Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Dużo krwi.

Naprawdę dużo krwi wydostało się z jego organizmu, wpierw przez przełyk, a następnie jamę ustną, a finałowo szkarłatna plama wylądowała na ziemi. Itachi nie był pewny, ile właściwie tego leżało na brązowych panelach. Z jego perspektywy, osoby leżącej częściowo w tej kałuży osocza, płytek krwi oraz czerwonych i białych krwinek, równie dobrze mógł być to cały ocean, jak i niecała szklanka wody, wylana niefortunnie na podłogę. Jedyne czego był pewny to swojego koszmarnego samopoczucia.

Gdzieś w pamięci migały mu wspomnienia z ranka i stosunku z Kisame. Zlewały się one w dużą, jedną masę, pełną rozkoszy i ostrych, silnych uczuć. Uchiha tęsknie wracał do tego, pragnąc oderwać się, chociaż umysłowo od swojego obecnego stanu.

Seks był wspaniały i zachwycał chłopak pod wieloma względami, jednak jego skutki w wypadku Itachiego, zdecydowanie przechylały się na negatywy. Już uprzednio jego ciało było osłabione, a teraz zostało zalane okrutnym, dobijającym zmęczeniem, które nie zniknęło w ciągu snu, natomiast klatka piersiowa… Och, jakże dawała ona niesamowity, jak i niemiłosierny pokaz swoich umiejętności w zakresie przyjmowania bólu. Na przemian paliła żywym płomieniem, to uderzała nagłymi przebłyskami, a czasem po prostu nieustannie dawała znać o swoim istnieniu, ewentualnie obdzierała się całkowicie, co potem sprawiało, że Uchiha kaszlał i kaszlał, aż mu się zdawało, że wkrótce wykaszle cały swój organizm i zostanie zwykłym, brudnym worem na kręgosłup.

Kaszel naturalnie musiał przyciągnąć widownię. Uchiha usłyszał mętne kroki, kierujące się wyraźnie w stronę jego pokoju. Pragnienie niezamartwiania się rodziny w tym momencie wybuchło niczym wulkan w trakcie swej erupcji. W zmaltretowane ciało bruneta wstąpiła na moment energia. Jego kończyny poruszyły się jak w jakimś okropnym amoku. Niemalże rzucił się na drzwi, aby przekręcić kluczyk, który się w nich znajdował. Cudem się mu udało, bowiem sekundę później usłyszał natarczywe pukanie, które tłukło mu się po uszach nieustannie.

– Itachi? Synku, wszystko w porządku? – Mówiła dosyć głośno Mikoto, wyczuwalnie zmartwiona.

– Tak…! Zakrztusiłem się jedynie wodą z kranu, mamo. Wybacz, jeśli cię oderwałem od czegoś ważnego. – Odpowiedział, starając się pozbyć nuty cierpienia ze swojego głosu. Gdy ta niełatwa sztuka mu się powiodła, odetchnął z ulgą. Nie był szczególnie dumny z faktu, że kłamstwo tak ostatnimi czasy weszło mu krew, ale cóż zrobić? Na obecny moment taki fałszywy obraz zdrowego siebie wydawał mu się lepszy do pokazywania innym. Oszczędzał zmartwień, problemów, pieniędzy i kłopotu. Czyż nie było to przestawienie się na same korzyści?

– Och, skarbie. Trzeba było powiedzieć, to bym ci przyniosła szklankę czystej wody. Kranówki nie powinno się pić, można nią najwyżej kwiatki podlewać.

– Następnym razem postąpię, jak sobie życzysz… – Dało się usłyszeć delikatny śmiech Mikoto na te słowa.

– W porządku, synku, nie gniewam się. Jak się zbierzesz, zejdź na dół. Obiad na ciebie czeka, bo śniadanie zdążyłeś już przespać. – Rzekła kobieta, po czym odwróciła się na pięcie i, jak sądził Itachi, wróciła skąd przyszła, czyli prawdopodobnie z kuchni. Dopiero gdy usłyszał delikatnie trzeszczenie stopni na schodach, cały stres odparował z niego, niczym resztki wody z gorących pustyni.

Aby utrzymać swoje kłamstwa jako słodką prawdę, musiał nieźle się namęczyć i napracować. Wpierw poczłapał do łazienki, gdzie wziął prysznic, już drugi raz tego dnia. Musiał mieć pewność, że zmyje z siebie każdą, choćby niewielką plamkę krwi, która mogłaby go wydać. Dlatego też, włosy i głowę również postanowił wyszorować porządnie. Stojąc na zimnych kafelkach, chybotał się niemrawo w różne strony. Jego ciało nawoływało i prosiło o odpoczynek, jednak wiedział, że aktualnie nie mógł mu tego dać. Musiał żyć.

Postarał się szybko ogarnąć, przebrać w coś sensownego, aby zdążyć jeszcze pozbyć się śladów krwi z pokoju, nim minie tyle czasu, że jego matka zacznie coś podejrzewać. Ostatecznie pośpiech wyszedł mu na dobre. Wprawdzie niemalże wywrócił się przez to w łazience oraz trochę poszarpał sobie włosy, ale ogółem wkrótce zszedł na dół.

Tak jak Mikoto zapowiadała, czekał na niego obiad. Już na schodach dało się poczuć charakterystyczny zapach spaghetti, a co dopiero gdy znalazł się w kuchni. Dawniej jego serce biłoby radośnie na myśl, o przepysznym daniu rodzicielki, jednak obecnie jego żołądek ściskał się i burczał nienaturalnie, jakby chciał wykrzyczeć: "Daj mi odpocząć od trawienia!". A w każdym razie tak rozumiał te przesłania Itachi.

– Pachnie wspaniale. – Zbliżył się do kobiety, która już nakładała wszystko na talerz, jaki po chwili wsadziła mu do rąk.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że będzie smakować równie dobrze. – Kiwnął jedynie głową i usiadł przy stole. Chwycił sztućce, a wzrok utkwił w pozwijanym makaronie, polanym odpowiednie przyrządzonym sosem. Dla przeciętnego człowieka owo jedzenie wyglądało apetycznie, jednak Uchiha nie potrafił spojrzeć na nie w ten sposób. Dopiero po chwili, nie chcąc urazić matki, ani dostarczać większych już problemów, wziął porządny kęs. Mielił to i mielił, i musiał przyznać, że takie złe jak zakładał, nie było. Jednak mimo wszystko, niechętnie podchodził do następnych widelców, pełnych pokarmu. Trochę tego jadł, część nie, sporo rozgarniał porcje, aby optycznie wydawała się bardziej zjedzona.

Owe starania przyniosły skutki korzystne dla jego planów. Talerz wyglądał za opróżniony w sposób normalny, więc Itachi zgarnął jeszcze ten swojej mamy i poszedł do kuchni, aby wszystko pozmywać.

Korzystając z okazji, że był sam, póki co, zakaszlał cicho w jakąś szmatkę, którą zgarnął w ostatnim momencie. Miała ciemny kolor, więc nie było na niej zbyt widać krwi, która wyleciała tradycyjnie z jego ust. Kolejne co zrobił, to było prędkie umycie jamy ustnej. Ledwie zdążył, nim jego matka wkroczyła do pomieszczenia z ciepłym uśmiechem na twarzy.

Tego dnia Itachiego często męczył kaszel. Płuca również bolały go niemiłosiernie, przez co, w krótkich chwilach samotności, zwijał się przy ścianach z powodu tego okropnego uczucia. Jednocześnie dbał uparcie o to, aby jego rodzicielka niczego nie zauważyła. Dlatego też, z wręcz nienaturalnym spokojem pomagał się jej zebrać. Nie mogła zamarudzić w Konosze ani dnia dłużej, bo rozpadająca się firma potrzebowała pilnie pracowników, zwłaszcza tych na wysokich szczeblu, a do takich właśnie należała Mikoto.

Itachiemu nie pozostało nic, jak dopilnować, aby jego matka nie zostawiła w jego domu żadnej rzeczy, ponieważ w takim przypadku, co najwyżej mógłby jej ów przedmiot odesłać pocztą. Jeszcze wczesnym popołudniem wspólnie opuścił z nią budynek. Mimo swojego samopoczucia nie potrafił odmówić sobie odprowadzenia kobiety, choć do bladoniebieskiej ławeczki. Pragnął czuć nutę słodkiego dzieciństwa tak długo, jak tylko miał szansę.

Temperatura na zewnątrz była tak niska, że aż oddechy było wyraźnie widać. Takie powietrze orzeźwiało przyjemnie obolałe płuca bruneta, aczkolwiek w aktualnym towarzystwie starał się nie brać głębokich wdechów, aby nie dostać ochrzanu, że może się od tego przeziębić. Spokojnie szedł, modląc się w duchu, żeby nie zacząć kaszleć krwią, a przynajmniej jeszcze przez najbliższe piętnaście minut.

Jednak dzisiaj siły wyższe nie sprzyjały szczególnie brunetowi. W pewnym momencie mimowolnie zakaszlał raz i drugi. Przetarł odruchowo usta, choć tym razem nie miał posmaku krwi w buzi. Tyle przynajmniej szczęścia mu zostało.

– Powinieneś się ubierać cieplej, synku. – Westchnęła Mikoto, sięgając do jego szalika. Zaczęła go poprawiać, niemalże zasłaniając materiałem całą twarz młodego mężczyzny. Choć najbardziej dbała o jego bladą szyję. – Już rano kaszlałeś… Wmawianie mi, że to od kranowej wody nie rozwiąże problemu. Jeśli jesteś przeziębiony, powinieneś wziąć leki, nie sądzisz?

– Pewnie masz rację. – Rzekł po chwili.

– Oczywiście, że mam rację. – Odparła. – Nie zmuszaj swojego chłopaka, aby potem musiał dbać o ciebie pod tym względem. Jeszcze on się zarazi, a nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak to jest mieć jednego dorosłego mężczyznę z gorączką w domu, a co dopiero dwóch! Zawsze ty byłeś tym rozsądniejszym, niech tak pozostanie, w porządku?

Pokiwał głową wolno, roztrząsają nieco jej słowa w głowie. Moment później zapytał:

– Czy rzeczywiście nie masz nic przeciwko, aby twój syn był… gejem?

Mikoto chwilę milczała, po czym powiedziała wesołym tonem: – Co byłaby ze mnie za matka, jeśli znienawidziłabym moje dziecko z takiego powodu? Wprawdzie trochę szkoda mi wnuczków… chociaż zawsze możecie zaadoptować jakiegoś… –

– Rozumiem, rozumiem. – Przerwał jej. Może i było to nieco niegrzeczne ze strony kultury i szanowania swojego rozmówcy, jednak Itachi wyjątkowo postanowił się złamać podobne reguły. – Ale my jeszcze nie planujemy potomstwa, mamo. Jesteśmy ze sobą mniej niż rok.

– Wiem, wiem. – Mruknęła. Jeszcze parę razy zdążyła nawiązać rozmowę ze swoim synem, jednak już w skrajnie odmiennych tematach. Konwersację o długości przydatności do spożycia ośmiornicy, przerwało im dotarcie do celu, to znaczy bladoniebieskiej ławeczki. Oboje Uchiha spojrzeli na nią z czymś na kształt wyrzutu.

– Cóż, wygląda na to, że musimy się pożegnać. – Powiedziała po chwili kobieta, krzywiąc się delikatnie na twarzy.

– Nie mogę się doczekać twojej kolejnej wizyty, mamo. – I mówił to szczerze. Mimo wszystkich problemów, które związane były z przybyciem brunetki i ugoszczeniem jej w jego domu, potrafił odczuwać słodką radość z jej obecności. Był szczęśliwy, mogąc jednocześnie czerpać wspomnienia z przeszłości i iść w przyszłość. Gdy i Kisame, i Mikoto byli przy nim, czuł, że oba te aspekty idealnie się łączą, nie przeszkadzając sobie w żaden sposób. Teraz natomiast, zdawał sobie sprawę, że ten system mu się zrujnuje i będzie zmuszony czy to w dostatku, czy w biedzie, brnąć uparcie przez wydarzenia, które dopiero go dosięgną.

– Mam nadzieję, że wtedy zrobicie jakiś większy postęp. Wnucząt nigdy za wiele. Zwłaszcza że prawdopodobnie wtedy już będzie po firmie… będę mieć w zanadrzu dużo czasu, aby wam pomagać z dzieciarnią. – Stwierdziła wesoło, na co Itachi westchnął cicho:

– Jeszcze nie planujemy…

– Jeszcze. Z naciskiem na jeszcze. – Złapała go za brodę. Nim zdołał połapać się w sytuacji, otrzymał od swojej rodzicielki krótkiego buziaka w czoło. Zamrugał oczami z delikatnym skołowaniem, a tymczasem kobieta puściła go, zamachała mu radośnie, życzyła głośno powodzenia, po czym pomaszerowała w swoją stronę.

Itachi, nawet jeśli miał siłę na powrót, usiadł sobie wygodnie na bladoniebieskiej ławeczce, która zatrzeszczała wystarczająco głośno pod nikłym ciężarem bruneta. Uchiha przez dobry moment obawiał się oprzeć o belki do końca, nie chcąc skończyć na ziemi z potłuczonym tyłkiem. Postarał się tak się ułożyć, aby nic nie bolało go bardziej, niż mogło boleć, po czym zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

Tego mu było trzeba. Chwili ujmującej ciszy, zapełniała zbolałych płuc orzeźwiającym haustem powietrza oraz czasu na rozmyślania i marzenia.

W pewnym momencie nawet i zapędził się wyobraźnią za daleko, wprost na to, co sugerowała mu matka. A gdy zorientował się, co wymyślił, przetarł zaczerwienioną twarz rękami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro