Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

fourteen - 十四

🐳🐳🐳






Morski duch nie chciał tego ciągłego milczenia, ale nie był w stanie powiedzieć niczego, co mogłaby polepszyć tę sytuację. Czuł się winny, choć powód tego uczucia był mu nieznany. Czarnowłosy nadal opierał swoją głowę tuż pod brodą Yibo, a jedną dłonią muskał bransoletkę, jaką dostał kilka dni temu. Była ona dla niego bezcenna tak samo, jak chłopak o brązowych włosach. Uczucie jakim go darzył przewyższało każde inne i miał wrażenie, że niedługo je utraci.

Jeśli to co mówił Wang... Jeżeli jego teorie okazały by się prawdą to wtedy Zhan będzie musiał od niego w końcu odejść. On jest duchem morskim o wyglądzie dwudziestokilkuletnoego, młodego mężczyzny, a w rzeczywistości miał 135 lat.

Nieśmiertelność.

Nigdy nawet nie pomyślałaby o tym, że żył tak wiele lat w morzu. To było dla niego szokiem, czymś kompletnie abstrakcyjnym. Obwiniał się za to, że nigdy tego nie dostrzegł. Sądził, że poznał Fei rok temu, ale prawa morza były zupełnie inne, czas także odgrywał tutaj inną rolę.

Coraz bardziej zaczynał rozumieć, że jego świata nie mógł połączyć z ludzkim. Rozstanie z Yibo nawet na rok będzie takie jak jeden tydzień, natomiast jego chłopak tęskniłby miesiącami wyczekując kolejnych wakacji.

O ile chciałby tutaj powrócić... O ile będzie chciał dalej być z Xiao Zhanem. Duch morski miał, co do tego poważne wątpliwości, lecz czemu... Wang cały czas mocno go obejmował i gładził jego plecy otwartą dłonią? Bez wątpienia także czuł wobec czarnowłosego poważne uczucie, ale cisza spowodowana była podobnie jak w przypadku Zhana natłokiem informacji oraz przykrej prawdy.

Yibo zerknął w lewą stronę gdzie zauważył dwie sylwetki. Od razu rozpoznał swoją byłą dziewczynę Qui Ying, która pomagała iść starszej kobiecie po złocistym piasku. Wang westchnął głęboko, bo wreszcie jego chłopak w końcu spotka się z upragnioną przyjaciółką, lecz doskonale wiedział, że starszy wyobrażał sobie inne okoliczności. Jego seledynowe oczy były pewne, że ujrzą małą, drobną dziewczynkę we włosach spiętych w dwa kucyki, a tymczasem... Zhu Fei była już starszą kobietą na emeryturze.

Yibo ponownie zwrócił się w kierunku Xiao, którego pocałował w bok czoła zamykając przy tym swoje oczy. Z przypływem pierwszych słów od długiego czasu jego powieki się uniosły i szepnął :

— Skoro mi nie wierzysz to zaufaj jej.

Zhan zmienił nagle swoją pozycję i spojrzał pytająco w tęczówki Yibo, który nagle podniósł się z piasku, a potem pomógł wstać Xiao, który po chwili zauważył przed sobą dwie kobiety.

Duch morski puścił rękę swojego chłopaka, a jego ramiona bezwładnie opadły wzdłuż ciała. Stopy pokrywała morska woda, której poziom zaczął się stopniowo podnosić ze względu na pogodę jaka zmieniała się, co parę minut. Chmury nie były już tak białe na błękitnym niebie, stawały się szarawe oraz smutne.

Strasza kobieta podeszła bliżej swojego morskiego przyjaciela natomiast Yibo oddalił się do Qui Ying i oboje odeszli dalej, aby dać im szanse na wspólną rozmowę. Xiao chciał zatrzymać Wanga, ale kiedy zerknął na nieznajomą mu twarz zaczął jednak dostrzegać w niej Fei.

Przyglądał się zmarszczką na twarzy, lecz te najbardziej widoczne gromadziły się na szyi siwej kobiety. Włosy jej nie sięgały już do końca pleców, ale były krótkie, nieco nad barki. Długa, zwiewna spódnica odsłaniała delikatnie pomalowane na lśniący róż paznokcie, ale to dopiero w oczach Zhu zauważył dziewczynkę, którą poznał lata temu.

Minęły one tak szybko... Tak szybko, że Zhan ich nie zauważył.

Kobieta uśmiechnęła się do czarnowłosego, a w jej oczach można było dostrzec łzy szczęścia. Siwowłosa wyciągnęła ku wiecznie młodemu mężczyźnie swoją prawą dłoń, która przed chwilą jeszcze była schowana za zwiewną chustą. Zhan zerknął w stronę jej lewej ręki. Była niekompletna, lecz Xiao poznał Fei już wcześniej. Nigdy w życiu nie zapomniałby tych tęczówek, nawet po upłynięciu ponad połowy stulecia.

— Zhan Zhan — powiedziała do niego niska kobieta, która z trudem uniosła swoją rękę i ułożyła ona ją na policzku ducha morskiego. Oczy czarnowłosego się zmieniły w seledyn, natomiast uśmiech sam pojawił się na twarzy.

— Fei Fei — powiedział, ocierając łzę płynącą po twarzy kobiety.

— Nic się nie zmieniłeś — wyznała, dalej dokładnie przyglądając się swojemu przyjacielowi. — Nie to co ja, prawda? — Xiao zacisnął swoją szczękę, a jego warga zaczęła drżeć. — Żadnych łez — powiedziała, po czym przyprowadziła się sama do porządku. — Chcę cię widzieć uśmiechniętego i szczęśliwego.

— Jestem szczęśliwy — wyznał, zerkając na moment w kierunku Wanga.

— Dobrze radziłeś sobie przez te wszystkie lata? — spytała, podchodząc z Xiao do morza, aby Fei mogła usiąść wygodnie na skałach.

— Tak — kiwnął głową. — A gdzie byłaś ty? — spytał.

Starsza kobieta ułożyła swoją dłoń na udzie i poczuła wyrzuty sumienia, które nigdy nie dawały jej spokoju.

— Już dawno chciałam tutaj przyjechać, ale uznałam, że kiedy zobaczysz mnie taką... Nie będziesz chciał zamienić ze mną nawet słowa.

— Fei Fei... Jesteśmy przyjaciółmi.

— Wiem, ale zamieszkałam w Pekinie dopiero parę lat temu. Większość swojego życia byłam w Ameryce. Mój tata... on chciał dobrze dla swojej rodziny, ale nie spodziewał się, że tam na miejscu straci pracę, wpadnie w długi i ubóstwo. Nie miałam za co żyć, a tym bardziej nie posiadałm pieniędzy brakowało na powrót do Chin.

— Wyjechałaś kiedy miałaś 13 lat? — spytał.

— Tak... To było tam dawno — wyznała, znów spoglądając na Xiao. — A mój Zhan Zhan nie postarzał się nawet o dzień — uśmiechnęła się do młodego mężczyzny, ale wiedziała, że musiała mu coś jeszcze powiedzieć. — Należą ci się przeprosiny. Obiecałam ci, że wrócę, a ja...

— Wróciłaś do mnie — morski duch złapał Fei za jej niepełnosprawną dłoń, która lata temu dawała sobie radę z budową zamków z piasku.

— To już nie jestem ja — posłała mu uśmiech, za którym ukrywała swój największy smutek.

— Jesteś. Nie ma drugiej Fei Fei. Nie mam drugiej takiej przyjaciółki — Zhan z uśmiechem mówił te słowa, w które wierzył całym sercem.

Starsza kobieta pogłaskała go po głowie i znów jej tęczówki zalśniły.

— Tak bardzo się cieszę, że znów cię widzę — wyznała. — Ale... Jakim cudem nadal jesteś młody?

Xiao Zhan spuścił swoją głowę w dół, po czym przypomniał sobie o słowach Yibo. Jego chłopak oskarżał Dongfenga o zbrodnie mające miejsce na morzu, o to, że wieloryb dał mu nieśmiertelność.

— To... Chyba przez Dongfenga — wydukał, a gdy sam wypowiedział te słowa, bardziej zdołał w nie uwierzyć. — Jestem mu chyba do czegoś potrzebny — Zhan posmutniał, bo wiedział, że z pewnością to nie było nic dobrego.

— Przecież Dongfeng cię uratował, chronił... — Fei nagle zmarszczyła swoje brwi.

— I prawdopodobnie zabił moich rodziców, dopuścił się katastrof na Morzu Japońskim...

— Niemożliwe...

— Będę musiał z nim o tym pomówić. Należą mi się wyjaśnienia — powiedział, patrząc wprost w oczy przyjaciółki.

— Oby tylko Dongfeng zgodził się na tę rozmowę. Uparty z niego wieloryb.

— To prawda, ale... Nie pozwolę mu już nikogo więcej skrzywdzić — powiedział z przekonaniem w głosie.

Zhu Fei pochwaliła jego zamiary, jego nastawienie względem wieloryba, którego oboje traktowali jako dobrego bohatera książki o chłopcu z morza. Kobieta poprosiła tylko jedno Xiao Zhana, aby nie podejmował żadnych działań jeśli nie będzie ich pewien. Nie mógł oskarżyć Dongfenga o wszystko nie mając wyraźnych dowodów tych zbrodni. Potrzebował potwierdzenia, jego słów...

Wiatr się wzmógł, w jednym momencie zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Ciało Xiao Zhana było przyzwyczajone do różnych temperatur. Nie odczuwam zimna, ani nadgorliwego ciepła w letnie dni, ale ludzie byli inni.

— Lepiej będzie jeśli już pójdziesz do domu. Za chwilę może się zrobić na morzu nieciekawie — powiedział Xiao, który wyprowadził Fei z morza. Kobieta stanęła przed nim i uśmiechnęła się do czarnowłosego, wciąż nie mogąc uwierzyć, że po tylu latach tęsknoty jej Zhan Zhan... Nie zmienił się tylko z wyglądu, ale także z charakteru, który pokochałby każdy.

— Uważaj na siebie — odparła, puszczając jego dłoń, na której dopiero teraz zauważyła bransoletkę. — Znalazłeś ją w morzu?

— Nie — duchowi zaczerwieniły się uszy, a Fei doskonale wiedziała, że zmiana temperatury nie miała z tym nic wspólnego. W dodatku zdradził go uśmiech.

— Rozumiem — wyznała.

— Przyjdziesz do mnie jeszcze? — zapytał, a Zhu od razu odpowiedziała.

— Oczywiście, że tak. Qui Ying pozwoliła mi zostać dziś u niej w domku, a jutro mamy razem poszukać dla mnie noclegu. Starsza pani i czworo nastolatków? Raczej byłoby niezręcznie — zaśmiała się.

— Będę czekał. Przyjdź razem z Yibo, chce, żebyś go lepiej poznała — odparł podekscytowany, a wtedy Fei połączyła wszystkie elementy układanki.

— Ja też tego chce — potarła ona nosek Zhana, a po chwili młodzieniec uśmiechnął się do Fei. — Do jutra.

— Do zobaczenia — powiedział, a potem patrzył na starszą kobietę, która odchodziła wraz z Qui Ying.

Czarnowłosy zmarszczył swoje brwi, bo nigdzie nie widział Wanga. Morski duch pomyślał o tym, że chłopak mógł pójść do domu, ale tak bez słowa...? To nie było do końca w jego stylu. Yibo mówił mu zawsze, że już idzie, deklarował swój powrót, ale nie dziś...

Zhan zacisnął swoje pięści i spuścił głowę w dół. Czyżby Yibo już nie chciał go widzieć? Czy naprawdę uciekł od odpowiedzialności i problemów z jakimi przyszło im się zmierzyć?

Yibo... - Xiao chciał rzucić się do morza i stłumić swój rosnący smutek oraz rozczarowanie, ale wtedy usłyszał znajomy głos nadlatującej mewy.

— Książę!

— Co się stało? — Zhan od razu dostrzegł, że jego pierzasty przyjaciel był zaniepokojony.

— Patrolowałem dziś wybrzeże i wtedy zobaczyłem łódkę, która wypłynęła na morze! To księcia przyjaciel! Gdzie on płynie? Zaraz zacznie się sztorm!

Wiatr zawiał tym razem tak mocno, że mewa odleciała na kilka metrów dalej. Potem ona zniknęła, aby się schronić, a Xiao odwrócił się w stronę morza, a jego włosy oraz koszula powiewały w różne strony z powodu wichury. Zhan spojrzał na niebo, którego chmury stały się czarne, z szarości zmieniały swój odcień na coraz bardziej mroczny i niebezpieczny.

— Yibo!

Morski duch od razu ruszył chłopakowi na ratunek, choć wiedział, że będzie musiał złamać jedną z zasad Dongfenga. Wypłynie na wody, które były mu surowo zakazane.



🐳🐳🐳




Yibo z trudem zdołał panować nad wynajętą łódką. Musiał słono zapłacić, aby ktokolwiek dał mu wypłynąć w taką pogodę. Chłopak jednak nie miał zamiaru myśleć o swoim bezpieczeństwie, ale o tym Zhana oraz jego morskich przyjaciół, a także ludzi, którzy mogliby jeszcze zginąć za sprawą potwora.

Wang nie miał żadnego planu, po prostu chciał odnaleźć wieloryba i powiedzieć mu co o nim myślał. Nie miało to sensu, ani logiki, lecz musiał poznać prawdę. Czy Dongfeng naprawdę wykorzystywał Zhana? Czemu zabijał? Dlaczego był tak okrutny?

— Yibo!

Kto to powiedział? — zapytał sam siebie w myślach, a potem zobaczył mewę, która z impetem wylądowała na dnie jego małej łódki.

Biały ptak otrzepał się skrzydłami, po czym popatrzył na młodego, nierozsądnego chłopaka.

— Życie ci niemiłe?! Zawracaj!

— Czemu... Ja cię słyszę? — zapytał, z trudem mógł uwierzyć, że gadał teraz z ptakiem.

— Książę zapewne dał ci kamień. Dzięki niemu możesz z nami rozmawiać.

Brązowowłosy szybko sięgnął do kieszeni, w której miał seledynowy kamień, jaki dostał w prezencie. Spojrzał na niego, a potem włożył ponownie do kieszonki, a dłonie ułożył na wiosłach, które dalej wiodły go z dala od plaży.

— Nienormalny jesteś?! Uciekaj człowieku! Będzie za późno!

— Mówisz teraz o sztormie czy o Dongfengu? Kogo mam się bać bardziej? — zapytał z wymalowaną złością na twarzy.

Na twarzy, na której nie było ani cienia strachu.

— Głupi człowieku. Król morza cię zabije. Wie, że jesteś przyjacielem Zhana!

Wang poparzył na ptaka, który podszedł bliżej jego stóp.

— Czyli to on zabija?

— Dongfeng ma prawo zabijać. Może należy do niego, a ludzie go skrzywdzili. Ludzie, którzy posiadają znak syreny muszą umrzeć.

— Jak go skrzywdzili? Nie roz-

Yibo nawet nie zdążył dokończyć zdania, bo wtedy usłyszał głośny dźwięk oraz ujrzał na własne oczy olbrzymi ogon, którym wieloryb uderzył blisko wody. Wang uchylił swoje usta, a mewa odleciała w popłochu, jakby bała się Dongfenga najbardziej w świecie. Yibo trzymał się kurczowo wioseł, a jego łódź płynęła niekontrolowanie będąc popychana przez wielką falę morską.

Kiedy brązowowłosy znalazł się na spokojniejszej wodzie, zaczął padać deszcz. Yibo stanął na równe nogi, choć przyszło mu to z trudem, gdyż fale morskie bezustannie kołysały jego łodzią. Wang był jednak zdeterminowany, wściekły i już przekonany, że Dongfeng nie był żadną dobrą postacią książki dla dzieci. Był potworem, który zabijał z zimną krwią, a w dodatku czerpał korzyści z nieśmiertelności Xiao Zhana. W innym wypadku po co by go przemieniał? Po co by ratował skoro mógł pozwolić, aby niegdyś ośmioletni chłopiec utonął.

— Dongfeng! Chodź tutaj ty rybia kanalio! — mokre pasemka włosów opadły na czoło chłopaka, krople deszczu sprawiały, że widoczność była coraz słabsza. Wiatr mroził jego ciało, było wychłodzone, ale to go nie powstrzymywało od kolejnych krzyków. — Wiem, że to ty zabijasz ludzi na morzu! Wiem także, że robisz to z zemsty, ale nie mam pojęcia dlaczego aż tyle osób musiało zginąć! Nie rozumiem, co Xiao Zhan ma z tym wspólnego!

— Głupi chłopcze — Yibo nagle usłyszał mocny, głos o ciężkiej barwie, a potem z wody wypłynął naprzeciw niemu wieloryb.

Ogromny, monumentalny potwór, postrach mórz oraz bezduszne zwierze. Tak określi go Wang w swoich myślach. Od początku nie podobało mu się to jak traktował jego chłopaka.

— Dam ci ostatnią szansę na to, abyś stąd odpłynął. Tylko dlatego, że Zhan cię lubi, chociaż na rękę byłaby mu twoja śmierć — powiedział, chciał zastraszyć brązowowłosego, ale Wang nie dawał za wygraną.

— Odpłynę stąd jeśli się przyznasz do tych wszystkich morderstw! Poczynając od tego z roku 1893, gdy zatopiłeś statek, na którym był Zhan!

Wang zaciskał swoje pięści, gdyby miał jakiekolwiek szanse ze starciem z Dongfengiem to już dawno rzuciłby się na niego. Powstrzymywała go jednak myśl o Xiao, z którym nawet się nie pożegnał, a dziś mógł stracić życie.

— Ludzie zabijają bez mrugnięcia okiem, więc dlaczego ja miałbym być inny?

— Czemu akurat statki z wizerunkiem syreny?

— Wiesz, że jeśli poznasz prawdę to śmierć przyjdzie szybciej niż się spodziewasz?

Dlaczego ci ludzie giną?

Dongfeng nienawidził ludzi, ale ten jeden osobnik zrobił na nim wrażenie. Wieloryb podpłynął bokiem do maleńkiej łodzi, na której znajdował się Yibo i spojrzał na niego swoim okiem.

— Ludzie płynący na statku z wizerunkiem syreny zabili cenne dla mnie osoby.

— Jesteś potworem...

— To twoja rasa jest bezlitosna — wyznał. — A teraz... Skoro znasz prawdę to musisz zapłacić za to życiem w przeciwnym razie mój syn - Xiao Zhan - dowie się o tym co zrobiłem. Żegnaj, Yibo.

Dongfeng wzbił się na swoich płetwach w górę, tak, że woda spływała po jego wielkim cielsku. Z nieba uderzały pioruny, deszcz ciągle padał, a Yibo czekał na swój koniec, ale nagle usłyszał głośny ryk wieloryba.

Młodzieniec spojrzał szybko w górę i zobaczył Xiao Zhana, który... Właśnie uratował mu życie. Czarnowłosy morską pianą zasłonił oczy Dongfengowi, który runął do wody z impetem. Fala uderzeniowa była jeszcze silniejsza niż poprzednia i wywróciła ona łódź do góry nogami, powodując, że Yibo porwała woda.

Zhan biegnąc po tafli morskiej wypatrywał swojego chłopaka i szybko zanurzył się w morzu w poszukiwaniu Wanga. Rozglądał się, szukał go, choć musiał uważać na wieloryba, który za chwilę powinien odzyskać wzrok. Duch morski miał mało czasu, ale nagle dostrzegł wrak małej łódki, a także Yibo, który opadał na dno z wyciągniętymi dłońmi w górę.

Czarnowłosy bez żadnego zastanowienia ruszył za chłopakiem, a wtedy ich ręce ponownie się ze sobą złączyły. Wang dzięki temu mógł oddychać, Zhan zdążył w najbardziej właściwym momencie, po czym oboje wypłynęli na powierzchnię. Morski duch uformował jedną z fal, na której mogli stać, a potem zaczął wołać króla morza.

— Dongfeng?! Czy to prawda?! — krzyczał za zwierzęciem, które nagle wypłynęło na powierzchnię swoim wielkim pyskiem.

Spojrzał na ducha morskiego z zażenowaniem, a także ogromnym smutkiem. Dongfeng zamknął na chwilę swe powieki, a Zhan - będąc zraniony tymi słowami, które usłyszał... - spuścił swoje ręce wzdłuż ciała i patrzył na wieloryba z żalem.

— Jak mogłeś? — zapytał. — Ufałem ci, wykonywałem każdy twój rozkaz... A ty wykorzystywałeś moją naiwność, aby odciągnąć mnie od zbrodni. Wiedziałeś, że mógłby uratować tych ludzi dlatego nie pozwoliłeś mi pływać w tej części morza? Zgadza się...? — chudzielec był bliski płaczu, ale nie uronił żadnej łzy. Chciał być silny, musiał być silny.

Dongfeng nagle odważył się spojrzeć na Zhana, którego traktował jak własnego syna. Nigdy nie planował tego, aby dowiedział się o jego czynach.

— Stałem na uboczu... Tak jak tego chciałeś, ale teraz musisz mi wyjaśnić... — Xiao spojrzał na wieloryba nie kryjąc swojego rozczarowania. — Dlaczego musiałeś ich zabić? Tak wiele istnień?

— Nie jesteś już człowiekiem Zhan. Nie powinieneś się nimi przejmować.

— To przez ciebie jestem duchem! — krzyknął, a Yibo spojrzał na chłopaka z bólem serca. Nawet sobie nie wyobrażał jak bardzo musiał teraz cierpieć. — To ty odebrałeś mi rodzinę, przez ciebie jestem nieśmiertelny... Jeśli naprawdę kiedykolwiek byłem dla ciebie jak syn to zasłużyłem na prawdę.

Wieloryb wydał z siebie ponownie głośny ryk, a z jego otworu na plecach wystrzeliła woda, która spadając do morza przemieszała się z ulewnym deszczem.

— Ludzie zabili moją żonę... i córeczkę! Ludzkie polowanie skończyło się ich sukcesem, a moją męką na wieki. Nikt nie zapełni tej straty. Nikt nie wymarze wspomnień wbijanych harpunów w ich ciała, czerwonej cieczy rozpływającej się po tafli morskiej, która przywoływała wygłodniałe rekiny...

Oczy Zhana zmieniły swą barwę, by po chwili odpowiedzieć cichym tonem, pełnym bólu :

— Nawet jeśli straciłeś cenne dla ciebie osoby... To nikt nie dał ci prawa do takiej zemsty. Zabiłeś tak wielu ludzi, przez tyle lat... — Xiao zbliżył się do wieloryba o krok. — W takim razie, skoro tak bardzo nienawidziłeś ludzi, to dlaczego uratowałeś jednego z nich?

Dongfeng spojrzał prosto w oczy Xiao Zhana, a jego ślepia także stały się seledynowe i wyróżniały się one podczas tego sztormu. Były jak latarnia morska, z tą różnicą, że ona nie była zwiastunem ratunku tylko śmierci.

— Bo zauważyłem, że byłeś jedynym dzieckiem na statku, a ja nie chciałem być samotny.

— Chrzanisz! — Yibo włączył się do rozmowy po dłuższej chwili milczenia. — Dlaczego Zhan nie może-

— Yibo — Xiao powstrzymał Wanga przed wypowiedzeniem zbędnych słóe i ponownie zwrócił się do Dongfenga. — Nie zabijaj już nikogo więcej...

Xiao Zhan miał nadzieję, że jego ojcowska miłość do niego pomoże mu w podjęciu właściwej decyzji. Duch morski jednak się pomylił, a Dongfeng zniknął pod taflą morską pozostawiając go z przykrą odpowiedzią.

— Jeszcze nie czas na koniec zemsty. Nie mieszaj się w nią Zhan.







🐳🐳🐳






Czarnowłosy odprowadził Yibo na brzeg, a potem bez słowa chciał wrócić na dno morza. Wang jednak nie potrafił puścić jego ręki i oboje, stojąc w deszczu patrzyli sobie w oczy.

— Co chcesz teraz zrobić? — zapytał z niepokojem.

— Będę musiał powstrzymać Dongfenga — wyznał.

— Jak niby chcesz to zrobić? On cię zabije!

— Nie będę go atakował. Chcę z nim porozmawiać. Odnajdzie go na dnie morza i nie wrócę bez zwycięstwa — Zhan chciał się wyrwać z uścisku młodszego, ale on mu na to nie pozwolił.

— Nie wracaj tam... Może... Powinniśmy powiadomić kogoś o tym? Powiedzieć, aby nikt nie miał statku z wizerunkiem syreny! Cokolwiek!

Xiao zwrócił się do swojego chłopaka i położył swoją dłoń na jego sercu.

— Wrócę — powiedział, a wtedy pod nieuwagę Yibo odepchnął go od siebie. — Obiecuje ci!










🐳🐳🐳

Ostatni rozdział wraz z epilogiem pojawi się niebawem ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro