Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Nikt tak naprawdę nie potrafił zdefiniować w prostych ramach postaci Fiodora Dostojewskiego. Nie można nawet było stwierdzić czy faktycznie był człowiekiem. Wielu ludzi spekulowało iż jego osoba tak naprawdę była diabłem, który obdarł ze skóry swoją ofiarę, a później założył ją na siebie w charakterze przebrania, jeszcze inni natomiast byli święcie przekonani, że był on Bogiem w pełni okazałości, który przybrał formę niedoskonałą, którą nadał ludziom by ci łatwiej uwierzyli w jego obecność. Jego oczy świeciły się niesamowitym odcieniem bordowego pomieszanego z fioletem przywodzącym na myśl krew cieknącą wzdłuż chudego i mleczno białego ramienia, a jego niepozorna sylwetka skłaniała do refleksji w jaki sposób ktoś tak chudy byłby w stanie wykonać więcej niż kilkunastu kroków bez zapadnięcia się w sobie.

Odkąd tylko pamiętał chorował na najróżniejsze choroby. Jego ciało nigdy nie było wystarczające, dostatecznie silne by wygnać z swojego krwiobiegu wszystkie wirusy co zawsze kończyło się dla niego w zły sposób. To on był na przegranej pozycji podczas tej wojny, czasami nawet nie potrafił wstać z swojego łóżka bez kolejnego ataku kaszlu bądź kolejnej potrzeby wydalenia z swojego żołądka posiłku podczas którego jedzenia tak okropnie się męczył. Bóg był jego jedyną nadzieją, tak mu mówiono. Bóg jako jedyny mógł go uratować. Jednak tak zwany "Bóg" nigdy nie zawitał w jego życiu. Nigdy nie zapukał do drzwi i tym bardziej nigdy nie zapytał czy mógł mu w czymś pomóc. Nie ważne ile razy klęczał przed ołtarzem ze swoją rodziną przez taki czas, że na jego kolanach pozostawały purpurowe siniaki, nie ważne ile razy przed snem składał ręce do modlitwy i przez niezliczone godziny odmawiał w kółko pacierz.

Tak szybko jak ludzie go wspierali tak szybko zaczęto go atakować obracają się przeciwko niemu. Coraz to bardziej wierni Bogu podchodzili do niego i powtarzali mu, że musi się nawrócić, że to przez jego grzechy Bóg nie chce go wyleczyć. Z każdym kolejnym słowem ogarniało go większe obrzydzenie. Wpatrywał się w sylwetki dorosłych, które znikały zasłonięte czarnymi kreskami na jego oczach do tego stopnia, że w pewnym momencie potrafił rozpoznać kto do niego mówił tylko i wyłącznie dzięki sposobie chodzenia, gestykulacji oraz wyrazu głosu.

W dniu kiedy objawiła się jego zdolność nie poczuł nic nowego. Jego ciało nadal przenikał chłód spowodowany zbyt cienką warstwą ubrań, które dostał od kobiety, która najwyraźniej dla zaspokojenia własnego ego postanowiła zlitować się nad chłopcem siedzącym po środku ulicy w większości zasłaniającym go białym puchu. Jego słuch nadal był niewyraźny przez niedożywienie, które było wynikiem tego, że nigdy nie był w stanie ukraść wystarczająco jedzenia by coś mu one dało, a niebezpieczne i bezlitosne błyski w jego oczach nadal pozostawały na miejscu mimo faktu, że krew przypadkowego staruszka który go rozpoznał właśnie plamiła otoczenie i była coraz bliżej jego butów. Bardziej niż faktem iż kogoś właśnie zabił przejmował się tym, że na sto procent jeśli gdzieś się szybko nie schowa w pewnym momencie naprawdę nabawi się zapalenia płuc.

- Jesteś pewny Feyda? - Białowłosy koło niego zmarszczył brwi po raz pierwszy odkąd się poznali zachowując ostrożność. Szybko jednak jego mimika rozpogodziła się, a on sam doskoczył jak gdyby nigdy nic do drzwi przyciskając swoją twarz do małej szybki która zniekształcała kształt drobnej sylwetki znajdującej się po drugiej stronie. - Ten chłopak nie wydaje się być w najbliższym czasie zdolny do czegokolwiek. Prędzej bym stwierdził, że za chwilę będzie trzeba kopać mu grób- - urwał gdy brunet upadł na ziemną i twardą podłogę po czym uśmiechnął się niewinnie. - Chyba wykrakałem.

- Spokojnie, on dalej jest żywy - zapewnił Rosjanin mrużąc oczy. - Aż zbyt żywy mógłbym rzec.

- Faktycznie jest niezwykle wytrzymały - Ukrainiec pokiwał entuzjastycznie głową i zamyślił się. - Nawet ja bym tego nie wytrzymał!

- To jest raczej oczywiste - starszy zamknął powieki.

- Dosto-kun!

- Tak czy siak jestem pewny, że jest to idealny wybór - uniósł dłoń nakazując swojemu towarzyszowi milczenie. - Wystarczy, że tylko spojrzysz na jego oczy i zrozumiesz. Są one wiernym odzwierciedleniem krwi zdobiącej płatki śniegu, a głębokie są niczym przykazania spływające z ust Bożych. On nadaje się idealnie - jego mimikę ozdobił uśmiech.

Odkąd tylko zobaczył ciemne kreski znikające z twarzy tego dziecka wiedział, że przyjście tu było jedną z najlepszych decyzji jaką podjął podczas trwania tej dekady. Dazai Osamu mógł niezwykle przysłużyć się jego planu. A jako byt absolutny zawsze wynagradzał swoje pionki, nawet jeśli ich życzeniem w zamian za zostanie jego aniołami była śmierć.

***

Czy niedawno przeczytałam od nowa "Aniołów Zbrodni"? Tak, skąd wiedziałeś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro