Brat
Szczęście było po mojej stronie, ponieważ widziałam Marka na zwenątrz. Nie kontaktował zbytnio, więc postanowiłam to wykorzystać.
-Cześć przystojniaku. Idziesz ze mną?
-No heeej małaaa.-wybełkotał. Wziełam go pod ręke i zaprowadziłam do domu. Nie do Avengers Tower czy do tego gdzie mieszkałam z babcią tylko do domku przy lesie.
Tak, tak wiem co sobie teraz myślicie. "Co ona wymyśliła?". Otóż.. Później się dowiecie.
Otworzyłam drzwi i położyłam go na kanapie. Wyjełam telefon i napisałam do Steva. Treść była taka:
" Nie wróce dzisiaj do Avengers Tower. Nie martw się o mnie."
Poszłam zamknąć drzwi na klucz. Po drodze zgarnełam jakąś książke. Usiadłam na fotelu przy kominku zapaliłam lampke i zaczełam czytać. Po przeczytaniu całej książki próbowałam zasnąć ale nie mogłam, więc wziełam kolejną książke. Przeczytałam ją i wziełam kilka książek żebym nie musiała co chwile chodzić. Przez cały czas czytałam. Po jakimś czasie oczy mi się same kleiły. Pozwoliłam im się zamknąć na dłuższą chwile. Obudziłam się o 7:47.
W sumie nawet ten sen nie był straszny. Ja po prostu byłam w lesie. Sama. I tyle.
Wstałam z fotela. Mocno tego pożałowałam. Strzeliło mi w kolenie oraz w karku.
Spanie na fotelu to nie był najlepszy pomysł.
Zaczełam rozmasywać bolące miejsca. Po jakimś czasie ból ustąpił. Podeszłam do kanapy i sprawdziłam czy Mark śpi. Spał jak niemowle.
Żeby ci się kurwa przyśnił jakiś koszmar skurwysynie bez serca.
Czekaj.. W sumie ja też nie mam serca ale nie zabiłabym jakieś niewinnej osoby.
Usiadłam na fotelu i wziełam ksiązke, której niedoczytałam. Po jakimś czasie usłyszałam przeklinanie.
-Kurwa.-powiedział Mark i złapał się za głowe.
-Trzeba było tyle nie chlać.-powiedziałam nie odrywając wzroku od tekstu. Mark poderwał się do zsiadu.
-Kim ty kurwa jesteś?-spytał przerażony.
-Twoim pierdolonym koszmarem.
-Wątpie.
-A ja nie. Och a ta "babulinka" nie nawiedza cię po nocach?-spytałam i oderwałam wzrok od książki. Strach czaił się w jego oczach a oddech przyspieszył.
-Skąd wiesz o tej starowince?
-To była nasza babcia baranie.-powiedziałam podniesionym głosem. Ten tylko wstał i pobiegł gdzieś.
Pewnie do kibla. Teraz będzie żygał godzinami. Kurwa dobrze mu tak.
Przyszedł po dobrych 15 minutach.
-Jak to była nasza babcia? Kim ty jesteś?
-Kretynie zabiłeś naszą babcie! A ja jestem twoją siostrą!-krzyknełam zła.
-Jennifer?
-Nie kurwa najświętsza panienka. Tak to ja bałwanie!
-No dobra. Nie drzyj się tak. Łeb mnie napierdala.
-Trzeba było tyle nie chlać. A teraz siadaj i mów. O całym tym napadzie na bank.
-Nie będe ci się wyspowiadał!
-Założymy się?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro