when i was a young boy
there was a guy
an under water guy who controlled the sea
got killed by ten million pounds of sludge
from new york and new jersey
•••••••
Do świadomości śpiącego chłopaka niespodziewanie przedarł się bliżej niezidentyfikowany dźwięk, który nie dość, że całkowicie przywrócił go do smutnej rzeczywistości, to na dodatek zniknął właśnie w tym momencie, w którym powieki Nico powędrowały w górę, a słuch wyostrzył się. Brunet syknął cierpiętniczo, czując rozlewającą się po jego czole falę tępego bólu. Nie miał pojęcia, jaka jest pora dnia, ile czasu spędził w tej niewygodnej pozycji pokracznie zwinięty na granatowej kanapie ze skórzaną kurtką pod głową zamiast poduszki. Z początku nie był nawet pewien, gdzie dokładnie się znajduje, ale co do jednego nie miał najmniejszych wątpliwości.
— Jason, ty gruba świnio, przesuń się! — warknął w kierunku zalegającego na jego nogach przyjaciela.
Nie musiał się nawet zastanawiać, co to za podistota tak bezczelnie go przygniata. W końcu to Grace, jak zwykle zresztą, wyciągnął go na tę przeklętą imprezę, choć jeszcze dwie godziny przed jej rozpoczęciem mieli w planach coś zupełnie innego. Jeszcze o ósmej wieczorem siedzieli w garażu Percy'ego, szykując się do próby, rzucają w siebie kukurydzianymi chrupkami i plotkując o "dramatach licealnego plebsu" jak brunet zwykł nazywać całą ich szkolną społeczność. I wszystko szło tak jak co wieczór, gładko, prawie przyjemnie, gdy Jason postanowił sprawdzić powiadomienia w telefonie i zobaczył ten przeklęty post Leona Valdeza, ich dobrego kupla z młodszej klasy. A dokładniej imię Piper McLean wśród oznaczonych.
— Jasna cholera, idziemy tam! — wykrzyknął wtedy niewyraźnie blondyn, bo w ustach wciąż miał garści cornflakesów.
I już w tamtej chwili Nico wiedział, że czego nie powie, albo jak opierać się nie będzie, tego wieczoru wyląduje razem z tą dwójką w salonie Leona wśród tłumu swoich schlanych rówieśników. A mimo tego dzielnie walczył, by tylko odwlec ten smutny moment, w który po raz trzeci w tym miesiącu z tego samego powodu przekroczy próg domostwa Valdezów.
Jak widać, nie udało mu się, czego zresztą nie przyjął ze szczególnym zdziwieniem. Percy od razu się zgodził. Od początku semestru robił wszystko, by pomóc Jasonowi w wyrwaniu Piper (co oczywiście nie zmieniało faktu, że częściej razem z niższym przyjacielem po prostu nabijał się z nieudolnych prób okularnika), co jak na razie szło mu dosyć nijako. W ten oto sposób Nico po raz kolejny został wepchnięty wśród tę zgraję pod pretekstem pilnowania Jasona. W efekcie, zamiast zachować planowaną trzeźwość, by podtrzymywać przyjaciela od robienia głupot (ewentualnie starannie dokumentować wszystkie jego wybryki komórką), urwał mu się film.
Jadnak najwidoczniej niewiele stracił, skoro ten przeklęty idiota wylegiwał się mu na łydkach.
— Jason, ty głupia szmato, czy ja wyglądam według ciebie jak poduszka?
Podparł się na łokciach, by rzucić Grace'owi iście bazyliszkowe spojrzenie. Perkusista był przykryty jakąś wielką, kraciastą koszulą, która zdecydowanie nie należała do niego, Nico zbyt dobrze znał jego szafę, by mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. "Cudownie, nie dość, że ta gnida ma skłonność do alkoholizmu, to jeszcze kleptomania." Chłopak na ostry ton di Angelo nie przesunął się, tak jak od niego zażądano, tylko cicho westchnął, przyciągając jeszcze bliżej do siebie obutą w ciężkiego glana nogę i wtulając nos w nogawkę jego jeansów.
— Masz pięć sekund, Grace. Jak się za moment nie suniesz, będziesz mieć przesrane.
Wbił jeszcze bardziej nieustępliwe spojrzenie w blond czuprynę, która po tej całonocnej dekadencji bardziej przypominała kurze gniazdo.
— Masz ekspresową przesiadkę na dywan, deklu — warknął zniecierpliwiony brakiem reakcji ze strony wyższego.
Szybki ruch zdrętwiałą od długotrwałego utrzymywania cudzego ciała nogą wystarczył, by śpiące, skacowane zwłoki blondyna znalazły się na podłodze. Chłopak zaskomlał jakoś tak nie po jasonowemu.
Nico uniósł brew, orientując się, że najwidoczniej to nie swojego przyjaciela zrzucił z kanapy i własnych nóg. Nie żeby żałował — skoro się jakiś bezczel na nim wyłożył jak szynka na ladzie, to chyba oczywiste, że zbudzony gitarzysta nie miał zamiaru mu na to dłużej pozwalać. Szczególnie, że ten obcy ktoś miał strasznie ciężki łeb.
— Auuua, i za co to było? — wysapał obolały Will Solace, co sprawiło, że Nico cicho zaklął.
Oczywiście, że musiał trafić właśnie na tego idiotę. Z całej szkoły, która liczyła prawie tysiąc uczniów, to musiał być właśnie przeklęty William.
— Za żywota — mruknął, podnosząc się z kanapy.
Nie miał zamiaru spędzać więcej czasu w towarzystwie tego patałacha, nawet jeśli niemiłosiernie bolała go głowa, ćmiło mu się przed oczyma, a przejście paru kroków zdawało się biegiem na osiemset metrów. Jakby tego wszystkiego było mało, nie miał pojęcia, gdzie się ukrył Percy, z którym przyjechał.
Przemieszczając się tak cicho, na ile mu pozwalały ciężkie buciory, wchodził do kolejnych pomieszczeń, szukając dwójki debili, którzy po raz kolejny wepchnęli go do tego cholernie wielkiego domu Valdeza. Swoją drogą właśnie przez to rozkład pokoi w tym budynku znał już chyba lepiej niż własną sypialnię, tak często wędrował po niej w poszukiwaniu znajomych czupryn.
Po satysfakcjonująco krótkim czasie odnalazł swojego najlepszego przyjaciela. Kiedy wciąż nieświadomy nadchodzącej pobudki Percy spał w najlepsze w kącie kuchni, Nico przykucnął przy nim i z cichym westchnieniem na ustach delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
— Percy, Percy, wstawaj!
Jak to możliwe, że jego budziło głupie tykanie wskazówek, a tych wszystkich chlejusów trąbienie na sąd ostateczny nie dałoby rady postawić na równe nogi?
Coraz mniej delikatnie obchodził się z ramieniem przyjaciela, wiedząc, że w innym wypadku się nie obudzi. Widząc jednak, że i to nie działa, wyciągnął z wiszącej obok szafki szklankę, która była, rzecz jasna, plastikowa (z uwagi na częstotliwość wyprawianych imprez, Valdez wszystkie szklane przedmioty starannie ukrywał albo stawiał w mniej dostępnych miejscach). Odkręcił kurek z zimną wodą, by z westchnieniem ulgi przemyć twarz. Przejechał wilgotną dłonią po zdrętwiałym karku, czując się odrobinę świeżej. Następnie napełnił szklankę.
— Nie przepraszam, przyjacielu — oznajmił, stając przed Percy'm, po czym bezceremonialnie wylał część zawartości na jego głowę.
Chłopak w ciągu sekundy stał wyprostowany, próbując dojść, co też się stało i z której strony nadszedł ten perfidny atak. Gdy jego rozbiegany wzrok zawędrował na bladą facjatę dopinającego resztkę kranówy Nico, prychnął nienawistnie.
— Jakoś milej to nie można było?
— Nie — odparł niższy. Odstawił puste naczynie na blat, o który do tej pory się opierał, bo zlew był do tego stopnia przepełniony, że nic więcej nie miało prawa się w nim zmieścić, nie powodując jednocześnie spektakularnego upadku tej skomplikowanej konstrukcji z naczyń. Odepchnął się od wyspy i ruszył w kierunku wyjścia. — Zwijamy się.
Wciąż trochę obrażony o tę niezbyt humanitarną pobudkę Percy zmarszczył nos.
— Jasona nie było z tobą?
— Jak widać.
Wokalista ich zespołu przeciągle ziewnął, przez co Nico uświadomił sobie, jak bardzo jemu samemu chce się spać.
— Nie chce mi się go szukać — przyznał Percy.
Mogli sobie być przyjaciółmi, ale jeśli postanowił utopić się w basenie albo dokonać jakiejś bardziej spektakularnej sztuki, to w tamtym momencie Percy'ego naprawdę mało to obchodziło — przecież to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
— Cholera, zostawiłem kurtkę w salonie — uświadomił sobie Nico.
Niechętnie wrócił się do pomieszczenia, z którego przed paroma chwilami wyszedł. Ze swego rodzaju ulgą zauważył, że Will Solace też zdążył się z niego wynieść. Naprawdę nie miał ochoty na jakąkolwiek interakcję z tym kretynem, szczególnie teraz, kiedy tak bolała go głowa i miał wrażenie, że za moment zwróci zawartość żołądka, a na koniec sam narząd.
— Nico, Nico! — do jego uszu dotarł konspiracyjny, ale jakże podekscytowany szept.
Niezbyt zaciekawiony złapał kurtkę i podążył w kierunku, z którego dobiegał głos Percy'ego. Podążył do machającego na niego dłonią przyjaciela opartego o framugę drzwi do jakiegoś pokoju.
— Cholera jasna, Jason Grace, ty pieprzona Casanowo — szepnął zdumiony Nico, widząc czuprynę tym razem bezsprzecznie należącą do jego przyjaciela i wtuloną w niego Piper McLean.
— Nasze dziecko dorasta — stwierdził z jawnym wzruszeniem Jackson, wbijając koślawe paznokcie w ramiona niższego chłopaka.
Przez chwilę jeszcze stali w drzwiach cicho żartując z Jasona, robiąc im zdjęcia.
— Co się dzieje...? — westchnęła powracająca do świata żywych Piper.
Najwidoczniej albo tak jak Nico nie należała do gromady głuchych, młodocianych alkoholików, albo to oni nie zachowywali się tak cicho, jak im się zdawało.
— Nic, nic...
— Wracaj w objęcia swojego Romea.
Nie czekając, aż świadomość dziewczyny pozwoli jej pojąć sens tych słów, ulotnili się z mieszania, robiąc przy tym trochę rabanu w momencie, gdy Percy potknął się o wieszak na płaszcze.
Oczywiście nie zdawali sobie sprawy z bacznie obserwujących ich pary błękitnych oczu, których tej nocy nie okryły na tyle procenty, by nie pamiętały, w jaki sposób wyginają się usta Nico di Angelo, gdy ten wybucha szczerym, niekontrolowanym śmiechem.
•••••••
witam w następnym, obiecanym śmieciu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro