Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3


            Czuł może nie nienawiść, ale przynajmniej ostrą niechęć. Loki nie był dobrym wspomnieniem w jego głowie, ani ładnym widokiem przed jego oczami. A w dodatku do cholery, był tak cholernie nudny teraz, milcząc w ramach focha.

Przeczuwał, że każdy dzień będzie koszmarem, nie tylko w tej doprowadzającej do granic rozsądku ciszy, ale i z tym widokiem. Widokiem bolesnej hańby boga, w którym dotąd widział odbicie siebie, to, któremu nie udało się zawalczyć. Z drugiej jednak strony walka i pokonywanie problemów było teraz jego drugim imieniem, Thor przyjacielem, a ten... ten drań ofiarą nie tylko własnych czynów, ale i cudzych, bolesnych razów od stuleci ciągnących go w mrok.

Potrząsnął głową, jego ciało rozluźniło się, gdy dotarło do niego, że wbrew pozornym wahaniom, w rzeczywistości już dawno podjął decyzję. Zmoczył jedwabną, szarą chusteczkę z wygrawerowanym w lewym rogu, czarny inicjałem i w myślach skazał ją na nieodwracalne zniszczenie, gdy pochylił się nad cieniem potężnego maga, którym ten dawniej był i zaczął schładzać tę bladą, zniszczoną i rozpaloną twarz. Powieki drgnęły, puste oczy spotkały się z jego własnymi, zszyte wargi zadrgały w niezrozumieniu, a on sam ucieszył się, że ten nie widzi, bo gdyby mógł i dojrzałby jego smutek zapewne rozszarpałby go na strzępy.

-Loki.- W głosie bogacza tym razem brakowało rozpaczliwego chaosu, za to był spokój i łagodność, o którą ten sam nigdy w życiu nie byłby podejrzewany, przez nikogo, nawet samego siebie. Drgnął, a przez jego twarz przemknęła fala niepokoju nim ponownie pojawiła się pustka.- Nie będę cię pytał, ani po co, ani nawet dlaczego... I dzisiejsze moje uwagi względem twojego życia były niestosowne, wiem to ja i wiesz to ty. I nie powtórzą się jeśli i ty spróbujesz się od takowych powstrzymać.

Podczas swojej przemowy widział, jak te poranione, długie palce drgają, najwyraźniej w wyniku nieprzyjemnych wspomnień, a powieki zamykają. Anthony czekał, przez lata, wbrew pozorom, opanował i tę umiejętność, do której normalnie, by się nie przyznał, teraz jednak w obliczu tego pokonanego stworzenia nie miał innych możliwości. Sam przymknął oczy, poszukując wśród swoich wspomnień opowieści blondaska o ukochanym, młodszym bracie i skrzywił się. W jego myślach były głównie historie o miłości matki do odrzuconego przez innych bękarta, który starał się doścignąć starszego brata, wspierać królestwo i ojca. A potem wszystko zaczęło się rozpadać, dopadł go w końcu cień przeszłości rozszarpując na strzępy zagubioną, tak bardzo łaknącą uznania duszę i... Podskoczył, spłoszony, gdy drzwi obiły się o ścianę, a do środka wtoczył bóg piorunów, praktycznie zalany w trupa, chwiejny w tej chwili nie tylko emocjonalnie, ale i fizycznie.

-Bracie! Mój bracie, ja... gdyby nie ja...- wyrzucał z siebie rozpaczliwie, padając na kolana i szarpiąc bez opamiętania poranioną dłoń.- Tak mi przykro, gdybym nie ja...Gdybym tylko!- Ranne ciało podskoczyło w próbie uwolnienia się, wyginając przy tym w bolesny łuk, a po twarzy przemknął grymas przywodzący Starkowi na myśl agonię. Widocznie bóstwo samo w sobie nie było tak odcięte fizyczne, jak emocjonalnie, a kochający braciszek w ramach skruchy usiłował je zwyczajnie dobić, tudzież rozszarpać.

-Chryste, chłopie- syknął miliarder w ramach protestu, pozwalając rozdygotanemu w agonii ciału przylgnąć do jednej ze swych rąk, druga natomiast wylądowała na barku Gromowładnego, bezskutecznie usiłując go nieco opanować.- Dość!

-Nigdy- jęknął rozpaczliwie, wciąż zdruzgotany, a alkohol widocznie odebrał mu resztki szarych komórek. Klęczał przy łóżku histerycznie szepcząc przeprosiny, za pozwolenie mu cierpieć, unikanie i wszelki brak wsparcia, za nie stanięcie po jego stronie i zgodę na to, by został tak okrutnie porzucony i spadł przez co, gdy wrócił był kompletnie złamany.

-Opamiętaj się durniu zanim go zabijesz!- warknął Stark, na jego wolnej ręce pojawiła się część zbroi, z pomocą, której odrzucił Thora na ścianę, robiąc w niej wgłębienie. W żadnym razie nie było to istotne, bo gdy zapadła niekomfortowa cisza, została natychmiast zakłócona rozpaczliwymi oddechami, wciąganymi przez nos. Dłoń zaciskała się nerwowo na wolnej ręce geniusza, wbijając w nią boleśnie paznokcie, a bóg, gdyby tylko mógł zapewne zwymiotowałby z bólu, prosto na wynalazcę zresztą, więc ten przez ułamek sekundy poczuł ulgę z tych zaszytych ust. A potem zaczęły krwawić, wywołując w pokoju narastający chaos.

Thor znów rzucił się ku nim, chcąc tym razem bym przy bracie, którego tak wiele razy porzucił, jednak jego histeria w takim momencie, w żadnym razie nie mogła być pomocna.

-Wyjdź- rozkazał Stark spokojnie, głosem lidera, nie znoszącym żadnego sprzeciwu, a nie widząc żadnej reakcji poza cofnięciem się o krok powtórzył to jeszcze dwukrotnie. Ostrożnie przyłożył chusteczkę do skrwawionych warg, nie mając jednak pojęcia, co z tym fantem zrobić dalej, a rozpacz towarzysza w żadnym razie nie była pomocna.- Słuchaj- zaczął ostro, dzięki czemu załzawione i całkowicie pijane, błękitne oczy skupiły się na jego twarzy.- Nie pomagasz ani mi, ani Loki'emu- imię wypowiedziane tak łagodnie przykuło uwagę ich wszystkich- cierpi i potrzebuje pomocy. Ty nie pomagasz, ale szarpiesz nim i otwierasz rany. Cierpisz i rozumiem to. Loki też cierpi i naprawdę nie jest teraz kimś, kto mógłby cię pocieszyć. Ja mogę pomóc i zrobię to, gdy wyjdziesz i przestaniesz utrudniać. To nie jest łatwe dla żadnego z nas, wiesz co. To nie jest małe, przeziębione dziecko, tylko okrutna pantera zniszczenia, która wyrzuciła mnie przez moje własne okno, ale ja usiłuję pomóc, a ty wkopujesz go w szaleństwo i ból, tak silne, z którego za chwilę jedyną ucieczką będzie śmierć. Na wszystkie świętości, Thor, jak się spiłeś to wypierdalaj do łóżka. Loki cię tu nie pocieszy i ja cię nie pocieszę, to nie miejsce, ani czas!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro