3 {Suknia ślubna}
– Oddaj to! No oddaj mi to! Wiesz, że mam ograniczone ruchy przez ciąże!
– Nie doskoczyłabyś nawet, gdybyś w niej nie była! – krzyczy głośno.
– To, że jestem niska nie znaczy, że też głucha!
– Przestań skakać – kładzie dłoń na czubku mojej głowy i pcha w kierunku krzesła – I tak to zobaczę.
– Co tu robisz? Nie powinieneś uczyć dzieci historii?
– Lekcje dzisiaj były skrócone, nie mówiłem ci? – nie patrzy na mnie, a na kartkę.
Robię się cała czerwona, bo próbowałem to przed nim ukryć, ale przed nim nic nie da się ukryć, nawet w pracy.
– To któraś z tych? Czy to twój własny projekt? – nic nie mogę odczytać z jego twarzy, stworzył ten wyraz chyba specjalnie, żeby mnie frustrować.
– Oddaj mi to.
– Myślałem, że przestałaś rysować.
Siada naprzeciw mnie i oddaje mi szkic sukienki.
– Nie znam się na rysunku, ale podoba mi się to, co widzę. Nie ubrałbym, ale..
– Już wystarczy...
– Ale masz rumieniec – szczypie mnie w policzek – Dlaczego tu pracujesz, skoro chcesz projektować?
– A jak zapłacę za rachunki? I kto tutaj to kupi? Nie jestem, aż tak dobra...
– Słuchaj, w tym miasteczku można więcej, niż ci się wydaje.
– I tak jestem w ciąży – przypominam chyba samej sobie.
– Skoro o tym mowa... – wyjmuje coś z torby, którą ze sobą przyniósł – Z naszej ulubionej knajpy, makaron ze szpinakiem i kurczakiem.
– I dajesz mi to dopiero teraz?! – teraz to ja niepotrzebnie krzyczę.
– Są rzeczy ważne i ważniejsze...
– Niby co jest ważniejsze od jedzenia dla kobiety w ciąży?!
– Słyszysz, maluszku, mamusia cię nakarmi.. – gładzi mój brzuch – Polubisz to gdy będziesz większy albo nigdy tego nie zjesz tyle mamusia tego w ciebie wpycha.
– A masz lemoniadę? Te własnoręcznie...
Nie daje mi dokończyć, bo stawia ją przede mną i całuje zadowolony w głowę.
– Co to za głupie pytanie, Frani?
– A masaż stóp też mi zrobisz?
– Może nie przy jedzeniu, co?
Tym razem to ja uśmiecham się od ucha do ucha.
Po skończonym posiłku, wcale nie wychodzi, postanawia zaszaleć po sklepie, przebierając jedna sukienka po drugiej.
– A tobie, która się najbardziej podoba?
– Czy to oferta oświadczyn?
Podchodzę do niego powolnym krokiem.
– Bufiaste ramiona? Od razu widać, że jesteśmy w Anglii i to chyba wiktoriańskiej.
– Och, widać, że uczysz historii.
Dumnie wypina pierś do przodu.
– Tina nie ma tu rzeczy z dekoltem? Czegoś bardziej współczesnego? Coś takiego jak twój projekt?
– Jest tu pare ładnych rzeczy.
Pokazuję mu jedną bardzo delikatną, koronkową sukienkę, która w tej chwili byłaby dla mnie za mała, ale na wszelki wypadek upycham ją jak najdalej od oczu klientek.
– To byłby twój pierwszy wybór? – pyta – Przymierz.
– Nie zmieszczę się! Spójrz na mnie!
– Aha, czyli jesteś próżna i nie weźmiesz ślubu z brzuchem ciążowym – podsumowuje mnie,
– Chcę mieć ładne zdjęcia ślubne! Będę je oglądać do końca życia i pokazywać dzieciom!
– Chryste, nie urodziłaś nawet jednego, a już mówisz o nich w liczbie mnogiej? – znowu podchodzi do mojego brzucha – Bąbelku, mamusia już oferuje ci rodzeństwo, co ty na to? Chyba zapomniała, jakim koszmarem jest jej młodsza siostra albo moi starszy bracia..
– Uwielbiam Jacka – przypominam – A Ben jest słodki.
– A twoja siostrzyczka Jess jest najlepszą królową piękności, jaką miało to miasto.
– Czy to nie dziwne, że konkursy piękności wygrywają dziewczynki z imionami na ‚J'?
– Gdyby Jack urodził się kilka lat później, mógłby brać w nich udział, bo czy płeć jest teraz przeszkodą?
– Zawsze jesteś dla nich taki wredny – odwieszam sukienkę na miejsce.
– Bo oni byli dla mnie, jako starsi bracia.
Luke wyjmuje inną.
– Przymierz, chcę cię w jakieś zobaczyć.
– To moje miejsce pracy! Nie przyszłam szukać tu sukni! — przypominam mu.
– Widzisz tu jakiś ruch? – rozgląda się, żeby mnie zezłościć.
– Przymierzanie sukni bez daty ślubu to zapeszanie..
– Och, jak ja lubię te małomiasteczkowe przesądy. Opowiedz mi więcej o tych typowo babskich problemach..
– Wiesz, że w małych miasteczkach w dziewięćdziesięciu siedmiu procent przypadków obwinia się kobiety o rozpad małżeństwa?
– W tych trzech procentach kobiety giną?
– To nie jest zabawne – oburzam się, co zawsze go bawi.
– Nie chcę, żeby zwisała nade mną wina, poprzez przymierzenie jakieś z tych sukni.
– Jesteś taka... – szuka właściwego słowa – Słodziutka?
– Nabijasz się, znowu.
– Słuchaj... – teraz zmienia ton na poważny – Mogę ci obiecać, że nikt nie będzie cię za nic winił, bo nic się nie rozpadnie.
– A to skąd wiesz?
Wkurza mnie jego cholerna pewność siebie, w szczególności, że ona w żadnej sytuacji nie znika.
– Bo w suknie, którą chcesz ubrać do ślubu się nie mieścisz.
Rozdziawiam szeroko usta, tego się nie spodziewałam.
– Nazywasz mnie grubą?
– Myślałem, że ciężarną? – kpi.
– To jedno i to samo! – krzyczę.
– W jednym z tych wypadków nosisz w sobie dziecko, a w drugim sam tłuszcz..
Kładę ręce na brzuchu, bo wyczuwam silne kopnięcia.
– Myślisz czasem, ‚wow, noszę w sobie życie'?
Mogę tylko kiwnąć głową.
– Daj poczuć, ja nigdy nie będę go nosił, co jedynie będę mógł mieć tłuszcz i...
Nie kończy, ponieważ bąbelek mocno kopie, co robi na nim wrażenie. Wplata swoje palce pomiędzy moje, naciska trochę mocniej na brzuch..
– Jeśli to będzie dziewczynka to musi grać w rugby, bo jest super silna. Żyjemy w tych czasach, że płeć nie ma znaczenia.
– To co? Zapiszemy Jacka na konkurs piękności?
– Chyba ma niedługo jakieś dziesięciolecie liceum...
A w tym mieście zawsze są konkursy piękny, jakby chciało się udowodnić dorosłym już ludziom, że dzięki tej koronie są lepsi od innych, bądź, żeby dać im poczucie, że ktoś ich docenia. Wolę te drugą opcje.
Ulubieńcy Whitley Bay.
Tak, to raczej nie nasza dwójka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro