jadłaś coś wogule?

-Eee. Nie?

-Umrzesz mi z głodu!

-Sue. Nie jestem głodna. A pozatym jadłam gdy ty spałaś.-skłamałam.

-No okej. Wiesz może kiedy będzie moja mama?

-Nie. Ale nie smuć się.

-Jen?

-Tak kochanie?

-A ty jak się czujesz?

-Nijak.-odpowiedziałam.

-Nie dawno Avengersów odwiedziły klasowe księżniczki, czym podwyższyły mi ciśnienie. Za kilka dni odbędzie się pogrzeb mojej babci a w dodatku ten wypadek. Nawet nie wiesz jak bałam się o ciebie.-powiedziałam a w moich oczach pojawiły się łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro