Camille Miller
Gabi przyszła robić mi dzisiaj paznokcie. Uznała, że to najlepszy termin skoro za kilka godzin wyjeżdżamy na konferencję.
-Jak z Abigail?-Zaczęła temat.
-Nie żartuj nawet. Jak ona się kiedyś z własnej woli i grzecznie do mnie odezwie to to będzie święto międzynarodowe.
-Najgorsze jest to, że tu mieszkasz, więc większość czasu z nią spędzasz.-Powiedziała nie odrywając wzroku od moich paznokci.
-Myślę, że najgorsze dopiero przede mną. Już robiła aferę, że nie jedzie na konferencję i Mason jedzie sam ze mną.
-Jaki sobie kolor trumny życzysz?-Uśmiechnęła się do mnie.
-Myślę, że będę w takim stanie, że jedynie zostanie mnie spalić.-Zaśmiałam się.
Spojrzałyśmy zaskoczone w stronę drzwi słysząc trzask. Nie wierzyłam własnym oczom. Abigail przeszła przez próg ciągnąc za sobą ogromną walizkę. Spojrzałam zdezorientowana na Masona, ale też wyglądał na zaskoczonego.
-Co tu robisz?-Zapytał jej.
-Jadę z wami.
-Rozmawialiśmy o tym.-Westchnął zrezygnowany.
-Jadę.-Upierała się przy swoim.
-Nie jedziesz.
-Co chcesz mieć na tych rękach?-Wróciła do paznokci, odciągając moją uwagę od szopki odgrywającej się obok mnie.
-Zdaje się na ciebie.
-A wybrałaś już w co się ubierzesz?
-Tak. Mogę Ci pokazać.
Poszłyśmy do mojego pokoju, gdzie miałam naszykowane wszystkie ubrania.
-Na pierwszy dzień planuję założyć to, ponieważ to taka tylko część wprowadzająca, więc żeby wyglądać elegancko, ale nie przesadzić.-Pokazałam jej wieszak z czerwonym kombinezonem.
-Boże, jaki śliczny.-Dotknęła materiału.
-A na drugi dzień, mam taką sukienkę. Na początku część oficjalna, później bankiet.-Pokazałam jej czarną sukienkę.
-Podoba mi się. Niby elegancka, ale to rozcięcie na nodze dodaje jej takiego pazura.-Przyjrzała jej się dokładnie.-Chyba już wiem.-Powiedziała po chwili i wróciłyśmy na dół.
Zaczęła nakładać lakier i różne pyłki. Nie znałam się na tym zbytnio, więc po prostu wykonywałam każde jej polecenie. Abigail już nie było. Odetchnęłam z ulgą widząc, że nie jedzie. Paznokcie wyszły cudownie.
Zostali z Nickiem jeszcze na chwilę, ale nie na długo, bo musieliśmy się spakować i wyjechać. Na miejsce dotarliśmy po 40 minutach.
-Elen Cooper.-Podałam imię recepcjonistce, która zaraz podała mi moją kartę.
-Mason Jones.
-Proszę, Pana partnerka odebrała już klucz.-Uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
-Kto?-Zmarszczył brwi.
-Camille Miller.-Spojrzała na niego niepewnie.
-Niech Pani powie, że to błąd.-Spojrzał na nią błagalnie.
-Tak jest zrobiona rezerwacja.-Upewniła się jeszcze w komputerze.
-Jest możliwość żeby ją Pani zmieniła?
-Niestety nie. Mamy pełne obłożenie.
-Dobrze, dziękuję.-Westchnął, wziął kartę i odszedł od lady.
-Powodzenia.-Zaśmiałam się i poklepałam go po plecach.
Ja miałam pokój sama, bo zaznaczyłam organizatorom, że będę sama. Masona wrzucili do Camille bo uznali, że skoro to wspólnicy to przyjadą razem. Odpoczęłam trochę, porozmawiałam z mamą i zaczęłam się szykować. Ułożyłam włosy w fale i zrobiłam mocny makijaż. Bazowałam na czarnym i złotym cieniu. Na usta nałożyłam pomadkę w tym samym kolorze, co kombinezon. Założyłam te same buty na słupku, co ostatnio do klubu. Standardowo byłam gotowa punktualnie. Otworzyłam drzwi i wpadłam w Masona.
-Czemu stoisz mi pod drzwiami?-Zmarszczyłam brwi.
-Chciałem zapukać, ale nie zdążyłem.-Powiedział zakłopotany.
-Jakim cudem jesteś tak wcześnie gotowy?
-Gdybyś miała pokój z Camille to też byś robiła wszystko, żeby wyjść z niego jak najszybciej.-Powiedział zdesperowanym głosem.
-Wierzę.-Zaśmiałam się i zamknęłam drzwi.
Zeszliśmy na salę. Stolik, do którego mnie przydzielono bardzo mnie zadowalał. Chłopak jednak był jeszcze bardziej załamany. Posadzili go po drugiej stronie sali w dodatku obok Camille. Ludzi było mnóstwo. W końcu zjechali się z całego świata. Nie byli to tylko właściciele, ale też dyrektorzy.
-Kogo moje oczy widzą.-Powiedziałam siadając obok Caroline.
-Elen.-Pisnęła zadowolona.
-Bałam się, że dostanę jakiś gówniany stolik. Wyobraź sobie usiąść z Camille.
-Nic nawet nie mów.-Wzdrygnęła się.-Ale mówiąc już o niej to ma podobno niezłego wspólnika.
-Słyszałam.-Uśmiechnęłam się pod nosem.
-A widziałaś? Bo podobno niezłe ciacho.-Podekscytowała się.
-Widziałam, ale z tego co wiem to jest zajęty.
-Szkoda, a co u ciebie?
-Jakoś leci.
- Wyglądasz świetnie.
-Lata ciężkiej pracy.-Powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Chciałbym serdecznie powitać wszystkich zgromadzonych na tegorocznej...-Zaczęło się.
Nie słuchałam go kompletnie. Pewnie gadał jak co roku jak to niesamowicie, że nas tak dużo i cieszy się, że nas widzi i w ogóle super zajebiście jest. Odetchnęłam z ulgą wiedząc, że to już koniec. Stanęłam z Caroline przy barze i czekałyśmy na drinki.
-Elen?-Usłyszałam za sobą męski głos.
-Ben?-Spojrzałam na wysokiego mężczyznę ubranego w garnitur. Był umięśniony, według mnie przesadnie. Ciemnej karnacji brunet o piwnych oczach.
-Dawno się nie widzieliśmy. Opowiadaj co u ciebie.-Uśmiechnął się szeroko.
-Wszystko w porządku. Standardowo nie mam się czym stresować w życiu zawodowym.-Zaśmiał się na moje słowa.
-A prywatnym?
-Już nie jest tak kolorowo.-Uśmiechnęłam się.
-Czemu?-Spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Jestem 27 letnią samotną pracoholiczką.-Podsumowałam w skrócie moje życie.
-Ty samotna?- Uniósł brwi.
-Jest jak jest, ale mam współlokatora, więc mam do kogo się odezwać.
-Współlokatora?-Uniósł brew.
-To skomplikowane.-Skrzywiłam się.
-Nawet mi nie mów, że to jakiś twój były chłopak, który okazał się być chujem.
-Spokojnie, jestem przekonana, że nawet w tym momencie przechodzi przez piekło.-Uśmiechnęłam się widząc kątem oka rozżaloną minę Masona i Camille nadającą mu o czymś.-Myślę, że już swoje odpokutował. A co u ciebie?
-W porządku.-Wypuścił ciężko powietrze.-Rzucam się w wir pracy.
-Brzmi jak ciężkie rozstanie.-Spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Powiedz mi, jak ty to robisz, że jesteś w stanie przejrzeć każdego człowieka?-Uśmiechnął się słabo.
-6 zmysł.-Powiedziałam dumnie.
-Ładnie Ci w tym blondzie.-Skomplementował mnie.
-Dziękuję.-Uśmiechnęłam się.
-El?-Usłyszałam za sobą.
-Przepraszam na sekundę.-Powiedziałam do Bena i odwróciłam się w stronę Masona.-Słucham.
-Błagam Cię, uratuj mnie jakoś.-Spojrzał na mnie zdesperowanym wzrokiem.
-Widzisz te wszystkie kobiety?-Pokiwał twierdząco głową.-Tak duży miałeś wybór. Mimo tego wybrałeś Camille. Mówił Ci ktoś, że masz tragiczny gust co do kobiet?
-Co jest nie tak z Abigail?-Spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Nic, ona jest wyjątkiem.-Uśmiechnęłam się nie do końca przekonywująco, ale nie skomentował tego.
-Pomożesz mi?-Spojrzał na mnie błagalnie.
-Nie ma opcji. Zbyt dobrze się bawię widząc jak Cię męczy.-Zaśmiałam się pod nosem.
-Nienawidzę Cię.-Mruknął.
-Doskonale o tym wiem.-Powiedziałam mu na odchodne.
-Pierwszy raz go tu widzę.-Skomentował Ben.
-To nowy wspólnik Camille.-Wyjaśniłam.
-Miller?-Ściągnął brwi w zdziwieniu.-Nie wiedziałem, że szuka wspólnika.
-Nie szukała. Straciła udziały w procesie sądowym.
-Czyli jest nowy w branży?
-W zasadzie to tak.-Pokiwałam głową.
-Czyli łatwo go będzie wygryźć.-Uśmiechnął się podstępnie.
-Możesz spróbować. Ma świetnego doradcę.-Rzuciłam mu wyzwanie.
-Kogo?
-Pozostaje anonimowy.-Mówiłam oczywiście o sobie.
Rozmawiałam jeszcze długo z Benem, a później przyłączyła się do nas Caroline. Mason posyłał mi tylko nienawistne spojrzenia. Wróciłam w dobrym humorze do pokoju i prawie od razu poszłam spać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro