29. Jak Filip z konopi
Nawet jeśli ranię Cię znowu, no, bo moje życie jest pełne kłopotów i pokus
[...]
I tysiąc powodów, aby skoczyć z mostu
I tysiąc powodów, by kochać Cię mocno
Ale znowu coś nam poszło nie tak i czyja to wina decyduje ja.
– Only & One, Kukon
Filip
Dotarłem pod wskazany adres lekko spóźniony, bo moja niewydarzona asystentka źle zanotowała godzinę. Już dla mnie nie pracuje. O ile awanturę z Jaśminą, mogłem rozpatrzyć na jej korzyść, o tyle nienawidziłem niekompetencji, która wpływała na sprawy zawodowe. Dziewczyna w ciągu trzech tygodni popierdoliła chyba z dziesięć spotkań. Doprowadziła do tego, że wpadłem w paranoję, podejrzewając, że sabotuje pracę kancelarii.
Jednak, gdy zobaczyłem awanturę pod restauracją, do której zmierzałem i zorientowałem się, że prowodyrem jest mój klient, miałem ochotę zawrócić i udawać, że zniknąłem z powierzchni ziemi.
Kurwa, nie po to zrezygnowałem z prawa karnego na rzecz handlowego i korporacyjnego, żeby znów oglądać te wszystkie prymitywne sceny.
Litości.
Widząc siłę, z jaką Skrzycki uderzył swojego przeciwnika, mimowolnie się skrzywiłem. Jak nic, chłopak będzie miał przesuniętą szczękę, a jeden z naszych młodych, żądnych krwi i rozgłosu prawników, możliwość reprezentowania Mikołaja Skrzyckiego w pozwie cywilnym o pobicie. No, przynajmniej ja bym go pozwał.
— Dobra, czas przerwać tę farsę — pomyślałem. Wygładziłem poły marynarki i ruszyłem w stronę mężczyzn. Gdy już znalazłem się przy boku Skrzyckiego i zorientowałem się, że uderzonym jest jego młodszy brat, odetchnąłem z ulgą, bo to by oznaczało, że mój klient nie bije przypadkowych przechodniów. Jednak kilka sekund później, cała moja pewność siebie ulotniła się w jednej chwili. Stanąłem jak wryty, zastanawiając się, gdzie jest pierdolona ukryta kamera, bo ewidentnie ktoś mnie wkręcał.
Przede mną, jak gdyby nigdy nic, stanęła ona — Paulina, moja Paulina. Ta sama, której szukałem od dwóch miesięcy. Prawie się udławiłem własną śliną, gdy usłyszałem, jak nazywa się naprawdę i że jest partnerką Mikołaja Skrzyckiego. Modliłem się, żeby zza krzaków wyskoczył prezenter krzyczący: Mamy Cię, albo it's a prank bro.
Filip, opanuj się, to na pewno jakaś pomyłka. Może dziewczyna ma siostrę bliźniaczkę... ta, albo kurwa klona, zakpiłem sam z siebie. Jednak dłoń dziewczyny podana na powitanie, rozwiała wszelkie moje wątpliwości. Tę aksamitną, delikatną skórę, rozpoznałbym wszędzie. Dodatkowo moje zmysły zawyły z rozpaczy, gdy rozpoznały znajomy zapach kokosa i mandarynki. Paulina okazała się być Lilianną i w dodatku tak boleśnie niemoją.
Głos Skrzyckiego wyrwał mnie z odrętwienia. Mężczyzna poprosił o przejście do restauracji, a sam zwrócił się w kierunku SWOJEJ partnerki.
Ja pierdolę, co za kwas.
Nim wszedłem do środka, stanąłem w miejscu przeznaczonym dla palących, by pociągnąć kilka buchów z elektrycznego papierosa. Zaciągnąłem się dymem, bacznie obserwując, jak mój klient czule całuje kobietę, o której myślałem nieprzerwanie od dwóch miesięcy. Nawet w tureckich mózgotrzepach, które namiętnie ogląda moja siostra, nie wymyśliliby takiego plot twistu.
-Kurwa, elektryczne gówno — westchnąłem z rozczarowaniem — przed powrotem do domu, muszę kupić paczkę zwykłych fajek. W międzyczasie poczułem wibracje telefonu w wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnąłem go wchodząc do środka i niemal zabiłem się o własne nogi, gdy zobaczyłem SMS od detektywa: "Panie mecenasie! Sukces, znaleźliśmy tę dziewczynę! Tak się składa, że jest w Trójmieście. Jeśli chciałby się Pan z nią spotkać, to aktualnie przebywa na wyspie Spichrzów w restauracji "Indigo". Niestety nadal nie udało nam się ustalić tożsamości Pańskiej znajomej"
Sukces po chuju fest! - prychnąłem i niewiele myśląc, postanowiłem odpisać dumnemu jak paw, detektywowi Pierzalskiemu. Zrobiłem zdjęcie loga restauracji, do której właśnie wszedłem i podpisałem je: Lilianna Brynicka. Idioci. Zwalniam Was.
Rozejrzawszy się po sali, przy jednym ze stolików, dostrzegłem samotną młodą szatynkę, wyglądającą jakby ktoś przed chwilą zdjął ją z krzyża. Zacząłem się zastanawiać czy wyglądam tak samo. Dobra Filip, zapomnij na chwilę o Paulinie, to znaczy o Liliannie. Jest robota do zrobienia.
Żeby to było takie łatwe! Jak mam przejść do porządku dziennego, nad tym, że to partnerka mojego klienta, w dodatku tego najważniejszego.
- Przepraszam bardzo? Pani Karina Werner? - Dziewczyna podniosła na mnie orzechowe oczy i momentalnie się wyprostowała.
- Tak, to ja — odpowiedziała zmęczonym głosem. — W czym mogę pomóc?
- To raczej ja jestem tu po to, by pani pomóc — uśmiechnąłem się profesjonalnie i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. — Adwokat Filip Adamczyński, reprezentuję spółkę S&S Medicus i wszystkich jej przedstawicieli, a teraz także fundację "Niesiemy Dobro."
- Och — Kobieta posłała mi ciepły uśmiech i podniosła się z miejsca — przepraszam. Dobry wieczór. Mikołaj... to znaczy pan Skrzycki, wyszedł na chwilę.
- Tak, spotkaliśmy się na zewnątrz — odparłem. Miałem wrażenie, że kobieta przejmuje się czymś jeszcze, nie tylko chorobą brata. Postanowiłem jednak nie wnikać. Nie mogę skupiać się na cudzych problemach, gdy sam mam od groma własnych. — Pan Mikołaj zaraz do nas dołączy.
– Rozumiem — Być może mi się wydawało, ale ona chyba właśnie puściła do mnie oczko?
– Może — zawahałem się, zastanawiając się, czy aby na pewno mi się nie przewidziało — ma pani ochotę się czegoś napić? — Dyskretnie dałem znać kelnerowi, że jesteśmy gotowi do złożenia zamówienia. Werner uśmiechnęła się do mnie trzepocząc rzęsami. Zacząłem się domyślać, z jakim typem kobiety mam do czynienia i niespecjalnie mi to przeszkadzało. Dwa miesiące celibatu skutecznie uderzało do głowy i nie tylko do niej. Od nocy spędzonej z Pa... Lilianną, nie mogłem spojrzeć na żadną inną kobietę.
Czułem się jak zaklęty, jakby rzuciła na mnie pieprzony urok. Nie miałem tak nawet po śmierci Daisy. Wręcz przeciwnie, każdej nocy sprowadzałem do siebie inną partnerkę, by tylko o niej zapomnieć. Wtedy pomogło, może teraz również warto spróbować.
Kelner grzecznie odchrząknął, sprowadzając mnie na ziemię.
– Dobry wieczór państwu. Nazywam się Adrian i dzisiejszego wieczoru będę się państwem opiekował. Czy mogę przyjąć zamówienie?
– Tak, oczywiście – skinąłem głową i zwróciłem się w stronę Kariny.
– Dla mnie będzie Hugo Spritz i filet z halibuta z purée z białych warzyw.
– Oczywiście, a dla Pana?
– Podwójny Macallan, na lodzie. Proszę donosić, na bieżąco.
– Butelkę i trzy tumblery, nie młodszą, niż dwudziestopięcioletnią, składowaną w beczkach po sherry – usłyszałem nad sobą. Mikołaj Skrzycki nie pierdolił się w tańcu, wiedział, jak trafić w moje gusta. I się nie rozdrabniał. Miał tylko jedną wadę. Liliannę.
Dwie godziny i butelkę Macallana później, skończyłem analizować wszystkie punkty umowy pomiędzy fundacją, kliniką w Bostonie a Kariną, która wyglądała jakby potrzebowała opieki i męskiego wsparcia, które zamierzałem jej dać. Kobieta nie protestowała, gdy zaproponowałem jej, że wraz z moim kierowcą,odwieziemy ją do hotelu, na drugim końcu miasta.
– Panie Mecenasie – zagaił Skrzycki, gdy wyszliśmy na papierosa, w oczekiwaniu na Karinę, która postanowiła skorzystać z toalety – niech pan na nią uważa.
– Na kogo? – zgrywałem idiotę, choć wiedziałem, że chodzi mu o Werner.
– Na Karinę, mimo, że znalazła się w nieciekawej sytuacji, to nadal jest wybitną manipulantką.
– Paaanie Skrzycki – westchnąłem przeciągliwe, kręcąc głową z rezygnacją – naprawdę wierzę w pańskie dobre intencje, ale proszę mi wierzyć, że jestem wystarczająco dużym chłopcem, by wiedzieć, w co się pakuję. Tak czy inaczej, proponowałbym, abyśmy przeszli na ty. Filip — Wyciągnąłem rękę ku mężczyźnie, a ten uścisnął ją pewnie.
- Mikołaj.
– Więc dlaczego... – urwałem, gdy przy moim boku pojawiła się Karina. - Poczekaj na mnie w aucie, kierowca czeka przy drzwiach - zwróciłem się do kobiety. Ta pokornie kiwnęła głową i udała się we wskazanym kierunku.
- Dlaczego, co? - kontynuował Mikołaj, wypuszczając przy tym dym z płuc.
- Dlaczego jej pomagasz, skoro to manipulantka? - Przekrzywiłem głowę, oczekując na odpowiedź
- Przecież to oczywiste - żachnął się - to nie wina chłopaka, że jego siostra ma nieco nie po kolei w głowie. Jestem lekarzem, pochodzę z lekarskiej rodziny, zostałem nauczony, że należy pomagać ludziom. Mam realny wpływ na to, czy Franek przeżyje i nie mógłbym sobie spojrzeć w twarz, gdybym choć nie spróbował.
- Rozumiem - Uśmiechnąłem się sztucznie, tak, jak wymagał tego ode mnie profesjonalizm. Jednak w głębi ducha próbowałem powstrzymać ogarniające mnie mdłości.
Pierdolony samarytanin. Idealna partnerka, praca, życie. Wszystko jak z obrazka.
- Przecież jako prawnik nieraz miał pan takie sytuacje. Czyż nie po to powstała zasada pro bono?
Pro bono? - ledwo się powstrzymałem by nie parsknąć - Fuj.
- Tak, masz świętą rację. Nie każdy ma takie szczęście w życiu, by móc korzystać z przywilejów, jakie dają pieniądze. - odparłem gorzko. — Nic, czas na mnie, nie mogę pozwolić, by pani Werner czekała na mnie za długo. Na pewno nie potrzebujesz podwózki?
- Nie, dziękuję i tak muszę się dostać na Orłowo.
-Zatem życzę udanego wieczoru i jeszcze jedna rada od adwokata, proszę nie bij brata przy tylu świadkach. Ciężko by było wyjść z tego obronną ręką.
- Jasne — zaśmiał się krótko i wyciągnął dłoń na pożegnanie. - Dobrej nocy, mecenasie.
- Dobranoc — uścisnąłem rękę mężczyzny i pośpiesznym krokiem ruszyłem w stronę auta, zostawiając Skrzyckiego Junioranad brzegiem Motławy.
Karina trajkotała całą drogę, jakbyśmy znali się pół życia, a nie zaledwie kilka godzin. Nienawidzę takich kobiet, nic sobą nie reprezentują. Można czytać z niej, jak z otwartej księgi, Werner nie pozostawiała nawet cienia tajemnicy wokół własnej osoby. Uprzejmie kiwałem głową, by jej nie zniechęcić, ale cały czas w głowie miałem ją. W tej pięknej różowej sukience i w cholernie wysokich szpilkach, przez co jej nogi wyglądały jeszcze lepiej, niż je zapamiętałem. Pocieszające było to, że z pewnością mnie poznała, dało się to wyczytać z jej cudownie zielonych oczu.
- Filip? - Z zamyślenia wyrwał mnie szorstki głos Werner. Spojrzałem na nią wyczekująco. — Pytałam, czy masz ochotę wejść na górę — Posłała mi zalotny uśmiech, jednak nijak miał się do tego, którym uraczyła mnie Paul...Lilianna. Właśnie wtedy zrozumiałem, że wcale nie mam ochoty nawet na szybki numerek.
- Przykro mi, ale mam do przejrzenia jeszcze akta jednej ze spraw, na wczoraj.
- Ale jak to? - zapiszczała z rozczarowaniem opuszczając auto
-Niestety Karina, obowiązki wzywają, zgadamy się — puściłem jej oczko i dałem znać kierowcy, że możemy jechać. Słyszałem jeszcze kilka inwektyw rzuconych w moją stronę, jednak spłynęły po mnie,jak po przysłowiowej kaczce. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Oczywiście, że nigdy więcej się nie zobaczymy, choć mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdybym zadzwonił za dwa dni, to pani Werner z wielką łaską (oczywiście), by mi wybaczyła.
Gdy wyruszyliśmy w stronę powrotną do mojego mieszkania, przymknąłem oczy, by spróbować choć trochę opanować myśli. Nadal nie docierało do mnie, jak to możliwe, że znalazłem się w tak chujowym położeniu. Od tego kontraktu wiele zależało. Nie mogłem sobie pozwolić na to, by go stracić. Nie mogłem myśleć tylko o sobie, przecież mam do utrzymania siostrę i pięćdziesiąt osób pracujących w kancelarii. Gdyby rozniosło się, że straciliśmy kontrakt z Medicusem, już nikt by nie spojrzał na nas poważnie.
- Kurwa mać — syknąłem, chowając twarz w dłonie.
- Mówił pan coś? — odezwał się mężczyzna za kółkiem.
-Tak, mówiłem, żebyś zatrzymał się na stacji. Potrzebuję alkoholu i papierosów. A potem zawieź mnie do Latiny.
- Z całym szacunkiem szefie, ale ostatnio pan mówił, żeby go nie wozić do klubu w takim stanie, dlatego na stację mogę zajechać, ale do klubu nie jadę - odpowiedział hardo.
- Jedź, kurwa! To moje auto, mój klub, a ty jesteś moim pracownikiem, mogę cię zwolnić za rażące naruszenie obowiązków służbowych — prychnąłem.
- Na to też jestem przygotowany. Ostrzegał mnie pan, że jeśli złamię ten zakaz i zawiozę pana do Latiny, to wyjebie mnie pan na zbity pysk — zaśmiał się, po czym zjechał na stację paliw.
Jestem chujowym szefem. Na jego miejscu pozwałbym się o mobbing. - pomyślałem, wysiadając z Maybacha. Po wejściu do środka poprosiłem młodego chłopaczka o butelkę jednej z tych podłych whisky, dwie paczki Marlboro Gold i colę, bo podejrzewam, że ten ściek bez napoju nie przejdzie mi przez gardło. Rzuciłem dwie stówki na ladę i wyszedłem. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem, jakby to miał być mój ostatni oddech w życiu. Pociągnąłem spory łyk prosto z butelki, wykrzywiając twarz. Ludzie naprawdę to piją?
Wyrzuciłem papierosa i wgramoliłem się do auta, czując, że mieszanka alkoholu, papierosów i emocjami, na które absolutnie nie byłem przygotowany, uderza mi do głowy. Z każdym kolejnym łykiem trunek coraz przyjemniej grzał w gardło i wymazywał z pamięci wydarzenia z dzisiejszego wieczoru. Jak wytłumaczę się jutro Jaśminie, że nie pojadę z nią do Wrocławia? Nie wiem. Będę martwił się jutro. Dziś chcę tylko zapomnieć, o Liliannie, Daisy, pracy, śmierci. O wszystkim.
Chcę po prostu przestać istnieć, chociaż na chwilę...
Mikołaj
Siedziałem w uberze zastanawiając się po raz kolejny, jak doszło do tego, że mój brat, za którego jeszcze jakiś czas temu, byłem gotowy skoczyć w ogień, teraz, bez większego powodu, próbował zniszczyć mój związek. Nie mogłem tego zrozumieć. Chciałem być na niego wściekły i w pierwszej chwili byłem, ale później zrobiło mi się go żal. Nikodem ewidentnie sie pogubił i ranił tym ludzi, których kocha i co do tego nie mam wątpliwości. Jedynym plusem dzisiejszego, katastrofalnego wieczoru było to, że najprawdopodobniej uda nam się pomóc Frankowi. Dodatkowo, ten cały Adamczyński wydaje się być konkretnym gościem. Choć zamierzam podchodzić do niego z dystansem, w końcu to nadal pracownik mojego ojca.
Podróż do Gdyni trwała około czterdziestu minut, ciekawiło mnie, w jakim nastroju jest Lili. Pisałem do niej kilka razy i próbowałem się do niej dodzwonić. Zuza także nie raczyła odebrać telefonu, o Aurorze nie wspominając, jej telefon dla odmiany był wyłączony. Stanąłem pod drzwiami mieszkania Zuzy i Pawła oczekując na otwarcie drzwi. Trwało to chwilę, ale w końcu w drzwiach ujrzałem Zuzę w szlafroku i okularach, niczym denka od butelek. Jeszcze chyba nigdy nie widziałem jej w takim wydaniu.
- Co się tak gapisz, ośle — Przywitała mnie niezwykle uprzejmie — nie widziałeś nigdy kobiety w prawdziwie domowej wersji?
-Ośle? - zakpiłem i uniosłem brew w górę.— Ja też się cieszę, że cię widzę, przyjaciółko.
- Tak Skrzycki, dobrze słyszałeś. Też chciałabym móc powiedzieć, że się cieszę, ale obecnie mam ochotę cię udusić gołymi rękoma — wysyczała.
-Za co? - westchnąłem. — Za Nikodema?
- Ja pierdolę — Opadła na kanapę w salonie — oczywiście, że nie! Jemu to się akurat należało - Słuchałem jej piąte przez dziesiąte, rozglądając się za Lili.
- Mikołaj! Mówię do Ciebie! - Rzuciła we mnie ozdobną poduszką, celując prosto w głowę.
- Gdzie Lili? - zapytałem, nadal ignorując jej gderanie.
- Sprzedałam ją na Jarmarku Świętego Dominika — prychnęła.
- Zuza! - warknąłem ostrzegawczo.
- No co! - żachnęła się. — Durne pytanie, to durna odpowiedź. Usiądź w końcu, a nie kręcisz się jak gówno w przeręblu!
- Powiedz mi, gdzie jest Lilka. — Uwielbiam ją, ale potrafi mnie wyprowadzić z równowagi, jak mało kto, a dziś naprawdę miałem krótki lont. Od awantury powstrzymywał mnie tylko ogromny szacunek, jakim darzyłem Palińską.
- Tuż po tym, jak powiesz, co ci odbiło, żeby całować się z Wenerą. Fuuuj, Mikołaj! Chuj wie, co ona ostatnio miała w ustach!
- Chryste, Zuza! Miej litość nade mną! To Karina mnie pocałowała, gdybyś nie zauważyła, to od razu ja odepchnąłem! Lilka zna prawdę, więc i ty mi odpuść. Po raz ostatni pytam, gdzie ona jest. Później zrobię ci rozpierduchę przed samą domówką. Zajrzę do każdej szafki, pod wszystkie dywany i do każdego pomieszczenia, więc nie prowokuj mnie!
- Po pierwsze, to śpi i nie pozwolę ci jej obudzić. Po drugie, to te groźby wsadź sobie w dupę i to jak najgłębiej. A po trzecie, Lilka ci odpuściła, bo cię kocha, ale wiedz, że ja cię będę bacznie obserwować. Wiedz, kretynie, że dziś znowu płakała i to przez ciebie i twojego równie pierdolniętego brata!
- Naprawdę płakała? — poczułem jak niewidzialna dłoń zaciska mi się na szyi.
- Nie, kurwa, na niby! Oczywiście, że naprawdę. Idź do niej, a ja sprawdzę co u Aurory, bo dość mocno zaprzyjaźniła się z naszą lodówką na wina — Podniosła się z kanapy i dolewając sobie białego wina, powędrowała do sypialni.
Kurwa, nie sądziłem, że ta sprawa nią tak wstrząśnie. Nie chciałem, żeby brała na siebie kolejny problem. Miała ich wystarczająco dużo. Po wejściu do sypialni odetchnąłem z ulgą, dziewczyna spała spokojnie, bez żadnej złej emocji wymalowanej na twarzy. Kocham ją, zarówno tę silną, jak i wyszczekaną, ale także bezbronną, spokojną i łagodną. Wyszedłem na balkon i podziwiając śpiącą Lili, popalałem elektryka, rozkoszując się przy tym szumem fal i sosen, szczelnie otaczających budynek z każdej strony.
Przecież w końcu musi być dobrze. Nawet nam należy się kiedyś chwila wytchnienia, ale nawet jeśli nie to dla niej jestem gotowy stanąć sam przeciwko całemu światu. - pomyślałem wracając do pokoju, w którym czekała na mnie miłość życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro