Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śniło mi się...

Wiązałam włosy w koka, gdy Mason kończył przyklejanie taśmy ochronnej na panelach.

-Gotowe.-Wstał z ziemi.

Wnieśliśmy do środka wszystkie farby, wałki i rzeczy podobne. Zabrałam się za malowanie ścian, a Mason zabezpieczanie jeszcze innych rzeczy. Gdy kończyłam malowanie pierwszej ściany chłopak dopiero dołączył do mnie. Jedyną ciszę między nami przerywały dźwięki radia.

-And everybody's watchin' her, but she's lookin' at you.-Zaczęłam nucić pod nosem.-Co?-Zapytałam widząc, że chłopak nie maluje tylko przeszywa mnie wzrokiem.

-Nic.-Pokręcił głową i wrócił do malowania.

-No o co Ci chodzi?-Naciskałam.

-No o nic.

-No powiedz mi.-Zirytowałam się i machnęłam ręką, w skutek czego Mason oberwał sporą ilością farby.-Przepraszam.-Powiedziałam starając się nie śmiać.

Skanował przez chwilę pędzel w mojej ręce i swoją poplamioną koszulkę. Reszta działa się szybko. Zamoczył ręce w wiadrze i położył je na moich policzkach. Nie będąc mu dłużna, przejechałam pędzlem zaczynając od jego czoła, wzdłuż nosa, aż dotarłam do brody.

-Zabije Cię.-Powiedział poważnie, ale na jego twarzy widziałam cień uśmiechu.

Nie będąc tym razem na tyle głupia, żeby znowu dać się ubrudzić zaczęłam uciekać. Mocno walczyłam o przetrwanie, ale nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Poczułam ucisk na biodrach i szarpnięcie do tyłu. Zderzyłam się plecami z klatką piersiową bruneta.

-Jesteś niemożliwa.-Poczułam jego ciężki oddech na szyi.

-Pobrudziłeś mi spodenki!-Zbeształam go widząc dwie duże dłonie odbite na moich biodrach.

-Czepiasz się.-Uśmiechnął się do mnie i wrócił do malowania ścian.

Pokręciłam na niego głową, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Kończyliśmy malowanie ścian. Sufit był już umalowany, dlatego wystarczyło zaczekać około dwóch godzin, aż wyschną, a później nałożyć drugą warstwę. Po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam zmieszana na Masona, ale widziałam, że on też jest zaskoczony. Mason wyszedł z pokoju, więc poszłam za nim. Obserwowałam jak ostrożnie otwiera drzwi. Spojrzałam ze zdziwieniem na Bena stojącego za nimi. Chciał podać Masonowi rękę, ale ten pokazał mu swoje dwie poplamione farbą dłonie. Zeskanował je dokładnie, a później moja twarz i biodra.

-Przeszkadzam?

-Umawiałam się z tobą?-Zapytałam z obawą, że zapomniałam.

-Nie.-Zakłopotał się lekko.-Po prostu byłem w okolicy i stwierdziłem, że do ciebie zajrzę.

-Jasne. Wejdź. Tylko dokończymy malowanie i trochę się umyje.-Nawiązałam do dwóch odbić na moich policzkach.

-Ja dokończę.-Mason się wciął.-Został tylko kawałek, a i tak musimy czekać dwie godziny teraz.

-Dziękuję.-Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie i weszłam do łazienki.

Po dosyć długiej walce z farbą, wróciłam do kuchni, gdzie czekał Ben.

-Zjesz obiad?

-Nie chcę Ci kłopotu robić.

-Przestań.-Zbeształam go.-I tak muszę zrobić sobie i Masonowi.

Zabrałam się za robienie panierowanego kurczaka w sosie miodowym. Bardzo lubiłam to danie, ale rzadko kiedy chciało mi się je robić. Wrzuciłam warzywa na patelnię, a ziemniaki do piekarnika. Rozłożyłam jedzenie na trzy talerze.

-Mason!-Zawołałam chłopaka.

-Idę!-Kłamstwo, które wciskał mi najczęściej.

Jedzenie najprawdopodobniej zdążyło wystygnąć za nim chłopak rzeczywiście do nas przyszedł.

-Jak Ci idzie wdrażanie się do kierowania firmą?-Zapytał Masona.

-Ludzie to za mnie robią.-Wzruszył ramionami.-Wolę się skupić na drugim biznesie.

-Jakim biznesie?

-Głównie handel, czasem egzekwowanie sprawiedliwości.-Wzruszył ramionami. Słysząc jego słowa oplułam się lemoniadą i zaczęłam krztusić.-Same problemy z tobą.-Poklepał mnie po plecach.

-Dzięki.-Powiedziałam sarkastycznie.-Co tak właściwie tu robisz?-Zainteresowałam się obecnością Bena.

-Planuję przenieść swoją siedzibę do Nowego Jorku.

-Skąd taka zmiana?

-Lepsze warunki przede wszystkim i też uważam, że w tym otoczeniu się lepiej odnajdę.

-W takim wypadku super.-Uśmiechnęłam się do niego ciepło.

-Nie będę wam przeszkadzał w remoncie.-Wstał od stołu widząc, że zebrałam już ostatni talerz.

-Może wpadniesz rano na kawę?-Zaproponowałam mu.

-Z chęcią.

***

Miałam ciemność przed oczami. Nie byłam w stanie określić, co się dzieje. Źródłem ciemności były moje zamknięte powieki. Z nieznanej mi przyczyny nie mogłam ich otworzyć. Wokół mnie była cisza. Co jakiś czas słychać było tylko cichutki trzask. Zebrałam w sobie jak najwięcej sił i otworzyłam oczy. Ujrzałam nad sobą bezchmurne, gwieździste niebo i korony drzew. Podniosłam się z ziemi i rozejrzałam po otoczeniu. Wszystko na pozór wydawało się spokojne. Byłam w środku lasu, ale nie widziałam, ani nie słyszałam żadnych zwierząt. Zaczęłam iść przed siebie. Gałęzie boleśnie łamały się pod moimi gołymi stopami. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, ani czemu brakuje mi obuwia. Szłam nie wiedząc dokąd. Nie miałam telefonu, żeby sprawdzić gdzie jestem. Zatrzymałam się słysząc dziwny szelest. Dźwięk nie ustał, a zrobił się wręcz głośniejszy i częstszy. Jak najciszej potrafiłam podeszłam do źródła dźwięku. Zobaczyłam sylwetki dwóch mężczyzn. Obserwowałam całą sytuację zza drzewa. Jeden mężczyzna miał kominiarkę dlatego nie byłam w stanie rozpoznać jego tożsamości. Drugi stał do mnie tyłem. Zdarzenie zaczęło w zawrotnym tempie schodzić na złe tory. Mężczyźni zaczęli się bić. Bałam się zainterweniować, dlatego byłam tylko obserwatorem. Do moich żył zaczęła napływać adrenalina, w momencie kiedy dojrzałam twarz mężczyzny. Była ona dosyć zakrwawiona, ale mimo tego mogłam rozpoznać po niej Masona.

-Przestań!-Krzyknęłam do jego napastnika. Zero reakcji.- Zabijesz go!- Starałam się pociągnąć go za ramię, ale nie mogłam.

Moja ręka przeniknęła przez jego ramię. Spojrzałam na swoje dłonie zdenerwowana. Zrobiłam jeszcze kilka zamachów, ale żaden nie był skuteczny. Mężczyzna wyjął pistolet.

-Nie rób tego.-Krzyczałam do niego z nadzieją, że mnie usłyszy.

Byłam bezsilna. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. Mężczyzna odblokował pistolet i bez zbędnego zastanawiania się, wycelował prosto w mojego przyjaciela i pociągnął za spust. Dzwoniło mi w uszach od dźwięku uwalniającej się kuli. Padł strzał, a szybko rozprzestrzeniająca się kałuża krwi, oznaczała, że był celny. Padłam na kolana, obok wykrwawiającego się bruneta. Nie mogłam mu pomóc. Starałam się ze wszystkich sił, ale nie widział mnie. Nie mogłam go dotknąć. Siedziałam na zimnej ziemi i płakałam, żałując, że to nie byłam ja. W oddali usłyszałam inny dźwięk. Przypominający płacz dziecka. Poczułam jak moje ciało zaczyna się niekontrolowanie trząść.

-Elen?-Słyszałam jak z oddali.-El!

Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam biec ku źródle dźwięku.

-Już wszystko w porządku skarbie.-Starał się dotrzeć do mnie kojący głos.

Potknęłam się o gałąź, zamykając automatycznie oczy. Leciałam w dół, jednocześnie czując się jakbym podnosiła się w górę. Otworzyłam oczy, badając sytuację. Nie byłam już w lesie. Siedziałam na łóżku w swoim pokoju, a koło mnie siedział zmartwiony Mason. Złapałam się od ruchowo za brzuch przez płacz dziecka dręczący mnie w głowie. Następnie dotknęłam ręką moich policzków zauważając, że są całe mokre od łez.

-To tylko sen.-Powiedział do mnie cicho, odsuwając mi włosy z twarzy. Niewiele myśląc rzuciłam mu się na szyję i schowałam twarz w jej zagłębieniu.- Co się stało?-Zapytał gładząc lekko moje plecy.

-Śniło mi się... śniło mi się, że umarłeś.-Zająknęłam się będąc dalej roztrzęsiona.-Ktoś Cię postrzelił, a ja nie mogłam Ci pomóc. Jeszcze słyszałam płacz dziecka.

-Spokojnie. Nic mi nie jest.-Pokiwałam twierdząco na znak, że jest okej.-Wiesz, że to nie był żaden znak.-Nawiązał do płaczu dziecka.

-Która godzina?

-Dochodzi piąta.

-Dlaczego jesteś ubrany?-Zmarszczyłam brwi widząc, że ma na sobie czarne rurki i tego samego koloru kurtkę skórzaną.

-Idę na akcję. Nic mi nie będzie, obiecuję.-Musiał zauważyć moją niepewność na twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro