Broken war
[Po pierwsze spisuję tu każdy pomysł od razu, niezależnie od tego, co robię, i pory dnia xD chyba, że pracuję. A po drugie, xmanów oglądam, bo McAvoy, więc jestem w temacie, ok?]
Także mamy, jak na pewno każdy już się zorientował, dwa teamy.
Avengers: Tony, Steve, Nat, Bruce, Clint, Thor, i Fury wesoło szefuje.
Xmen: Hank (Beast), Jean (Phoenix), Eric (Magneto), Scott (Cyclop), Raven (Mystique), ofc Logan, Ororo (Storm), Quicksilver, szefuje im ofc moja miłość Charles Xavier.
Ogólnie, to się nie znają - w sensie słyszeli o sobie, ale nie ingerują w siebie. W sumie Avengers działa w USA, a Xmen działaliby z UK, tak sobie po prostu wymyśliłam. Mamy więc garstkę dziwako-kosmitów oraz mutantów, więc ONZ decyduje, że nie będą tracić czasu i zrobią jeden traktat. Dla jednych, i dla drugich ten sam. W sumie zagrożenia te same, co nie? Nie, nie, to nie civil war, tutaj po długim zastanowieniu każdy to podpisuje i się tego trzyma. I jest naprawdę ok. Mają nawet okazję bliżej się poznać na jakiejś małej imprezce, oczywiście pomysłodawca to Tony. I tak Tony z Brucem od razu łapie się z Hankiem, bo naukowcy i wgl OmG nAuKa. Raven z miejsca kumpluje się z Natashą. Storm, OCZYWIŚCIE, z Thorem. I zakładamy, że na potrzeby ff nie ma Wandy, jest za to Quicksilver z Xmenów (lubię go niesamowicie), także on od razu kumpelstwo z Hawkeye. Scott x Steve, w sensie kumpelstwo, za to Jean i Magneto czują się wyobcowani.
No, ale Jean jest ogarnięta mimo przeżyć. Ale Magneto... (zaznaczam, że najbardziej uwielbiam go jako skurwysyna) odłącza się od tej zacnej grupy. W sensie takim, że on nie pasuje, ma inne wizje, terefere, chujemuje, i sobie od nich obchodzi. Ale pokojowo, ok, w porządku.
Tyle że na całym świecie zaczynają wydarzać się okropne kataklizmy. Powodzie, pożary, susze, wszystko inne. Wielu ludzi ginie w jednym miejscu i Xavier od razu podejrzewa Erica (Xmen znów siedzą w Londynie). Teoretycznie słusznie, ale nie do końca.
Bo oczywiście Mangeto jak zwykle miał swoją wizję naprawy świata niczym Thanos. Odnalazł gdzieś jakąś księgę z rytuałem odnośnie boga natury i odprawił sobie rytuał, wydawało mu się, że bezskutecznie. Ale potem okazało się, że BARDZO skutecznie, gdyż ten bóg zaczął oczyszczać nie tylko Ziemię, ale i inne planety, na przykład Asgard.
I tutaj zaczynają się moje gdybania. Jak już powiedziałam, Mangeto skur*** to moja miłość, więc jako jedyny stałby po stronie boga (jak go nazwać wgl???) i hardo dążył do oczyszczenia wszechświata. Także ostatecznie to zło by wygrało, i tak, większość Avengers i Xmen zginęłoby, a reszta zostałaby wzięta w niewolę.
Druga opcja to kiedy Magneto nawraca się i ostatecznie staje po dobrej stronie, a bóg natury zostałby sam. Wtedy jakoś by go pokonali. Także istnieją dwa zakończenia, choć szczerze? Wolę pierwsze, bardziej powerful.
Paringi byłyby takie jak w uniwersach, nic tu bym nie kombinowała, tylko z przyjaźniami. Duet Nat i Jean? Przecież byłyby nie do pokonania. Tony i Charles? OMG.
Tytuł jak zwykle z dupy, jak ktoś to przeczyta, to błagam o lepszy?? Wymyślcie lepszy, pls???
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro