Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czerwone goździki?

Przetarłam oczy ze zmęczenia. Udało mi się jeszcze usnąć, ale nie na długo. Za każdym razem jak zamykałam oczy widziałam zakrwawione ciało Masona. Miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam zrobić muffinki z borówkami i czekoladą. Zdążyły już ostygnąć, gdy po domu rozległ się dźwięk dzwonka. Otworzyłam drzwi wpuszczając do środka Bena.

-Cześć.-Pocałował mnie w policzek i wręczył mi bukiet czerwonych goździków.

-Dziękuję.-Uśmiechnęłam się do niego i wsadziłam je do wazonu.-Kawy?

-Poproszę.-Pokiwał twierdząco głową i usiadł przy wyspie.

-Jakieś specjalne życzenia?

-Zaskocz mnie.-Uśmiechnął się szeroko.

Nie chciałam robić mu zwykłej czarnej kawy, bo czułam lekką presję, gdy powiedział żebym go zaskoczyła. Nie miałam też szczególnego pomysłu, więc zrobiłam mu taką kawę jaką robię Masonowi. Podałam mu kubek, a na talerz wyłożyłam muffinki. Usiadłam obok niego na krzesełku.

-Opowiadaj o tym przenoszeniu się do Nowego Jorku.- Zaczęłam temat.

-Aktualnie szukam mieszkania. Najlepiej gdzieś blisko biura, bo nie lubię dojazdów.

-A w jakim budżecie?

-Naprawdę pytasz?-Uniósł brew.-Rozumiem, że jesteś na pierwszym miejscu, ale to nie znaczy, że zarabiasz nie wiadomo ile więcej ode mnie. Bardziej się dla mnie liczy jego stan niż cena.

-Szczerze to ciężko było mi znaleźć mieszkanie, które by spełniło moje wszystkie wymagania. Z resztą jak widać i tak się do żadnego nie wprowadziłam.

-Mam już kilka na oku, mam nadzieję, że któreś mi się spodoba, bo chciałbym to jak najszybciej załatwić.

-A przeniesienie biura to nie problem?-Zaintrygowało mnie tempo z jakim próbował wszystko zrobić.

-Nie. Wszyscy już wiedzą, że planuję się przenieść i już są praktycznie na to przygotowani. Zostały jedynie ostatnie formalności.

-Przepraszam.-Powiedziałam widząc, że wibruje mi telefon. Na wyświetlaczu widniał napis Gabi.-Halo?

-Co robisz?

-Piję kawę z Benem, a czego potrzebujesz?

-Nie chcę Ci przeszkadzać, dlatego narzucę pomysł, a później go ze mną przedyskutujesz.

-Słucham.-Zainteresowałam się.

-Potrzebuję urlopu. Jakiś wyjazd czy coś.

-W takim razie co myślisz o Majorce?-Uśmiechnęłam się delikatnie.

-Brzmi jak marzenie.-Była lekko podekscytowana.

-Mam tam domek przy plaży. Poleciałabyś z Nickiem, Mason z Abigail, Theo z Davidem, zapytałabym Bena czy jest zainteresowany.

-Abigail?-Zapytała z zdegustowaniem.

-Dawno jej nie widziałam, ale głupio jej nie zaprosić.

-Dobra jestem za. Odezwij się później to bardziej przemyślimy temat.

-Masz ochotę na wakacje na Majorce?-Zapytałam chłopaka.

-Jeśli masz ochotę mnie wziąć.-Zakłopotał się lekko.

-Nie pytałabym jakbym nie miała.-Uśmiechnęłam się do niego dodając mu otuchy.

-W takim razie z chęcią.

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo po domu rozległ się trzask drzwi. Spojrzeliśmy oboje w tamtym kierunku. Mason przeszedł koło nas szybkim krokiem i skierował się na górę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie krew pokrywająca większość jego ciała. Nie wiele myśląc zerwałam się z krzesełka i pobiegłam za nim.

-Co się stało?-Zapytałam wchodząc za nim do pokoju.

-Lekka komplikacja.-Powiedział jak gdyby nigdy nic.

-Czyja to krew?

-W jakimś stopniu moja, w innym nie chcesz wiedzieć.

-Mówiłeś, że nic Ci nie będzie.-Spojrzałam na niego z lekkim wyrzutem.

Nie uzyskałam odpowiedzi dlatego odwróciłam się i wyszłam z pokoju. Nie byłam na niego zła, ani zawiedziona. Wiedziałam, że to nie jego wina. Nigdy nie może mieć 100% pewności jak taka sytuacja się potoczy, dlatego nie może mi też obiecać, że nic mu się nie stanie.

-El.-Zatrzymał mnie jego głos.

-Co?-Odwróciłam się do niego przodem.

-Gdzie idziesz?

-Po apteczkę.-Westchnęłam cicho.

Skinął głową i wrócił do pokoju. Wygrzebałam z łazienki apteczkę. Chłopak siedział lekko zgarbiony na łóżku. Zaczęłam od obmycia rozciętej brwi. Gdy nie wyglądała już tak strasznie zakleiłam ją plastrem.

-Przepraszam.-Jego głos przerwał mi wykonywaną czynność.

-Nie masz za co. Przecież wiem, że to jest sytuacja, na którą nie masz wpływu.

-Trochę mam.

-Dobra to powiedzmy, że nie jesteś w stanie zagwarantować jak sytuacja się potoczy.-Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.

-Już lepiej.-Odwzajemnił mój uśmiech.

-Dlaczego to robisz?-Zapytałam nie licząc na odpowiedź, ponieważ odkażałam mu wargę.

-Nie wiesz jakie to uczucie.-Odpowiedział mi jak zabrałam rękę.- Adrenalina płynąca w twoich żyłach, kontrola jaką zyskujesz.

-I chcesz tak do końca życia?-Zmieszałam się.

-W tej branży ciężko przejść na emeryturę.-Jego głos był na tyle poważny, że przyprawił mnie o dreszcze.

-Umyj się.-Zmieniłam temat i szybko wyszłam z pokoju.- Przepraszam Cię, miał mały wypadek.- Zwróciłam się do Bena siedzącego w kuchni.

-Nie przejmuj się.-Uśmiechnął się ciepło.-To co z tą Majorką?

-Mam domek na lekkim odludziu przy plaży. Zmieścimy się wszyscy na spokojnie. Trzeba dogadać na ile czasu wszyscy mogą się wyrwać. Lot jest długi i trochę męczący, ale warto.

-Ja tam mogę pracować zdalnie.-Wyciągał ze wszystkiego pozytywy.

-Dam ci w takim razie znać, co do szczegółów.

-Cześć.-Mason zwrócił się do Bena.

-Cześć. Wyglądasz lepiej niż 10 minut temu.-Chciał chyba zacząć rozmowę.

-Spadłem tylko ze schodów, nie byłem w Afganistanie.

-Nie ma za co.-Prychnęłam pod nosem.

-Dziękuję.- Pogłaskał mnie po głowie targając przy tym moje włosy. Wiedział, że nienawidzę tego.

-Nie chcesz się położyć? Mało spałeś.-Zignorowałam jego wybryk.

-Nie. Piję kawę i idę montować oświetlenie.

Stwierdziłam, że zrobię mu tą kawę. Wiedziałam, że trochę już dzisiaj przeszedł.

-Gabi chce gdzieś wyjechać, więc zaproponowałam Majorkę. Zapytałabym Theo i Davida, Nick nie ma zbyt dużego wyjścia, możesz wziąć Abigail, Ben też jest chętny.

-Chcesz jechać ze mną na Majorkę?-Prychnął.

-Czemu nie.-Wzruszyłam ramionami.

-Ostatnio nie było najlepiej.

-Co się stało ostatnio?-Ben się zainteresował.

-Prawie się pozabijaliśmy, ale tym razem na pewno się tak nie skończy.-Wyjaśniłam szybko.- Jesteś chętny czy nie?

-Tak, ale bez Abigail.

-Czemu?-Zapytałam zdziwiona. Chcąc uniknąć odpowiedzi zaczął pić swoją kawę.

-Rozstaliśmy się.-Przewrócił oczami na moją upartą postawę.

-A to szkoda.-Podrapałam się zmieszana po ramieniu.

-Wiem, że jej nie lubiłaś.

-Dzięki Bogu.-Odetchnęłam z ulgą.

-Muszę się zbierać, mam spotkanie.

-Oh, okej.- Odpowiedziałam mu.

-Informuj mnie, co z wyjazdem.-Pocałował mnie w policzek i wyszedł z domu.

-Czerwone goździki?-Brunet uniósł brew.

-Co?- Spojrzałam na niego niezrozumiale.

-Nie, nic.- Schował kubek do zmywarki i poszedł na górę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro