Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Jutro jest dziś

Wziąć ją za rękę i pomyśleć o dzieciach
Taki odważny, a tak się boi obiecać
[...]
Zrobić to o czym się marzy od dawna
Ale wpierw się wyrwać z tego bagna
Zamknąć drzwi i wyrzucić klucz
Przestać się ranić po to, żeby coś czuć
Potem poczekać aż wszyscy zasną
By w końcu zrobić mały krok jak Armstrong
- Apollo Avi, Luis Villain, Sarius

Ze snu wyrwał mnie, niezidentyfikowany w pierwszej chwili, dźwięk. Dopiero kiedy podniosłem powieki, moim oczom ukazała się niewyraźna sylwetka stojąca w drzwiach.

- Pssst Mikos - postać szeptała konspiracyjnie. - Mikos, kurwa...
- Czeego - mruknąłem rozwlekle. Spojrzałem na zegarek i dostrzegłem, że jest ledwo po siódmej. Oczy dopiero odzyskiwały zdolność widzenia, dlatego nie byłem do końca pewien, ale wydawało mi się, że w progu stoi Paweł.
- Idziemy biegać? - Tak, to zdecydowanie był mój przyjaciel. Tylko on po dwunastogodzinnej służbie mógł wpaść na tak kretyński pomysł.
- Chyba zwariowałeś - nakryłem głowę poduszką. Ostatnie, na co miałem ochotę, to bieganie.
- Nie daj się prosić - szeptał, starając się nie obudzić Lili.

- Jedyne ciuchy, jakie mam to garnitur, odwal się. - Kilka sekund później na mojej twarzy wylądował świeżo wyprany i wyprasowany dres. A może nawet był nowy?
- W następnej kolejności polecą buty, lojalnie ostrzegam. Ruszaj tę tłustą dupę. Za pięć minut wracam z trepami - zarechotał i zniknął za drzwiami.
Zwlokłem się z łóżka i przeczesałem dłonią włosy. Zerknąłem w lustro i wrzuciłem na listę zadań do zrobienia dziś kolejne: BARBER. Ewidentnie potrzebowałem, aby ktoś zajął się moim zarostem. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, aby się go pozbyć, ale jakoś nie byłem w stanie wyobrazić sobie siebie bez zarostu. Z tych, jakże istotnych, rozważań wyrwał mnie telefon, który zawibrował na szafce nocnej.

To wiadomość od Pawła, o, jakże zawoalowanej treści: RUCHYYYYYYYY!!!!

Założyłem na siebie ubrania, które przyniósł przyjaciel. Były nieco za luźne, ale do porannej przebieżki nadawały się idealnie w odróżnieniu od mojego obuwia. Spojrzałem na loafersy rzucone w kąt sypialni i wyszedłem z pokoju, by nie ryzykować obudzeniem Lilianny.

- Stary, fajnie, że dałeś mi nawet skarpetki, ale nie mam butów. Nie byłem przygotowany na nocowankę u psiapsi - rzuciłem ironicznie, przewracając przy tym oczami. - A co dopiero jogging o siódmej rano.
- Masz - Rzucił w moją stronę karton z Conversami - nie musisz oddawać, są za małe, a Zuza zapomniała je zwrócić.
Usiadłem na pufie w przedpokoju i z niezadowoleniem założyłem trampki. Co prawda nie był to najlepszy rodzaj obuwia do biegania, ale z braku laku i kit dobry. Do ostatniej chwili liczyłem na to, że kumpel mi odpuści, ale nie, on był tak zdeterminowany, że choćbym się tu krzyżem położył to i tak by mnie wyciągnął.
- Gotowy? - zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
- A co, jeśli powiem, że nie? To coś zmieni i pozwolisz mi wrócić do łóżka? - Wtem w drzwiach sypialni, którą zajmowałem z Lilianną, stanęła moja ukochana. Rozczochrana, z zamkniętymi oczami i w przykrótkiej koszulce, należącej prawdopodobnie do nieco niższej Zuzanny.
- Idźcie w końcu na ten jogging i dajcie normalnym ludziom spać, jeden jest lekarzem, drugi komandosem, a przy tym żaden nie jest mistrzem dyskrecji - wymamrotała, wciąż tuląc poduszkę. Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęła drzwi od pokoju, prawdopodobnie wracając do łóżka.

Obaj nie odważyliśmy się już odezwać ani słowem, mając w perspektywie gniew pozostałych dwóch pań. Zuza z reguły była rannym ptaszkiem, ale tylko wtedy, gdy sobie to zaplanowała. Obudzona znienacka przejawiała swoją drugą naturę, z którą żaden z nas nie chciał mieć do czynienia. Dlatego pośpiesznie opuściliśmy mieszkanie, zostawiając dalsze rozmowy na później. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, jak wstąpienie do Formozy wpłynęło na kondycję fizyczną mojego przyjaciela. Chwilę później brutalnie się o tym przekonałem. Pierwszy raz doszło do tego, że nie mogłem za nim nadążyć.
- Stary - wyrzęziłem ostatkiem powietrza, jakie udało mi się zmagazynować w płucach - poczekaj.
- Ojoj - parsknął śmiechem - wychodzą fajeczki i praca za biurkiem, panie doktorze - kpił.
- Tak, śmiało, poużywaj sobie - wysapałem, spoglądając na smartwatch, który podobnie jak ja ledwo dawał radę - to ty włączyłeś tryb Boga, jeśli chodzi o bieganie. Piętnaście kilometrów w sześćdziesiąt cztery minuty? - jęknąłem z przerażeniem - Cud, że to przeżyłem i nie wyplułem płuc po drodze.

- Nie żartuj, przecież to nawet nie było wybitnie szybkie tempo. Gdybym nie musiał się co chwilę za tobą oglądać, to zszedłbym poniżej godziny. Serio Miki, rzuć te kiepy.
- Mhm, spoko, od poniedziałku - zaśmiałem się. Nie jestem w stanie określić, ile razy słyszałem od pacjentów, że wezmą się za siebie od poniedziałku. Największa ściema świata, której sam uległem. - Czy teraz możemy iść na piwo? - wyszczerzyłem się, licząc, że tym go przekonam
- Mikos, masz jedno życie, a tak nim szastasz. Przecież Zuza i Lilka by nas zjadły. Już słyszę Zuzę marudzącą przez pół dnia, że nie mogę prowadzić auta, a tyle jest do zrobienia przed wieczorem. Nie, nie bracie, alkohol zostawmy na wieczór, może kawa?

- A zaśniesz? - zapytałem zdziwiony. Przecież mając w planach imprezę, po nocnej służbie, powinien się chociaż zdrzemnąć.
- Mam za sobą dwanaście godzin służby, z czego dziesięć w terenie, teraz jeszcze ta przebieżka, będę lulał jak dziecko.
- Przebieżka? - prychnąłem - Dobre sobie! Chodźmy na tę kawę. Przyda mi się.
- Tu, przy zejściu na plażę, jest taka mała kawiarnia, weźmy na wynos i chodźmy na molo. Z całym szacunkiem stary, ale strasznie jebiesz.
- No nie, bo ty to fiołkami pachniesz! - wymamrotałem lekko skrępowany, gdy chwilę później czekaliśmy na zamówione napoje.
- Z pewnością nie, ale chyba wczoraj przegiąłeś z whisky, co? - spojrzał na mnie, a w jego oczach dało się dostrzec coś na kształt zaniepokojenia.

- Daj spokój! - mruknąłem i przejąłem od niego kubek z kawą. Oprócz mojego imienia, wpisany był na nim ciąg cyferek. Sądząc po minie baristki, był to jej numer telefonu. Najwidoczniej nawet mój odór jej nie przeszkadzał. Pokręciłem głową i posłałem w jej stronę bezdźwięczne „nie". Nie czekając na przyjaciela ruszyłem w stronę molo, gdy do mnie dołączył kontynuowałem- Ja i ty więcej wypijaliśmy na głowę, niż wczoraj we dwóch.
- Dwóch? - odetchnął - Chociaż tyle dobrze. Bałem się, że chlałeś sam - odpowiedział, siadając na molo. Poszedłem w jego ślady i usadowiłem się obok przyjaciela, przewieszając nogi przez barierki.
- Miałem spotkanie z nowym prawnikiem Medicusa. Mieliśmy do ogarnięcia naprawdę trudny temat. Skąd w ogóle przyszło ci do głowy, że piłem sam? - Spojrzałem na przyjaciela, oczekując odpowiedzi. Choć tak naprawdę nie musiał nic mówić, wiedziałem do czego zmierza.

- No wiesz - Potarł kark speszony - to nie byłby pierwszy raz.
- Pablo - Celowo użyłem dawno zapomnianej ksywki kumpla - to było dawno temu. Tamtego Mikołaja już nie ma, tak samo, jak i Pawła z tamtych czasów. - Poklepałem go po plecach - Powoli układamy na nowo swoje życie. Co prawda, nie jestem jeszcze na takim etapie jak ty, ale myślę, że to tylko kwestia czasu. Jestem z ciebie dumny, bracie. Wyszedłeś z naprawdę wielkiego syfu.
- Wiesz, że bez ciebie bym tego nie zrobił. Gdyby nie to, że ciągałeś mnie po odwykach i uparcie odwoziłeś, kiedy uciekałem z kolejnych oddziałów zamkniętych, nie byłbym tu, gdzie teraz jestem. Nie zaręczyłbym się z najwspanialszą kobietą pod słońcem, nie dostałbym się do elitarnej jednostki wojskowej i nie szykowałbym parapetówki w jednej z najlepszych dzielnic Gdyni. Nigdy ci tego nie zapomnę - odpowiedział nieśmiało.

- No weź - Otarłem nieistniejąca łezkę - bo mi się makijaż rozmaże - szturchnąłem go barkiem. Prawda była taka, że nie nadawałem się do rzewnych rozmów. Wiem, ile przeszliśmy, ale nigdy nie oczekiwałem wdzięczności. To ja miałem dług u Pawła, a nie na odwrót. To on czuwał przy mnie po śmierci Matyldy i niejednokrotnie udowodnił mi, że jest jedynym człowiekiem, na którego mogę liczyć bez względu na okoliczności. To dzięki niemu jeszcze żyję i powoli wychodzę na ludzi. Odkąd stanął na nogi, stał się dla mnie niedoścignionym wzorem do naśladowania, definicją zawziętości i determinacji w dążeniu do celu.

- Daj spokój, Mikos, żarty na bok - spoważniał - jak się czujesz?
- Serio? Będziemy teraz odstawiać szopkę z terapią? - rzuciłem mu cyniczny uśmieszek
- Nazywaj to, jak chcesz. Możesz to określić nawet przyjacielską interwencją, ale naprawdę chciałbym wiedzieć, co się skrywa za tą maską śmieszka. Ostatnio twoje życie to istny rollercoaster. Najpierw ten śmieć Marcin, później odzyskanie kobiety, do której wzdychałeś od paru ładnych lat, sabotaż Sergiusza, a teraz nowe życie zawodowe i awantura z Nikodemem. To za dużo, nawet jak na ciebie.
- Nie odpuścisz, co? Do tej rozmowy poważnie przydałoby się piwo - mruknąłem.
- Stary, gdybyś mógł to upchnąłbyś nas wszystkich po najlepszych terapeutach, a sam kisisz wszystko w sobie. Założę się, że twój terapeuta nie pamięta już jak wyglądasz - Spojrzał na mnie spod byka, oczekując odpowiedzi.
- Wysyłam mu swoje zdjęcia regularnie, żeby nie zapomniał i nie tęsknił - zaśmiałem się gorzko.

- Mikołaj - jęknął, kręcąc głową z dezaprobatą.
- No co?! - uniosłem głos coraz bardziej rozdrażniony tą dyskusją - ja nawet nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć!
- Prawdę - burknął, upijając spory łyk kawy.
- Prawda jest taka, że mam mętlik w głowie. Już myślałem, że wychodzę na prostą. Nie wiem, stary, czasem się zastanawiam czy ja nie zasługuję na szczęście? - Przeczesałem dłonią włosy, które opadały mi na czoło pod wpływem morskiej bryzy.
- Mikos, wiesz, że to bzdura. Oczywiście, że zasługujesz. Po prostu czasem są wzloty, a czasem upadki.
- Mhmm - westchnąłem - a czasami jest tak, że kładziesz się, żeby się nie wypierdolić, to spada na ciebie meteoryt. I tak się właśnie czuję. Zgodziłem się na ofertę ojca, pod warunkiem że da nam spokój, a on chwilę później wywinął mi takie świństwo. Do tego Nikodem, któremu odjebało i nagle sobie przypomniał, że kocha Lilkę i na koniec ten skurwiel Brynicki. Najchętniej bym go zajebał, powoli i boleśnie. Podobnie jak tę kurwę, Marcina. - Zacisnąłem pięści na samą myśl o tych ludzkich ścierwach.

- Myślisz, że to by pomogło Lilce? - Popatrzył na mnie z konsternacją, jakby oczekiwał definitywnego zaprzeczenia.
- Nie wiem, czy jej, ale mi na pewno - odpowiedziałem szczerze. - Nie mogę sobie poradzić z tym,że nie potrafiłem jej ochronić. Za każdym razem, gdy patrzę na posiniaczone ciało Lili i zebrane przez lata blizny mam ochotę wyć, rozumiesz? - Cisnąłem kamieniem w wodę. - Gdy opuszcza dom beze mnie, boję się, że za rogiem czyha na nią Marcin. Nim mi powiesz, że to nadaje się na terapię, to tak, wiem o tym. Już znalazłem nowego specjalistę - dostrzegłem, że Paweł odetchnął z ulgą. - Stary, to chore, że Lilka radzi sobie z tym lepiej, niż ja. Próbowałem z nią na ten temat rozmawiać, to powiedziała mi tylko, że to kwestia przyzwyczajenia. Ja wiem, że mój ojciec jest chujem, ale w porównaniu do Piotra Sergiusz jest święty. Nie ogarniam, jak bardzo trzeba być skrzywdzonym, by przyzwyczaić się do piekła, jakie przez lata gotował człowiek, który powinien dbać i pilnować, by włos nie spadł ci z głowy. Jak do tego wszystkiego dodamy jeszcze Nikodema, to powstaje nam całkiem niezły pierdolnik.

- No właśnie, Niki - Wszedł mi w słowo Paweł. - O ile wiem, że z Sergiuszem sobie poradzisz, o tyle, zastanawiam się, co zamierzasz zrobić z bratem. Zawsze byliście dla siebie wsparciem - Zaśmiałem się gorzko na słowa przyjaciela.
- No właśnie, byliśmy - westchnąłem z rezygnacją - czas przeszły. Nie wiem, czy będziemy umieli jeszcze do tego wrócić - przyłożyłem dwa palce do nasady nosa i przymknąłem na chwilę oczy. - Czy ja będę umiał - poprawiłem się. - Niki, mnie zawiódł i nie potrafię ci powiedzieć, czym najbardziej. W ostatnim czasie zbyt wiele się tego nazbierało. Począwszy od tego, iż nie powiedział mi, że Lilka wylądowała w szpitalu, skończywszy na tym, że ten kretyn ewidentnie nadal coś do niej czuje.
- Przecież ona ma narzeczoną - Paweł niemal krzyknął z oburzenia.
- Nie mnie powinieneś o tym przypominać, tylko temu skończonemu idiocie, bo jak widziałeś, Aurora nie jest w najlepszym stanie - odpowiedziałem z obawą w głosie. Ginger jest mi naprawdę bliska i całkowicie nie zasłużyła na ten syf, który zgotował jej mój braciszek.

- Niedługo zmienicie otoczenie, przynajmniej problem Marcina i Piotra się rozwiąże. Co do Sergiusza, to na całe szczęście masz po swojej stronie matkę. Myślę, że po tym, co odwalił senior, Julia zafundowała mu już odpowiednią serię tortur i działań naprawczych. - Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i uderzył delikatnie swoim kubkiem o mój, na znak toastu.
- Chyba właśnie straciłem przewagę - mruknąłem, zerkając na telefon - wywołałeś wilka z lasu - Pokazałem mu wiadomość, którą otrzymałem od matki.

Mama: Nie obchodzi mnie, co robisz i gdzie jesteś. Za godzinę widzę cię w Hiltonie.

- Może nie będzie tak źle. Zbierajmy się, wkurwiona Julia jest gorsza, niż wściekła Zuza i Lilka razem wzięte - Paweł podniósł się pierwszy i podał mi rękę ułatwiając wstanie. - Kto ostatni pod bramą ten frajer - krzyknął, puszczając się biegiem. Roześmiałem się i podjąłem wyzwanie, pomimo że nie miałem absolutnie żadnych szans. Do wejścia na osiedle dobiegliśmy równocześnie.
- Nie musiałeś dawać mi forów - wysapałem.
- Bracie, nie spałem od dwudziestu sześciu godzin. Po prostu nie mam siły. Marzę tylko o tym, by się położyć. Skoczę jeszcze do piekarni po śniadanie dla naszych pań i lecę w kimę.
- Mogę pójść, jeśli chcesz - zagaiłem, ale Paweł tylko machnął ręką i zniknął w przejściu między budynkami. Chciałem zamówić ubera, ale mógł być najwcześniej za pół godziny, a to stanowczo za późno. Sam dojazd do Gdańska o tej porze, w sobotę, w dodatku w taką pogodę, zajmie około pół godziny.

- Zuza - krzyknąłem, ledwo przekraczając próg mieszkania
- Co się stało? - Wystawiła głowę z łazienki. - Gdzie jest Paweł? - W jej oczach dostrzegłem nutkę zaniepokojenia.
- Zaraz wróci, skoczył jeszcze do sklepu. Nie w tym rzecz. - odparłem, szybko uspokajając dziewczynę. - Pożycz mi mercedesa.
- O nie! Nie ma opcji! Potrzebuję dziś auta, bardziej niż tlenu, a camaro Pawła jest w detailingu.
- Zostawię wam kluczyki od Range Rovera, tam się zmieści więcej zakupów niż do CLA.

- Nie będę prowadzić tego czołgu! - pisnęła.
- Z całym szacunkiem, najdroższa przyjaciółko, ale jedyną kobietą, która może usiąść za kierownicą Range'a jest Lilianna. Myślę, że i tak by robiła dziś za twojego kierowcę, niezależnie od tego, którym autem byście się poruszały. Nie oszukujmy się, nawet z połamanymi żebrami Lili jest lepszym kierowcą, niż ty. Co prawda, wolałbym, żebyście wzięły ubera, ale podejrzewam, że na nic zdadzą się moje prośby.
- Jakbyś zgadł - fuknęła. - Dokąd to w ogóle o tej porze? - Spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Na spotkanie, w miłym, rodzinnym gronie - Posłałem jej szyderczy uśmiech i przewróciłem oczami.

- Co mam powiedzieć Lili, gdy wstanie i o ciebie zapyta? - Dziewczyna oparła się o framugę i otaksowała mnie wzrokiem.
- Że ją kocham - puściłem oczko przyjaciółce
- Mikołaj, nie wpierdol się znowu w jakieś bagno, okej? - Z jej oczu biła prawdziwa troska. W takich chwilach przypominałem sobie, że to przyjaciele są moją największą siłą. To ta dwójka potrafi stanąć za mną murem, niezależnie od tego, jaką głupotę aktualnie wyczyniałem. Oczywiście wiem, że na Lili, mogę liczyć zawsze, udowodniła mi to nie raz. Ona znaczy dla mnie wszystko i nigdy więcej nie chcę jej zawieść.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro