Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

and though you're dead and gone, believe me

what if i wanted to break
laugh it all off in your face
what would you do?
•••••

— Masz krzywo zapiętą koszulę — zauważył Nico półgębkiem, padając na posadzkę koło blondyna.

Westchnął, rozprostował ramiona, które strzeliły niczym łamane zapałki i z miną człowieka ciepiącego oparł głowę o ścianę. William spojrzał na niego, jak gdyby zobaczył ducha.

— Co? — zapytał niezbyt inteligentnie.

— Guziki.

Nico zmarszczył nos. Wydawał nie rozumieć celu zadanego pytania.

— No masz źle zapięte guzi...

— Na Boga, wiem, co to znaczy źle zapięta koszula — przerwał mu Solace.

Włoch tylko wzruszył ramionami. "Skoro wiesz, to co się ciskasz?" zdawały się mówić jego uniesione obojczyki, chociaż ich właściciel musiał doskonale zdawać sobie sprawę z owych powodów.

Innego dnia Will pewnie zacząłby się kłócić o to, jak zachowywał się Nico. W końcu świat tak nie działał. Nie można było po prostu udać, że coś się nie stało, unikać odpowiedzialności w nieskończoność, tylko po to, by na pewnym etapie stwierdzić, że wszystko cały czas jest normalnie i spokojnie. To tak jakby podpalić mieszkanie, wyjść z niego, a później wrócić, zauważając ze świetnie udanym zdziwieniem  "o, coś się spaliło?". Innego dnia pewnie Will poczułby się potraktowany jak śmieć, zdenerwowałby się tą całą dziecinadą, ale nie tym razem. Tym razem po prostu wbił otumaniony wzrok w dolną krawędź swojej koszuli, by przekonać się, że zaiste, źle ją zapiął i od dłuższej chwili wygląda pewnie jak skretyniały dekadent po zakrapianej nocce.

— Pierdolę tę próbę. Chyba pierwszy raz cieszę się na widok ćwiczących kretynów z sekcji teatralnej. Naprawdę jeszcze moment przy pianinie i odpadłyby mi palce.

Było to mocne przekoloryzowanie i Solace doskonale zdawał sobie z tego sprawę; w końcu Nico przywykł do o wiele dłuższego siedzenia przy instrumencie. Teraz mógł się co najwyższej piekielnie nudzić albo... próbować znaleźć temat do rozpoczęcia rozmowy. Will spojrzał na niego z ukosa. Miał co prawda ciągle ochotę wykitować na miejscu, ale ta anomalia nieco go zaciekawiła.

W czarnej koszuli i spodniach leżący na nieco brudnej posadzce Nico wyglądał trochę, jak gdyby czekał na własny pogrzeb. "Z tym, że zdecydowanie ubierała go na niego mama, a nie przyjaciele" dokończył w myślach Will. Był przekonany, że gdyby na to wydarzenie szykowali go Percy z Jasonem, zapewne nie obyłoby się bez glanów do kolan, kurtki motocyklówki i oczywiście gitary. Leon pewnie całokształt określiłby przymiotnikiem "fancy" wypowiedzianym w bardzo specyficzny sposób.

— A więc? — zapytał Nico, chociaż nie mówił wcześniej nic, na co jego towarzysz mógłby odpowiedzieć.

— A więc co?

— A więc, jak się bawisz na próbie?

Pierwszy raz tamtego dnia William parsknął śmiechem. Antytalent di Angelo do zaczynania rozmów naprawdę go rozbrajał. Zresztą brak tej umiejętności nie powinien szczególnie go dziwić – w końcu, jak już historia zdarzyła pokazać, Nico częściej ucinał dyskusje, niż je zaczynał.

Siedzący do tej pory w nieco sztywnej, choć na pozór całkowicie wyluzowanej pozie Włoch, słysząc jego śmiech, widocznie się do reszty rozluźnił, wciąż jednak wzrok wbijał drzwi do auli znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia. W głowie Will wręczył mu już order za unikanie konfrontacji roku. Mimo wszystko nie czuł się tak źle, jak chyba powinien. Ba, niezręczność bruneta wprawiał go w coś rodzaju spaczonego rozczulenia.

A może po prostu czuł się na tyle nie w porządku, że jakiekolwiek zainteresowanie ze strony osoby, która do niedawna zdawała się nie chcieć oglądać jego twarzy nigdy więcej, poprawiało mu humor i działo pozytywnie na jego ego?

— A, żyję. Egzystuję sobie po cichu. Mam próbę życia.

Nico spojrzał ma niego na ułamek sekundy. Jakaś iskierka w jego oczach zdawała się błagać – "nie rób tego dla mnie jeszcze trudniejszym", ale twarz miał tak samo pokerową.

Możliwe, że w innym wypadku skinąłby na to głową i odszedł, już wystarczająco zły na siebie o to, jak bardzo wyszedł ze swojej zazwyczaj przyjmowanej w obecności słabo znajomych ludzi roli. Może gdyby Solace wyglądał trochę szczęśliwiej i trochę mniej jak cień.

— W zasadzie mamy teraz prawie godzinę wolnego. Idziemy zapalić?

•••••

— Ten sprawdzian u Erynii to był żart. Tylko jakoś się, kurwa, nie śmieję — relacjonował  jakieś dziesięć godzin później zły do szpiku kości Percy.

W mieszkaniu Grovera było tak jak zwykle, gdy odbyło się jakieś wydarzenia, a jego wujka nie było. Ze dwadzieścia ludzi, same znajome twarze, gospodarz prawie zawsze przy podpiętym do głośnika laptopie i pijany Jackson na górze łóżka piętrowego. Dwa lata wcześniej, gdy była ich tylko czwórka; Nico, Percy, Jason i oczywiście Grover, ale za to byli dużo mniej trzeźwi, postanowili urządzić sobie konkurs na wymyślne skakanie z tegoż posłania. Finał był chyba dość przewidywalny i, cóż, jednym z głównych powodów, przez które Nico do tej pory nienawidził biegania, była wiecznie wypadająca kostka; pamiątka po właśnie tamtej nocy.

— Percy, zejdź na ziemię — polecił najniższy członek Argo II, opierając się o nogę niezniszczalnego mebla.

— No ja wiem, że ona jest świrnięta i zawsze jej testy są po...

— Nie, serio. Na ziemię.

Wskazał palcem podłogę koło siebie. Percy w geście pełnym patosu wyrzucił ręce w powietrze, zwracając ogólne zainteresowanie. Nie obracając się, Nico mógłby się założyć o wszystkie cztery kończyny, że Jason wyciągnął telefon i zaczął dokumentację, którą wykorzystają w najbardziej przydatnej do tego sytuacji.

— Pierdolę Ziemię! Jestem z Marsa.

Po tej płomiennej deklaracji orator-dekadent został przygnieciony przez chyba nie o wiele trzeźwiejszą Rachel, która darła się coś o tym, że jak spadnie, to zniszczy bardzo ładne panele.

— Słodcy do porzygu — zawyrokował Nico "nie mam duszy i uczuć" di Angelo, ale jakoś nie zaprotestował, gdy czyjaś dłoń złapała go pod ramię.

— Ty też jesteś słodki.

Zmarniony przez zmartwienia spowodowane nadchodzącym coraz to większymi krokami końcem szkoły, a tym samym aplikacją na studia, oraz rozluźnieniem znajomości z najlepszym przyjacielem, Cecilem, który wciąż był na niego chyba zły, Will wybitnie się wpasowywał do ich zepsutego moralnie grona. W tej już porządnie zapiętej, ale ciągle wymiętolonej koszuli, z podkrążonymi, lekko czerwonymi oczyma i butelką w dłoni, zdawał się tak niemożliwe swojski, że aż trudno było uwierzyć, że do niedawna raczej nie bywał z nimi w takich warunkach u Grovera.

— Do porzygu? — zapytał Nico, pozwalając ciężkiej od myśli i procentów głowie blondyna oprzeć się o jego ramię. Will wzruszył lekko ramionami.

— To chyba zależy, czy wepchniesz mi jeszcze jedną szklankę.

Brunet zaciągnął się miłym zapachem włosów Solace'a i nieświadomie lekko się uśmiechnął. Wyrwany z dłoni przeznaczenia moment rozkosznego spokoju ducha. Na moment wolałby utonąć, niż dopłynąć za ocean, o czym od jakiegoś czasu myślał.  Takie to figle umie płatać efemeryczność chwili i szybciej bijące serce.

w mediach "the kill" zespołu 30 second to mars

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro