Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

fifteen - 十五

🐳🐳🐳





Wang Yibo przybiegł na plażę tuż o świcie. Biegł na nią co sił w nogach, ponieważ już od wczoraj miał złe przeczucia dotyczące planu Xiao Zhana. Duch morski może był dla wieloryba ważny, ale jego bunt mógłby go rozgniewać. Yibo rozmawiał z tym potworem tylko raz, a już doskonale wiedział o nim jedną, istotną rzecz. Morskie zwierzę potrafiło zabijać bez żadnych wyrzutów sumienia czy to zemsta czy też ukrywanie prawdy przed księciem morza. Nie można było mu ufać.

Młodzieniec biegł dalej, a kiedy był już przy skałach dostrzegł koszulę Zhana, którą kupił mu podczas festiwalu. Brązowowłosy wskoczył na jeden z kamieni i zaczął wypatrywać ciała swojego chłopaka. Skoro jego część górnej garderoby tutaj była to by oznaczało, że Xiao także był blisko.

— Xiao Zhan! — krzyczał tak głośno, że nawet odczuł ból w swojej klatce piersiowej. Zdzierał gardło, aby tylko móc usłyszeć jakiś odzew.

— Człowieku! Tam jest książę! — Wang usłyszał słowa mewy, która krążyła wokół plaży, także poszukując czarnowłosego.

Yibo zwrócił swoją głowę w lewo i tam... u podnóża skał, w zimnej wodzie, której fale znosiły ciało ducha morskiego.

— Zhan!

Wang nie wiedział czy jego chłopak jeszcze żył, bał się tego, ale z całych sił wyciągnął starszego mężczyznę z wody, a gdy tylko położył go na skałach, ujrzał jak jego klatka piersiowa się uniosła, tak samo jak jego zmęczone powieki. Olbrzymi kamień spadł z serca Yibo i zacisnął mocniej jego dłoń, a sam nachylił się do twarzy czarnowłosego łącząc ich czoła.

Trwali tak przez kilka chwil. Yibo musiał poukładać swoje myśli, odetchnąć z ulgą, bo strach, że mógłby stracić Xiao był ponad jego siły. Brązowowłosy wyprostował swoje plecy i ponownie popatrzył jak poranne promienie słoneczne otulały bladą twarz ducha morskiego. Młodzieniec popatrzył w seledynowe oczy czarnowłosego i zauważył w nich smutek.

Kiedy tylko Wang ujrzał swojego chłopaka przy skałach wiedział, że rozmowa z Dongfengiem się nie powiodła. Yibo czuł jeszcze większą nienawiść wobec wieloryba, który skrzywdził jego największy skarb. Potwór deklarował, że Zhan jest dla niego jak syn, chciał go podobno chronić, a sam wyrzucił go na brzeg morski, aby był z dala od jednej części morza.

— Nie udało się... — wyszeptał z olbrzymim poczuciem winy.

Yibo od razu delikatnie objął policzek swojego chłopaka.

— To nie twoja wina. Widziałeś jak Dongfeng bardzo nienawidzi ludzi...

— Wiem, ale... — Zhan z trudem zdołał unieść swoje ciało, które było całe w siniakach. Był ubrany tylko w spodnie i czarną bokserkę, a więc Wang mógł gołym okiem zobaczyć rany, jakie zadał mu wieloryb. Yibo podtrzymał Xiao i objął go jedną ręką, aby duch morski się nie przemęczał.

— Powiedz mi, co się tam wydarzyło?

— Panie mój — oboje spojrzeli na lewo i ujrzeli mewę, która nadleciała na skały. Spuściła ona swój dziób, nie mając odwagi spojrzeć w oczy morskiego księcia.

— Nie pokazuj mi się na oczy — wyznał Zhan, a Yibo szybko popatrzył na niego. Jego wyraz twarzy był chłodny, a spojrzeniem chciał przerazić latające stworzenie, które raczej nie było już jego sprzymierzeńcem.

— Wybrałem złą drogę — ptak zaczął się tłumaczyć. — Teraz to wiem, książę, więc powiedz mi...! Co mam zrobić, abyś mi wybaczył?

Ptak spojrzał na Zhana z nadzieją, że będzie miał jakakolwiek szanse na przebaczenie.

— Dzięki twoim informacjom, Dongfeng wiedział kiedy i jakie statki wypływają z przystani — po tych słowach Yibo spojrzał na mewę.

— Jest informatorem?

— Tak. To przez niego zatonęły trzy statki.

— Wiem! I chcę księciu to wynagrodzić! Nie powinienem był tego robić, ale Dongfeng to najpotężniejsze zwierzę morza... Jest królem, którego słuchałem, lecz teraz wiem, że powinienem był księciu powiedzieć o wszystkim już lata temu.

— Dongfeng powiedział mi, że jeśli jeszcze raz przypłynę na północną część morza to zatopi także inne statki, nie tylko te z wizerunkiem syreny — wyznał Xiao, który skulił swoje nogi. — Muszę go powstrzymać — powiedział, a Yibo bez wahania mocniej zacisnął jego dłoń.

— Nie, zobacz jak bardzo cię już zranił! Nie masz z nim szans w pojedynkę, a inne stworzenia na pewno nie staną do walki z królem.

— Człowieku... — mewa zwróciła się do Wanga. — Xiao Zhan nie musi z nim walczyć, aby go pokonać — powiedział i spuścił swoją główkę.

Czarnowłosy także uciekł wzrokiem od swojego chłopaka, a Yibo nie miał pojęcia o czym mówiły do niego morskie istoty. Jaki mieli plan? Jakim cudem można było powstrzymać Dongfenga bez walki?

— Zichu — Xiao zwrócił się do mewy. — Wezwę cię wtedy kiedy przyjdzie na to czas — odparł, a wtedy ptak pokłonił się przed nim i odleciał w swoją stronę.

Duch morski ześlizgnął się z czarnej skały i wszedł do wody, aby obmyć się z płynącej miejscami krwi. Yibo wskoczył do morza zaraz za nim, nie mogąc zrozumieć żadnego słowa, jakie zostało teraz wypowiedziane.

— Xiao Zhan... Powiedz mi o co chodzi? — Wang szedł za chłopakiem, który podszedł bliżej brzegu i wziął do ręki swoją koszulę, która zsunęła się z jego szczupłego ciała. — Zhan! — młodzieniec krzyknął, bo nie znosił takiej ignorancji. — Popatrz na mnie i powiedz co jest grane!?

Kiedy czarnowłosy się odwrócił jego oczy mieniły się lśniącym seledynem. Yibo nie chciał sprawiać chłopakowi przykrości, doprowadzać go do łez, ale jeśli mógłby mu jakoś pomóc to na pewno by to zrobił.

— Nie jesteś sam — wyznał, wyciagając dłoń ku duchowi morskiemu. Xiao Zhan uniósł swe kąciki ust i zamiast ująć rękę młodszego wtulił się w ciało chłopaka tak, jakby miałby to być już ostatni raz w ich życiu. Yibo zaniepokoiło zachowanie Zhana, miał złe przeczucia i nadal nie wiedział na czym polegało rozwiązanie w pokonaniu Dongfenga.

— Yibo?

— Tak?

— Czy możemy dziś o tym nie mówić już? Czy moglibyśmy... Razem z Fei Fei spędzić ten dzień?

Wang przytulił mocniej swojego chłopaka, któremu ufał i chciał dla niego jak najlepiej. Pocałował go z pełną czułością w policzek, nadal mając w sercu mnóstwo obaw, ale chciał sprawić Zhanowi przyjemność i zgodził się na jego pomysł.





🐳🐳🐳




Yibo zorganizował ten dzień tylko ze względu na Xiao Zhana. Razem z nim oraz dorosłą już panią Zhu Fei siedzieli na plaży i poznawali się wzajemnie. Rozmowy dotyczyły wszystkiego i tak naprawdę niczego, ale to dawało im tylko coraz więcej radości. Kobieta o siwych włosach opowiadała tylko o dobrych chwilach nie skupiała się w życiu na tym, co złe. Twierdziła ona, że tego właśnie nauczył ją jej przyjaciel, do którego wróciła dzięki Yibo po ponad 50 latach.

Cała trójka spędzała popołudnie w słoneczny dzień, w miłej atmosferze. Wang w pewnej chwili przestał się zamartwiać w tak dużym stopniu na prawdzie, którą skrywał przed nim Xiao, ale nadal odczuwał niepokój jaki był z nią związany.

Młodzi mężczyźni nie byli siebie teraz tak blisko jak zazwyczaj. W obecności Fei zachowywali się tylko jak przyjaciele, ale Zhu wiedziała, że coś co zrodziło się między nimi było trwałe oraz niezwykłe.

— Możesz złapać go za rękę. Nie będzie mi to przeszkadzało — powiedziała w końcu i zaśmiała się pokrótce.

Zhan od razu się zarumienił, a Wang złapał się za kark nie wiedząc gdzie ukryć swoje zakłopotanie.

— Ty... Wiesz? — spytał Xiao, a starsza kobieta potarła palcem jego nosek.

— To widać z końca tamtej plazy. No już!

Zhan uśmiechnął się promiennie i przesiadł się obok swojego chłopaka, w którego wtulił się bezzwłocznie. Brązowowłosy objął go w talii i popatrzył na Fei, która zauważyła na jego twarzy jakiś niepokój.

Trwali oni jednak w ciszy, nie mówiąc o smutku, bo tego właśnie chciał dziś Zhan. Młody mężczyzna zgodnie ze swoją wolą spędził całe popołudnie z Fei, a także najważniejszą osobą w jego życiu.

Słońce zaczęło już powolutku zachodzić za horyzont dlatego Zhu chciała już się zbierać do swojego domu. Wang chciał ją odprowadzić, ale kobieta nalegała, żeby został jeszcze z czarnowłosym.

— Zhan Zhan — zwróciła się do swojego przyjaciela, którego uściskała z całych sił. — Jestem z ciebie dumna, naprawdę — wyznała tak cicho jak tylko mogła. Yibo widział, że starsza pani szeptała mu do ucha, a na twarzy Xiao malowal się smutek, a jego oczy zmieniały swą barwę jak atrament w wodzie.

Po chwili Zhu Fei zaczęła odchodzić z plaży, o której nikt tak naprawdę nie wiedział poza kilkoma osobami. Yibo został sam na sam ze swoim chłopakiem, który od jego tęczówek wybrał spoglądanie w spokojne morze. Wang zaciskał nerwowo swoje dłonie, bo nie wiedział czego miał się tak naprawdę spodziewać. Biała mewa krążyła nad nimi, a Yibo domyślił się, że Zhan porozumiewał się z nią w myślach. Po kilku okrążeniach wokół ich głów ptak odleciał w stronę tafli morskiej, a Zhan zwrócił się do chłopak, który stał na piasku z uchylonymi ustami.

— Dziękuję ci za dziś, dziękuję za każdy dzień, który ze mną spędziłeś — słowa te brzmiały jak pożegnanie.

Yibo postawił krok w przód i przyglądał się swojemu chłopakowi, który nadal uśmiechał się do Wanga.

— Co ty planujesz? — zapytał, a wtedy czarnowłosy popatrzył na niebo, na którym pojawiły się już pierwsze gwiazdki.

— Wieloryb krzywdzi ludzi, zabija ich i nie przestanie dopóki go nie powstrzymam. Jedynym sposobem jest popłynięcie do Nieba... — odparł, a w jego nieziemskich oczach pojawiły się pierwsze łzy. — Tam stracę nieśmiertelność tak samo jak Dongfeng.. Oddamy gwiazdom swoje przeżyte lata i znikniemy na zawsze — powiedział.

Brązowowłosy uniósł swoje brwi z wrażenia i podbiegł do ducha morskiego. Wystawił rękę ku jego dłoni, ale gdy chciał ją złapać... Nie mógł tego zrobić. Ciało Xiao Zhana stało się przezroczyste, ponieważ o godzinie szóstej po południu zawsze tak wyglądało. Wang nie dawał za wygraną i próbował chwycić swojego chłopaka, aby nie pozwolić mu odejść.

— Yibo...

— Nie! Nie pozwolę ci na to! Nie zgadzam się, słyszysz?! Znajdziemy inne wyjście!

— Yibo...

— Pozwól mi coś zrobić! Znaleźć rozwiązanie!

— Nie walcz... — powiedział te słowa i uniósł swoją dłoń, która znalazła się obok twarzy młodszego, lecz Wang nie poczuł żadnego dotyku, ale za to jego serce rozrywało się na miliony kawałków.

Łzy zaczęły spływać po policzkach Yibo, natomiast powieki Zhana opuściły seledynowe krople, które zmieniły się w małe kamyczki, spadające na mokry piasek.

— Muszę go powstrzymać, bo to dzięki mnie Dongfeng może żyć setki lat przez to, że nas połączył... Pomogłem mu się mścić.

— Nie byłeś tego świadomy... Nie mów tak jakbyś się przyczynił do tych zbrodni!

Zhan uśmiechnął się do brązowowłosego, a w swoim sercu odczuwał pustkę. Nie chciał odchodzić, nie chciał stracić Yibo, ale prędzej czy później ten dzień by nastąpił.

— Tak trzeba.

— Może wcale nie! Zabierz mnie do Nieba, daj mi nieśmiertelność, a we dwójkę na pewno rozprawiamy się z tym potworem!

— Sądzisz, że nieśmiertelność to dar? To największe przekleństwo... nie widzisz tego?

— Dla ciebie zrobię wszystko... — Yibo złapał się nerwowo za włosy i ponownie zapłakał. — Nie chce cię stracić... Tak bardzo tego nie chcę...

— Dziękuję — powiedział i powoli zaczynał odchodzić w stronę głębokiego morza.

— Nie!

Wang chciał ruszyć za nim, ale nagle zauważył pod swoimi stopami mnóstwo meduz, które nie dawały mu przejść dalej. Brązowowłosy spojrzał ze zdziwieniem na ducha morskiego, który oddalał się od niego coraz bardziej...

— Kocham cię, Yibo — wyznał z uśmiechem na twarzy, a także dawką kolejnych szkarłatnych łez.

— Xiao Zhan!

Młodzieniec krzyczał za duchem, który uznał, że postąpił właściwie. Gdyby powiedział Wangowi o tym wcześniej to byłby narażony na to, że zmieni swoje zdanie. Nie chciał go opuszczać, bo Yibo był jego największą i jedyną miłością, ale musiał ratować ludzi od zemsty wieloryba. Zhan złapał za bransoletkę, którą otrzymał od Yibo i zanurzył się pod taflą morską, pozostawiając na powierzchni swoją miłość.

Zhan wiedział, że już nie mógł niczego powiedzieć, lecz tych słów nie chciał wyznać :

Wang Yibo, ja już nie wrócę...






🐳🐳🐳





Niebo było już czarne i pełne świecący gwiazd. Xiao Zhan wynurzył się w miejscu, w którym nie był już od wielu, wielu lat. Myślał, że minęło ich około 14, a tak naprawdę liczba ta sięgała 127 lat. Czarnowłosy wyszedł na powierzchnię tafli morskiej po wodnych schodkach i stanął w centrum Nieba. Maleńkie gwiazdy zaczęły spadać, uderzając w miejsce, które dało jemu oraz wielorybowi nieśmiertelność na wieki.

Panowanie Dongfenga dobiegło końca wraz z poświęceniem morskiego ducha, który nie mógł darować sobie tego, że jego ufność, co do wieloryba pozwoliła na zagładę tylu istnień. Rozumiał ból straty, ale nigdy Zhan by nie potrafił się mścić tak bezlitośnie.

Chłopak spojrzał w kierunku czarnych chmur pokrytych błyszczącymi gwiazdkami. Rozłożył swoje ręce na boki i czuł jak jego ciało zaczęło się rozpadać i dziwne pulsować. Każdy kolejny upadek, powodował, że Zhan zaczynał znikać na zawsze ze świata, który był dla niego łaskawy.

Był wdzięczny, że poznał Fei Fei, był wdzięczny losowi za to, że poznał Wanga Yibo, z którym połączyło go niezwykłe uczucie. Odchodził z tego świata z uśmiechem na twarzy, mając w sobie tylko ten jeden żal. Żałował, że nie mógł być ponownie człowiekiem, nie dano mu szansy, ale to teraz nie miało znaczenia. Wierzył w Yibo, wiedział, że da sobie radę i będzie dobrym człowiekiem, takim jak jego ojciec, o którym tak często wspominał. Mimo wszystko chciał by młodzieniec szedł przez życie z uśmiechem na ustach, nie odwracając się zbyt często w tył, aby sięgać po smutne wspomnienia.

Xiao Zhan nagle zniknął. Rozpłynął się w wodzie, w której pojawiło się około stu trzydziestu nowych, białych rybek. Czarnowłosy stracił nieśmiertelność, za którą musiał oddać własne życie. To samo tyczyło się wieloryba, który odpłynął daleko za fałszywą informacją podaną przez mewę. Dzięki temu plan się powiódł, Dongfeng zniknął, a morze stało się wolne od potwora.












🐳🐳🐳

Epilog pojawi się jeszcze dziś 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro