Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

To zabawne, że Derry od zawsze było skazane na zło. Plugawa ziemia, która od początku powstania przesiąkała czarną, negatywną energią, jakby została opluta przez samego Szatana, który wcisnął w nią tyle nienawiści, że pozostała w niej przez długi czas i nie wydawało się, aby kiedykolwiek opuściła to miejsce, karmiąc się nią i odnawiając swą żywotność od nowa, jakby miała jakieś niewyczerpane źródła lub w jakiś sposób sama się mnożyła i trwożyła, nigdy tak naprawdę nie umierając. Oczywiście, że w późniejszym okresie ktoś musiał wybudować tam miasto, które stało do dziś, tylko po to, aby zatruwać życie mieszkańcom i wprowadzić ich w przeraźliwe koło, z którego niewielu osobom udało się uciec. To naprawdę nie jest tak przerażające, gdy przebywa się tu od dziecka już we wczesnym okresie dzieciństwa wiedząc, że znajdzie się jakieś miejsce dla siebie na publicznym cmentarzu obok ludzi, którzy prawdopodobnie żyli w błogiej nieświadomości tego co dzieje się w podziemi pod ulicami, na których codziennie stawiali swe kroki.

Przynajmniej Mike Hanlon nie pamiętał, aby cokolwiek przeraziło go tak mocno, jak ta zmiennokształtna kreatura tego jednego lata, gdy był jeszcze czternastoletnim dzieckiem zaglądającym śmierci prosto w oczy. Zanim to wszystko się zaczęło myślał, że Henry Bowers jest diabłem w ludzkiej skórze, szukającym zemsty w ludziach, wyjątkowo upatrując sobie właśnie jego przez sytuacje, w której dziadek ciemnoskórego chłopca podpadł ojcu starszego nastolatka, ale to była tylko iluzja. Henry był straszny na tyle, na ile było to ludzie, To przerażało w sposób nieracjonalny i trudny do wytłumaczenia, a co dopiero przepracowania przez mózg. Pennywise'a wystarczyło przełknąć, bez wchodzenia w grubsze szczegóły, co nie oznaczało, że nie próbowali dowiedzieć się o nim tak wielu informacji, jak tylko byli w stanie.

Oczywiście wszystko do czasu...

To był normalny dzień w biurze. Zamknięty wśród swoich ścian wraz ze stosami papierów do obrobienia, księgami z żółtymi kartkami pachnącymi starością, artykułami, gazetami, wiekowymi nagraniami, telefonem i jednym laptopem w końcu pokoju ułożonym na biurku na stosie ręcznie zapisanych notatek skrupulatnie szukał czegoś, co pozwoli im wyprzedzić wrogie siły w tym roku. Była to niemalże jego rutyna, cały rok wszyscy chcieli zdobyć jakąkolwiek wiedzę, którą pozwoliłaby im wyjść na przód, by w końcu wyprzedzić Pennywise'a, ale zwykle ich wróg bywał znacznie szybszy, pozyskując informację praktycznie znikąd.

Zajęty czytaniem jednego z tegorocznych reportaży na temat nowych sposobów morderstw nie zauważył, że artykuł na ekranie laptopa zaczyna migać, a w wyszukiwarkę wpisuje się zupełnie nowy adres. Po chwili strona się zmieniła zmieniając pustą biel z czarnym drukiem na dziewięć niewielkich ekranów, które co i rusz się przełączały, pokazując różny obraz z kamer. Wyglądało na to, że te są porozmieszczane po całym mieście i jego obrzeżach, bo nie można było zbyt długo skupić wzroku na jednym obrazie, kiedy szybko zamieniał się na inny obszar. Nagła zmiana oświetlenia na papierze zwróciła uwagę ciemnoskórego, który początkowo spojrzał na ekran z dozą rozkojarzenia, nim zmieniło się to w istny szok i kłębek przerażenia. Szybko odłożył gazetę zabierając laptop na kolana, aby bliżej przyjrzeć się temu zjawisku, ale im szybciej rozpoznawał pokazywane miejsca tym większy lęk rozrastał w jego klatce piersiowej.

Na niektórych ujęciach był w stanie dostrzec znane sobie osoby. Czy to działo się w czasie rzeczywistym? Ci, których widział przed wyjściem mieli na sobie nawet te same ubrania. Nie wyglądali jednak na zbyt świadomych, że coś ich obserwuje. Mike już chciał naprawić całą szkodę, dowiedzieć się czegoś więcej, kiedy okienka nagle zniknęły, a na ich miejscu pojawił się jaskrawo zielony napis.

Wybieraj

Jedno słowo, które co i rusz migało, jakby miało zaraz zniknąć. Zbladło, dając miejsce kolejnym okienkom. Ciemnoskóry poczuł, jak oddech grzęźnie mu w gardle, kiedy wpatrywał się w znajome twarze. Richie i Eddie; Eugenie, Stan, Lukas i Will; Ben, Flora i Miles; Max i Boris; Beverly; Theo i Jacob; Bill i Stanley, ale nawet i osoby, które nie były przydzielone do żadnej misji. Widział Sydney bacznie przyglądającej się Liamowi, który prowadził rozmowę z Pedro, widocznie czymś niezwykle podekscytowany; w innym obrazie majaczyła Mary, siedząca wraz z Diną i Nancy, wszystkie pochylone nad zdjęciami, które wykonał Jonathan, widocznie pragnąc zgłębić jakieś ich tajemnice; dalej Holly marszczyła brwi na wyłączone z rzeczywistości Jacoba Barbera, jakby obawiała się podejść do niego, kiedy nie miała przy sobie nikogo w pobliżu; Darla, Billy Batson i Freddy porwali się głębokiej grze planszowej, gdzie dziewczyna i niepełnosprawny nastolatek niebywale cieszyli się z szybko zbliżającej się porażki problematycznego dzieciaka; Jane i Mike przeżywali własną sesję całowania; Erica żarliwie negocjująca z upartym Dustinem i starszym bratem Max, który wyglądał, jakby wolał być wszędzie, byleby nie przebywać w tym miejscu.

Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Widział, że większość z tych nagrań działy się w czasie rzeczywistym, ale było parę ujęć, które po prostu musiały mieć miejsce wcześniej. Skoro Beverly wyglądała tutaj na tak spokojną to dlaczego uprzednio dostał tyle gorączkowych wiadomości od Milesa, nic nie zdradzających, a jednak mówiących tak wiele złego, że nie możliwe było, aby jej zachowanie było obecnie autentyczne. Jeżeli Eugenie faktycznie jest z Willem to dlaczego krajobraz wokół nich dalej jest tak jasny?, drzewa za nimi powinny być pogrążone w mroku. Zaraz-, skąd wziął się w ogóle brat Max?, czy on przypadkiem nie był martwy?, czy Erica i Dustin w ogóle byli świadomi jego obecności?

To wszystko wydawało się głębsze niż można by się było spodziewać na pierwszy rzut oka. Skoro nie potrafił nawet określić dokładnego czasu, w jakim działo się to, co widzi to w jaki sposób mógł właściwie określić jak ma się zachować?, gdyby przynajmniej miał jasno nakreślony punkt rzeczywistości, w jakiej faktycznie wyświetlają się obrazy, albo przynajmniej bardzo przybliżoną godzinę i datę miałby chociaż minimalną szansę, aby zdziałać w tej sprawie więcej niż mógł obecnie. Palce wisiały nad klawiaturą, gruby naskórek wywołany ciężką, fizyczną pracą od najmłodszych lat ledwie muskał klawisze, a sztuczne światło ekranu oświetlało jego twarz, gdy próbował rozgryźć co dokładnie dostało się do urządzenia, aby w rezultacie pokazać mu to, co obecnie się wyświetlało i jak mogli być tak nieostrożni, że w ogóle coś się prześlizgnęło. Musieli wzmocnić zapory, gdyby trzymali ważne dokumenty na elektronice prawdopodobnie właśnie staliby na przegranej pozycji, ale fakt, że tego nie robili nie oznaczał wcale ich większego bezpieczeństwa.

Jedno z okienek zaczęło migotać, a obraz pogrążył się w skaczących pikselach, które szybko przekształciły się w szereg małych mróweczek, tak drobniutkich, że widok był zbyt ziarnisty, aby móc dojrzeć cokolwiek prócz zlewających się ze sobą kolorów. Nie był w stanie go jednak przywrócić, nie ważne jak bardzo starał się to zrobić, zbyt mało ufając, że to tylko przypadek bez żadnego znaczenia. Okienko się wyłączyło, a na jego miejsce wskoczyło nowe. Strona, która prowadziła do czerni z jasnym, białym napisem WIDZĘ CIĘ.

Nie przeraziło go tak bardzo, jak prawdopodobnie miało, bo widział w tych słowach coś głębszego. Nie odnosiły się one bezpośrednio do tego, co można by początkowo pomyśleć, nie nakreślały tylko jednego stanowiska. To nie było ostrzeżenie, ale jawna groźba, która sprawiła, że po raz kolejny pomyślał, że całość jest głębsza, niż wszyscy myśleli, a wygrana nie jest tak jasna, jak się spodziewali. Dalej mieli do czynienia z psychopatami i czystym, nienaruszonym złem z głębi, która była tu zanim powstały pierwsze budynki. To była walka, którą musieli wygrać, jeżeli nie chcieli, aby więcej dzieci splamiło ich ręce swoją krwią. Szkoda tylko, że zwycięstwo wydawało się być przesądzone z góry i nic nie wskazywało na to, aby stali po triumfalnej stronie.

– Wiem, że tam jesteś – odezwał się do przestrzeni przed sobą, nawet nie kwapiąc się o obrócenie głowy i precyzowanie własnych słów, marnowanie oddechu nie było rozsądnym wyjściem i jeżeli chciał, aby wszystko rozstrzygnęło się bez zbędnych ofiar musiał działać rozsądnie, a to oznaczało czujność i działanie w odpowiednim tempie.

Nie spodziewał się innej odpowiedzi niż cisza, dlatego nie było dla niego zaskoczeniem, kiedy cały pokój pogrążył się w bezdźwięku, nawet, jeżeli było to nienaturalne. Szum laptopa umilkł, hałas za ścianą zniknął, a nawet oddech mężczyzny wydawał się nie istnieć, jakby ktoś wyłączył jego zmysł słuchu, pogrążając go w świecie bez dźwięków. Na szczęście nie musial słyszeć, aby unikać zagrożeń, chociaż usłyszenie niebezpieczeństwa, nim to się pojawi byłoby miłe. Zrobił krok w tył, kiedy światło słoneczne przyćmił cień innego mężczyzny, ale nie zamierzał uciekać. Przeznaczenie nigdy nie było łaskawe i wolało, jeżeli istota poddawała mu się bez walki, lubiło prostotę i rzadko kiedy pozwoliło sobie na litość, podczas brudzenia rąk. Przyjmowało również różne postacie, które nie zawsze posługiwało się jej ideą złagodzenia, kiedy ofiara grzecznie poddawała się swojemu losowi, ale wszystko ostatecznie miało wytłumaczenie swoich działań, więc zawsze pozostawało niewinne swoich czynów, nawet tych, wykonanych przez inne ręce na jego polecenie.

Shubharatri

Jedno słowo wydawało się eksplozją w jego głowie. To tak, jakby nałożyć na siebie wszelkie dźwięki świata, począwszy od tych zupełnie nie wyłapywalnych dla człowieka, kończąc po tych, które niszczą trwale słuch. Kilka liter wypowiedziane tyloma głosami i tonacjami, że kolana ciemnoskórego ugięły się pod nim, a on upadł na podłogę, skulając się na starych deskach, jakby właśnie porażono go prądem. Łzy skapnęły w pobliżu jego kolan, a obraz zamazał się, aby ostatecznie przejść w bezduszną czerń, gdy bezwładne ciało upadło, a głowa uderzyła o ziemię z głuchym trzaskiem.

– Co zrobią nasze małe, biedne ptaszki bez swojego przywódcy?

Dźwięk nagle powrócił, laptop na nowo zaczął szumić wraz z zapalonymi żarówkami, za ścian rozległ się pomruk silników samochodowych i głosy przechodniów, a ciężkie pazury drapały o drewno, gdy istota z wdziękiem zaczęła podchodzić do nieruchomego ciała. Ukucnęła, wyciągając dłoń, długie, ostre paznokcie z niemalże delikatnością pogładziły ciemny policzek, rozdzierając skórę jak kartka papieru, pozostawiając płytkie, ale bolesne rozcięcia. Czerwień skala brąz, kiedy wyrok został naznaczony, a leniwy uśmiech rozciągnął się na zdeformowanej twarzy.

Jak miło, że szefostwo pozwoliło pobawić mu się swoimi zabawkami.

---

*Shubharatri — Dobranoc

Ka boom, tsss
Tak jak mówiłam - nie zapominam o swoich dziełach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro