On zabił wszystkich
Otworzyłam oczy, krzywiąc się z powodu silnego bólu głowy. Rozejrzałam się wokół i od razu zerwałam na proste nogi.
-Nie, nie, nie, nie, nie!-Wpadłam w stres widząc, że jestem w lesie.
Wzięłam kilka głębokich wdechów. Może to nie ten sam las. Może nie ma powodu do nerwów. Szłam bezszelestnie przed siebie. Nie wiem ile czasu minęło, ale nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Światełkiem w tunelu był dla mnie dźwięk łamanej gałęzi. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku.
-David?-Zapytałam widząc chłopaka przylegającego do drzewa. Rozglądał się energicznie, ale nie zwrócił na mnie uwagi.-Halo?-Machałam mu ręką przed twarzą. Zero reakcji.
Przez moment myślałam, że nawet mi się udało, bo chłopak ruszył się niepewnie. Niestety nie była to moja zasługa. Chłopak spojrzał przerażony za mnie i zaczął biec w przeciwnym kierunku. Odwróciłam się zdezorientowana. Zobaczyłam człowieka ubranego w długą czarną szatę. Na twarzy miał maskę, dlatego nie mogłam stwierdzić ani płci ani tożsamości. W dłoniach niósł ogromną kosę. Stałam jak wmurowana. Zanim zdążyłam zareagować postać jak gdyby nigdy nic przeniknęła przeze mnie.
-Bez jaj.- Powiedziałam pod nosem i zaczęłam biec za Davidem.
Udało mi się go dogonić na tyle żebym miała go w zasięgu wzroku. Cieszyłam się widząc, że jesteśmy sami. Coś zaszeleściło i w kilka sekund chłopak zawisnął na drzewie powieszony za kostki. Podbiegłam do niego i starałam się go rozwiązać, ale każda próba była bezskuteczna.
-No co jest!-Krzyknęłam sfrustrowana.
Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, dotarła do nas ta dziwna postać. Zamachnęła się i szybkim ruchem rozcięła brzuch mojego przyjaciela na pół. Krew szybko zaczęła płynąć strumieniami w dół jego ciała i skapywać na ziemię.
-Nie!-Krzyknęłam przerażona.
Jakimś cudem mój krzyk zwrócił uwagę postaci na mnie. Nie do końca wiedziałam co to oznacza. Przed chwilą przecież jeszcze mnie nie widziała i spokojnie przeze mnie przenikała. Nie do końca jestem w stanie opisać to, co miałam wtedy w głowie. Nie uciekałam. Zamiast tego przeszywałam wzrokiem postać. Nie wiem ile czasu minęło. Postanowiłam się ruszyć. Bardzo wolnym i spokojnym krokiem zaczęłam się cofać. Widząc, że oprawca na to nie reaguje odwróciłam się do niego tyłem. Po chwili jednak zorientowałam się, że był to błąd. Na szyję zarzucono mi gruby sznur i zaciśnięto. Nie zdążyłam nawet spróbować się obronić. Zostałam pociągnięta do tyłu przez co przewróciłam się na ziemię. Szarpałam się, ale nic to nie dawało. Oprawca miał dużo siły, ponieważ przerzucił linę przez gałąź i wciągnął mnie na górę. Walczyłam o oddech, ale z marnym skutkiem. W końcu się poddałam, a wszystko wokół stało się ciemne.
Otworzyłam szeroko oczy i gwałtownie wciągnęłam powietrze. Złapałam się za szyję, ale nie było na niej nawet śladu sznurka. Przez moment pomyślałam, że to tylko sen i jestem już bezpieczna, ale dalej byłam w tym lesie. Westchnęłam zrezygnowana i zaczęłam iść przed siebie. Po około 10 minutach wędrówki dostrzegłam w oddali postać. Z każdym krokiem wykonywanym w jej stronę coraz bardziej się przekonywałam, że to Nick.
-Nick?-Szepnełam cicho.-Nick.-Trochę głośniej.
Chłopak na mnie nie reagował. Wiedziałam już, że to powtórka z rozrywki. Podeszłam do niego z nadzieją, że mnie zauważy. Jak to mówią nadzieja matką głupich, ale ma dużo dzieci. Chłopak nawet nie drgnął. Spróbowałam dotknąć go w ramię, ale tak jak poprzednio moja ręka po prostu przeniknęła przez jego ramię.
-Cholera.-Przeklnęłam pod nosem.
Starałam się w każdy możliwy sposób zwrócić na siebie jego uwagę. Próbowałam rzucać patykami, a nawet kamieniami, skakałam po liściach, jednak każdy mój ruch zdawał się być dla niego bezszelestny. Zrezygnowana zlamałam ostatnią gałąź. Chłopak rozejrzał się po otoczeniu. Uniosłam zainteresowana głowę. Nick wyraźnie się zmieszał. Zaczęłam coraz bardziej wierzyć w to, że mnie usłyszał. Szybko jednak zorientowałam się, że to nie ja byłam sprawcą tego dźwięku. Niestety Nick się nie zorientował. Zakapturzona postać zarzuciła mu taką samą linę, jak mi wcześniej, na szyję i sprawnie wciągnęła na drzewo. Nie kłopocząc się czekaniem, przywiązała linę do drzewa i zaczęła biec przed siebie. Wiedziałam, że nie dam rady odwiązać tej liny, więc zaczęłam biec za nią. Przez moment nie byłam pewna czy ta postać ma w ogóle świadomość mojej obecności za sobą, jednak w pewnym momencie gwałtownie się zatrzymała, nie dając mi możliwości zwolnienia, złapała mnie za ramiona i pchnęła na ziemię. Nie byłoby to wcale tragiczne gdyby nie to, że moja noga wpadła w pułapkę na niedźwiedzie. Ból był nie do zniesienia. Nie wytrzymując go, zemdlałam.
Historia lubi się powtarzać. Obudziłam się na ziemi, całkiem sama. Na mojej nodze nie było już metalu, wyglądała też na całkowicie zdrową. Jęknęłam niezadowolona. Miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Nie śpieszyłam się już nigdzie. Uznałam, że to bez celu. Nie wiem ile czasu tak szłam. Standardowo usłyszałam szelest liści. Rozejrzałam się, a mój wzrok napotkał sylwetkę Bena. Mężczyzna szedł dosyć wolno, rozglądając się wokół siebie. Nie widziałam jednak tego psychola nigdzie. Było to dla mnie intrygujące, ponieważ przeważnie po takim czasie już się pojawiał. Lekko zmieszana szłam cały czas za nim. Oczywiście coś musiało pójść nie tak. Tak intensywnie rozglądał się wokół siebie, że nie patrzył pod nogi. Potknął się o gałąź i poleciał na ziemię jak kłoda. Znowu można by pomyśleć, że nie ma w tym nic niezwykłego. Wpadł w taką samą pułapkę jak ja. Różnica była taka, że on wpadł w nią głową. Do moich oczu napływały łzy bezsilności. Wiedziałam, że zaraz umrze kolejna bliska mi osoba. Usiadłam nad brzegiem rzeki i schowałam twarz w dłonie. Nie wiedziałam co mam robić. Zaczęłam analizować całą sytuację. David zmarł od kosy, później ja od liny, Nick od liny, ja od pułapki i Ben od pułapki. Myślę, że to dosyć oczywiste, że ta powtarzalność nie była przypadkowa. Sposób w jaki ja umierałam, był sposobem w jaki miała umrzeć następna osoba. Moje rozmyślenia zostały przerwane. Zostałam mocno szarpnięta za włosy i wciągnięta do wody. Trzymałam powietrze w płucach. Starałam się wstrzymać je jak najdłużej. Nie chciałam wpuścić wody do ust. Nie chciałam znowu umrzeć, bo to oznaczało śmierć kolejnej osoby. Walczyłam, ale moja głowa zaczynała boleć coraz bardziej. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje. Z każdą chwilą opadałam bardziej z sił. W końcu się poddałam. Poczułam ogromne zaskoczenie, gdy przestałam czuć ból, a zaczęłam błogi spokój. Z czasem wszystko robiło się coraz bardziej ciemne.
Obudziłam się na brzegu rzeki. Tym razem zmotywowana do działania. Wiedziałam, że następna osoba też się utopi. Nie wiedziałam tylko jak ją przed tym uratować skoro nie mogłam ich dotknąć, ani nic im powiedzieć. Czas mi uciekał, a świadczyła o tym obecność Theo po drugiej stronie rzeki. Nie mogłam nic wymyśleć, a presja czasu nie pomagała. W końcu się zorientowałam. Nie mogłam uratować Theo, ale mogłam uratować resztę. Jeśli ja nie umrę to nikt inny też nie umrze. Podniosłam się z ziemi i zaczęłam biec w przeciwną stronę. Musiałam się ukryć. Jak na zawołanie znalazłam małą skarpę, na którą opadło drzewo więc mogłam tam się dość skutecznie schować. Może nie było to zbyt bezpieczne, ale nie miałam nic do stracenia. Siedziałam w mojej kryjówce bardzo długo. Byłam wykończona, a nie miałam pomysłu jak zakończyć to wszystko. Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy usłyszałam kroki niedaleko siebie. Ktoś krążył wokół mnie. Starałam się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Kroki ucichły, a ja odetchnęłam z ulgą. To był mój błąd, ponieważ poczułam jak czyjaś ręka zaciska się na mojej kostce i wyciąga mnie ze schronienia. Nie był to nikt inny jak nasz psychopata. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować wbił mi nóż prosto w serce.
Myślę, że wiecie co było dalej. Wykrwawiłam się, obudziłam jakiś czas później cała i zdrowa i znowu bez planu poszłam szukać kolejnej osoby. Tym razem trafiło na Gabi. Stała zdezorientowana między drzewami. Miałam wrażenie, że zatrzymała się na dłużej na mnie.
-El?-Zapytała niepewnie, a moje serce zabiło mocniej.
-Gabi?-Zapytałam z nadzieją.
-El?-Powtorzyła się.
-Gabi!-Krzyknęłam zadowolona, jednak moja mina szybko zrzedła, na widok zakapturzonej postaci za nią.-Gabi uważaj!-Zaczęłam krzyczeć.-Za tobą!- Efekt nie był taki jakiego oczekiwałam, ponieważ dziewczyna zamiast uciekać odwróciła się tworząc idealną okazję, aby ostrze przeszyło jej serce.
Wiedziałam, że teraz kolej na mnie. Znowu musiałam uciekać. Miałam sporą przewagę z racji na tempo szaleńca. Biegłam ile sił w nogach. W końcu dotarłam nad wielki klif. Tam na kamieniu siedział Mason.
-El?-Zmarszczył brwi.
-Mason?-Spojrzałam na niego z nadzieją.
-Co się dzieje?-Zapytał łagodnie podchodząc do mnie.
-On... On zabił wszystkich.-Nie mogłam złapać oddechu.-Teraz przyjdzie po mnie, a później po ciebie. Nie wiem jak to zatrzymać.-Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
-Myślę, że wiesz kochanie. Jesteś mądra.-Głaskał mnie uspokajająco po głowie.
-Ale ja już nie chcę. Nie daję rady.-Szlochałam cicho.
-Wiem skarbie, ale to jedyne rozwiązanie.
-Masz rację.-Pokiwałam twierdząco głową i przetarłam twarz.
Odsunełam się od niego i stanęłam na skraju klifu. Widziałam jak postać zbliża się do mnie. Gdy była już wystarczająco blisko, złapałam ją mocno za rękę i rzuciłam się w dół ciągnąc ją za sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro