Adopcja
Tydzień później...
Jestem tutaj już tydzień. Ludzie nie zwracają na mnie uwagi. Nikt nie chce mnie poznać. Nie mam do kogo się odezwać. Omijają mnie szerokim łukiem. Jak raz powiedziałam do kogoś "Cześć" to ta uciekła. Nie szkodzi... Przyzwyczaiłam się. Jeszcze nie poszłam do szkoły. Nie mam siły by tam iść. A poza tym dano mi czas abym się przyzwyczaiła do tego że na świecie nie ma już mojej babci. Często przechadzałam się po parku. Kilka razy widziałam Buckiego i Steva. Rozmawiałam nawet z nimi. O... Wszystkim i niczym. A bardziej szczegółowo to co tam u mnie, jak się mają. Bardzo często pytali się mnie o moje samopoczucie. Nie kłamała. Powiedziałam że źle. Steve zawsze na mnie patrzył z troską, współczuciem i smutkiem. A sny... Sny nie dają mi żyć. W snach czuje szczęście, smutek, poczucie winy... Najczęściej to mam koszmary z tym jak ją zabili... I tak za dużo wam powiedziałam. No dobra a teraz wracamy do rzeczywistości. Teraz to siedze na łóżku i gapie się w drzwi. Nagle ktoś wszedł do mojego pokoju.
-Jennifer. Zostałaś adoptowana.-powiedziała starsza pani z recepcju. Ma na imie Rita. Po chwili dopiero do mnie dotarło że ktoś mnie adoptował.
-Zbieraj się kochanie.-powiedziała i wyszła. Spakowałam wszystko. Wyszłam z torbami i poszłam do recepcji. No troche mnie zamurowała jak tam zobaczyłam go.
-Cześć Jennifer.
-Steve? Co ty tutaj robisz?-powiedziałam troche zaskoczona.
-Właśnie Cie adoptuje.-powiedział i podpisał jakiś papier.
-To już możemy iść.- oznajmił i wziął moje torby. A ja jeszcze musiałam coś zrobić.
-Dowidzenia pani Rito.
-Pa kochanieńka. Trzymaj się.-powiedziała i mnie przytuliła. Po chwili też to odwzajemniłam. Wyszłam z sierocińca i spojrzałam na samochód. Czarne Audi. Tak troche znam się na samochodach. Spojrzałam na Steva, który już siedział w środku. Ewidentnie na mnie czeka. Wsiadłam do samochodu i zapiełam pasy. Zaczełam rozmyślać.
-Jennifer?-spytał Steve a ja otrząsnełam się.
-Tak?
-Wyspałaś się dzisiaj?
-Ostatnio nie moge spać.-powiedziałam a on spojrzał na moje wory pod oczami.
-Te ostanio to już długo trwa?
-Od tygodnia.-odpowiedziałam i już do końca drogi nikt z nas się nie odzywał. Po kilku minutach byliśmy pod Avengers Tower. Ja mam tu mieszkać? Będą się mnie pytać o wszystko. Steve wyszedł z samochodu i wziął torby. A ja grzecznie szłam za nim. Gdy byliśmy już w windzie musiałam o coś zapytać.
-Mam mówić do Ciebie tato?
-Możesz mówić jak chcesz. Ma być wygodnie dla Ciebie.
-D-dobrze.
-Spokonie nie stresuj się.-powiedział a ja spojrzałam na metalowe drzwi. Jednak brak uczuć czasami pomaga. Nie stresuje się i nie wstydze. Wyszliśmy z windy...
Cześć Aniołki.. Przepraszam za nieobecność ale dużo rzeczy mam na głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro