Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

she's watchin' over me

i spoke to god today and she said that she's ashamed
what have i become
what have i done
i spoke to the devil today and he swears he's not to blame
and i understood 'cause i feel the same
•••••

— Mieszkasz tu jeszcze? — usłyszał Nico, gdy powłócząc nogami, wtarabanił się do przedpokoju. Pytanie zostało zadane wręcz swobodnym tonem, podobnym do tego, jakim pyta się o pogodę albo samopoczucie, a jednak bez problemu wychwycił czającą się wśród tej prostoty ironię. Niechętnie spojrzał na opierającego się o balustradę schodów ojca. Na jego twarzy pojawił się lekki zarost, a wraz z nim wyraz bezdennego znużenia oraz cynizmu. Stał, z rękami wyłożonymi do kieszeni garniturowych spodni, które z winny niezałożonego paska znajdowały zdecydowanie zbyt nisko. Jedną nogę miał zgiętą w kolanie. Młodszy di Angelo przyglądał się temu z podobną pogardą. Znał kogoś, kto zwykł przybierać podobną postawę i mówić z tą samą pełną wyższości manierą w głosie. Obecności tej osoby też często nie mógł znieść – momentami naprawdę miewał wrażenie, że za moment rozerwie się od środka, porzuci tę obrzydliwą skórę niby wąż i popełźnie w końcu do czegoś, co będzie mógł nazwać nowym rozdziałem.

— Mógłbym zadać ci to samo pytanie — odbił piłeczkę, jednocześnie skopując z nóg buty. Zdecydowanie ostatnim, czego pragnął po konfrontacji z ojcem, była zirytowana macocha z pretensjami, że brudzi schody.

— Z tą różnicą, że kiedy mnie nie ma, zarabiam pieniądze, żebyś ty mógł się później szlajać i obijać.

— Stokrotne dzięki. Idę do siebie — sarknął Nico, po czym spróbował prześlizgnąć się koło swojego rodziciela na schody. O dziwo, Hades nie protestował. Pewnie ciągle był zmęczony po delegacji i wielogodzinnym siedzeniu w samochodzie. Jego zblazowana mina oraz wymęczone oczy tylko utwierdzały młodszego di Angelo, że ostatnim, co chce sobie zafundować, jest zawód, którego później będzie nienawidził i przez który będzie rujnował innym ludziom ich własne życia. Już i tak był wystarczająco oschły, trudny do przebywania. Z jednej strony nie czuł się z tym kompletnie źle, w końcu był to po prostu jego sposób bycia, reakcja na społeczeństwo, lecz z drugiej wrażenie, że wraz z biegiem lat staje się coraz to bardziej lustrzanym odbiciem człowieka, którym w dużej mierze gardził, napawało go obrzydzeniem.

— Zejdź za godzinę. Twoja matka zrobiła obiad.

— Tak? — zapytał z udawanym zdumieniem. — Nie wiedziałem, że przyleciała z Włoch.

Powiedział to po włosku – zawsze przestawiał się na język ojczysty swoich rodziców, gdy chciał zirytować ojca. Persefona i Hazel nie rozumiały w tym języku praktycznie niczego, a Hadesowi przypominał on chyba o minionych latach. Poza tym, kiedy jego matka się wyprowadziła razem z Biancą, a ojciec się zaręczył po raz drugi, przez cały rok posługiwał się praktycznie jedynie tym językiem, co miało być manifestacją jego buntu, złości i smutku, bo nic nie miało już być takie, jak dawniej.

— Nie bądź bezczelny — warknął Hades. Był tym rodzajem rodzica, który rzadko naprawdę podnosił głos, a i tak miało się wrażenie, że każda wypowiedziana przez niego sylaba jest krzykiem.

— To ty nie bądź i przestań nazywać tę kobietę ,,moją matką".

Tu nawet nie chodziło o to, że nie lubił swojej macochy. Może nie mógł nazwać jej swoją najbliższą powierniczką, ale naprawdę całkiem ją tolerował, była neutralnie w porządku. Z drugiej strony nie przepadał w takim stopniu za swoją biologiczną matką, by chcieć ją jakoś szczególnie bronić. Kochał ją jako dziecko, był tego pewien. Była dla niego taka dobra i ciepła. Zainteresowana. Tak mało ludzi w życiu Nico okazywało mu szczere zainteresowanie, że już nie potrafił patrzeć na to inaczej niż na podstęp. Bo przecież jego kochająca mama go zostawiła. Nie widział jej już tak dawno. Pewnie zdziwiłaby się na widok, jak wyrósł (albo raczej nie wyrósł, bo z jakiegoś powodu, gdy jego rówieśnicy strzelali w górę, jakby na stołówce żarli co najmniej drożdże, a nie hamburgery, on wciąż był żałosnym chuchrem). Zmienił się, uniezależnił od kochających go, "chcących dla niego najlepiej" ludzi albo raczej od tego, co ciągle próbowali mu wmówić. Dlatego nie chciał i nie mógł pozwolić, by słowa jego ojca zdołały skrzywić rzeczywistość w jego oczach, tak jak według niego była skrzywiona.

— Ależ masz tupet. Jesteś skrajnie niewdzięczny, wiesz o tym?

Nico pokręcił głową, jakby odganiał się od natrętnej muchy.

— Tak, tak. Już to słyszałem. Niewdzięczny, leniwy, bezcelowy, bezczelny, trochę głupi...

— Nigdy nie powiedziałem, że jesteś głupi.

Nastolatek skrzywił się z ironią. To właśnie miał na myśli – skrzywianie rzeczywistości, bo jeżeli według jego ojca nigdy nie został nazwany głupim, to musieli żyć w dwóch różnych światach albo posługiwać się różnymi językami.

— Zachowujesz się tak samo jak twoja matka.

Nico skrzywił się, słysząc to "twoja matka", ale nie przez samo znaczenie tych słów, tylko to, że Hades wypowiedział je z dokładnie taką samą manierą, z jaką on w swojej wcześniejszej wypowiedzi "tę kobietę". Gdyby ich nagrać i odtworzyć sam głos, można by pomyśleć, że oba te fragmenty powiedziała jedna osoba.

— Wolę jak ona, niż jak ty. Ona przynajmniej nie zmusza mnie do robienia czegoś, czego nienawidzę, i nie przypomina mi ciągle, jaką to porażką nie jestem.

Już pożył dłoń na klamce, już przekroczył jedną nogą próg swojego pokoju, już był prawie w środku, na tyle, o ile z daleka od tego szumu skonfliktowanej rodziny. Ostatnimi słowami, jakie do niego dotarły, było:

— Bo jej tu nie ma.

Lekko otumaniony goryczą, opadł na łóżko, a jego oczy powędrowały na wysuwający się z kieszeni telefon. Przypomniał sobie wiadomość, którą Bianca wysłała mu dzień wcześniej, a na którą nie udzielił żadnej odpowiedzi. Tego dnia pierwszy raz od ponad roku wystukał numer do starszej siostry.

•••••

Kiedy Will Solace był młodszym dzieciakiem, zdawało mu się, że pocałunki mają jakąś magiczną wartość. Trochę tak jak obrączki na palcach małżonków, pocałunki zarezerwowane były dla osób, które może nie tyle, że się kochało, ale z którymi wiązało się nadzieję na romantyczną przyszłość. Miały w sobie mistyczną moc, której nie posiadały żadne słowa. Jednak lata mijały, a Will wraz z dorastaniem zaczął dostrzegać, że tak jak pierścionki na palcach nie zawsze są obrączkami, tak całusy większe i mniejsze w większości nie mają dużego znaczenia. Szczególnie w tym młodym, zepsutym społeczeństwie, które żyło chwilą i w którym prawie wszystko było efektem ucieczki przed ścigającą dorosłością, chęcią oderwania się. A mimo wszystko Solace miał w sobie coś z romantyka. Chciałby chociaż częściowo w to wciąż wierzyć.

Will kopnął leżący na drodze kamień w stronę idącej z nim za rękę Lou Ellen. Byli najlepszymi przyjaciółmi (wyłączając Cecila) od lat i doskonale pamiętał, że bawili się w ten sposób na poprzednich etapach edukacji, kiedy zamiast odrabiać w jego pokoju na poddaszu zadania z chemii, spotykali się oglądać kreskówki. On kopał kamyka do niej, ona do niego i tak przez prawie dwadzieścia minut szwendania się takimi samymi płaskimi uliczkami z takimi samymi nudnymi domami, które wyglądały jak powielone kopie jednego zdjęcia. W takich chwilach myślał, że mu naprawdę dobrze na tym świecie.

Weszli do domu. Weszli to chyba zbyt ambitne słowo, wywlekli się do środka, ziewając i trąc obolałe czoła. Na domiar złego na wstępie wpadli na Austina, który stojąc na kuchennym stołku, śpiewał na całe gardło hymn Stanów Zjednoczonych.

— OTO GWIEŹDZISTY SZTANDAR!

— Cześć, mamo — mruknął starszy Solace w kierunku do kiwającej się wesoło do patetycznej melodii matki, która jednocześnie majstrowała coś przy kuchence.

— NIECHAJ ON DŁUGO POWIEWA PONAD KRAJEM WOLNYCH, OJCZYZNĄ DZIELNYCH!

— Hej, skarby. Dobrze, że jesteście. Za minutę będą naleśniki.

Will spojrzał na nią z wdzięcznością, a Lou, czując się jak u siebie, podeszła do szafki po kubki i nastawiła czajnik na herbatę, pytając wcześniej wśród śpiewu brata przyjaciela, czy pani domu też się napiję.

— Oho, nimenhao, rodzino! — Do kuchni wkroczyła głowa rodziny w szlafroku z motywem kwiatów wiśni oraz bamboszami w kształcie puchatych zajączków nasuniętym na stopy. — Świetnie, że jesteście, bo za moment ma przybyć dostawa świeżutkiej literatury i zapowiada się, że będziemy to rozpakowywać aż do wieczora. — Zauważając w lot, jak nagle ożywione oczy najstarszej latorośli przygasają, kontynuował. —Widzę, że te słowa podziały na twój zapał, jak gilotyna na Ludwika XVI, ale nie martw się. Jak zobaczysz, jakie przyszły książki, to naprawdę stracisz głowę.

Apollo upił trochę kawy z kubka małżonki i z aprobatą skinął na swoje najmłodsze dziecko, które właśnie skończyło śpiewać.

— To teraz "Kami-ga-yo", Austin!

Austin pokiwał z ochotą głową i już nabrał powietrza w płuca, by rozpocząć sięgającą czasów Heian pieśń, ale nim tego dokonał, matka wepchnęła mu kawałek pierwszego naleśnika do ręki, mówiąc, że to "cudowny pomysł, ale najpierw śniadanie". Zgodnie z jej wolą, wszyscy usiedli do przyciasnego jak na tak liczną rodzinę stołu. Po paru wrzaskach zdołali nawet przywołać Kaylię, która następnie w ciągu sekundy została oddelegowana do łazienki, by umyć umazane gliną ręce. Kiedy i to się udało, wszyscy ze spokojem mogli przystąpić do konsumpcji naleśników, jednocześnie, jak to w domu Solace'ów zazwyczaj było, żywo konwersując. Lou opowiadała, jak się bawili na imprezie, jednocześnie wymieniając się uwagami z panią Solace oraz jej jedyną żeńską potomkinią, a właściciel Parnasu opowiadał o książkach, które miały za moment pojawić się w księgarni. Nikt co prawda nie kojarzył tych pochodzących w większości ze wschodu tytułów poza nim, ale miło się o tym słuchało.

— A właśnie, Will, jeszcze nie pochwaliłeś się swoim chłopakiem — zauważyła ze złośliwym uśmiechem jedyna brunetka, a na adresacie jej wypowiedzi od razu skupiły się zaciekawione spojrzenia wszystkich Solace'ów. Nastolatek zgromił ją wzrokiem, po czym może nie z przestrachem, ale lekką nerwowością zerknął na ojca.

Apollo położył mu dłoń na ramieniu.

— Bądź spokojny, synu. Czytałem Platona. — Odłożył sztućce na talerz. — A teraz do Parnasu.

w mediach "wrong side of heaven" zespołu five finger death punch

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro