Lucyfer
-Jedz 5 posiłków dziennie. Pisz do mnie codziennie i nie myśl tak dużo, bo zostaniesz myśliwym.-powiedziała i popatrzyła mi w oczy.
-Nie tnij się.
-Postaram się.-powiedziałam i przytuliłam ją.
-Musze już iść Jen. Trzymaj się.-powiedziała i poszła lekko kuśtykając.
~Kilkanaście minut później w Avengers Tower.~
Weszłam do salonu. Nie zadawali żadnych pytań. Poszłam do pokoju i przebrałam się. Poszłam do salonu. Zrobiłam sobie kawy z mlekiem i usiadłam na kanapie. Obok mnie usiadł Steve.
-Przepraszam.-powiedziałam cicho i upiłam łyk kawy.
-Za co?
-Że tak uciekłam. Ja.. Nie jestem przyzwyczajona że ktoś daje mi tyle uwagi, czułości oraz miłości.-powiedziałam cicho. Steve był zaskoczony moimi słowami. Po chwili uśmiechnął się promiennie.
-To trzeba będzie cię przyzwyczaić.-powiedział i pocałował mnie w policzek. Przedemną pojawiła się postać. Szatyn z czerwonymi oczami.
-Witaj Jennifer. Od teraz jesteś opiekunką dusz. Gratuluje.
-Zaraz. Co? Kim ty jesteś i kim zostałam?-spytałam i postawiłam kubek na stoliczku.
-Lucyfer. Jestem diabłem a ty teraz będziesz opiekowała się zbłąkanymi duszami.-powiedział. Przetwarzałam to co powiedział.
-Wiem że dużo przeszłaś ale ty nadajesz się do tej roboty. Miałaś już styczność z duchami. Twoja praca będzie polegać na odsyłaniu zbłąkanych dusz do mnie.-powiedział. Wstałam i podeszłam do niego.
-Czyli że niebo i piekło istnieje?
-Oczywiście że tak. Uprzedzając twoje następne pytanie to twoja babcia jest w niebie.-powiedział i poszedł w kierunku pokoji.
-Czekaj!-podniosłam głos. Przeskoczyłam kanape i dogoniłam go.
-Nie krzycz tak. Tylko ty mnie widzisz.
-Lucyfer! Nie ma kogo innego na moje miejsce? Ja i tak mam już dość problemów z moją drugą ja.
-Ty idealnie nadajesz się. Zyskasz pewną umiejętność.-powiedział i wszedł do mojego pokoju.
-Lucyfer...
-Tylko nie Lucyfer. Nie lubie gdy tak ktoś do mnie mówi.
-Lucy.. Ja nie chce tego.
-Nie masz wyboru.-powiedział i zniknął. Zrezygnowana poszłam do salonu. Usiadłam obok Steva i dopiłam kawe.
-Z kim rozmawiałaś?-spytał Steve.
-Z Lucyferem.-odpowiedziałam. Usłyszałam wybuch śmiechu.
-Z Lucyferem? Ha ha! Przecierz on nie istnieje! Dobrze się czujesz?
-Nie.
-Steve. Radze umówić ją z psychiatrą. Może ma schizofrenię?
-Tony.
-Pójde do pokoju.-powiedziałam i poszłam. Na łóżku leżała czerwona róża. Chwyciłam ją. Zwiędła w przeciągu kilku sekund. Zaskoczona odłożyłam ją. Zobaczyłam liścik przyczepiony do róży.
To twoja moc. Niszczysz dotykiem.
Sprawiasz że rośliny zaczynają
więdnąć. Ludziom przywołujesz złe wspomnienia. Zwierzęta będą uciekać przed tobą.
Liścik i różę schowałam pod łóżko. Do pokoju wszedł Steve.
-Jennifer. Nie przejmuj się Tonym.-powiedział i złapał moją dłoń. Wyrwałam ją, nie chcą robić mu bólu.
-Jennifer. Co się stało?
-Steve. Ja nie chce tym być...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro