Rozdział XXII
Hej misiaki. Dziś wstawiam rozdział wyjątkowo wcześnie, bo kilka minut po północy - SUKCES! Jak tam Wam lecą wakacje? Będziecie może na jakimś konwencie? Może się spotkamy? :D
Następny rozdział pojawi się w środę, ewentualnie w piątek, bo nie wiem kiedy będę miała dostęp do internetu. Ktoś pytał ile jeszcze rozdziałów jest w planach, więc odpowiadam, że prawdopodobnie jeszcze z dziesięć, może piętnaście. Zapraszam Was do czytania :3
Deadpool miał cholernie złe przeczucie. Nie miał pojęcia w co jego najlepszy przyjaciel znowu się wtarabanił, ale świadomość, że jeśli potrzebuje jego pomocy, to jest naprawdę źle nie poprawiała mu humoru. Bo Cable nigdy nie prosił o przysługi, nienawidził być komukolwiek dłużny. Wade biegł na złamanie karku, telefon pokazywał mu lokalizację, z której Nathan wysłał sygnał. Stare magazyny na granicy Manhattanu z Bronxem. Niebezpieczna okolica, ale nic takiego, z czym Summers by sobie nie poradził. Wade kalkulował w głowie z kim może musieć się zaraz zmierzyć i do głowy przychodziły mu zarówno czujki Apocalypsa, Bishop, Callisto i jej Morlocki albo Omega Red. Z żadnym nie miał ochoty walczyć. Gdy tylko znalazł się pobliżu magazynów, zrozumiał, że bez znieżywienia kilku gości się nie obędzie.
Ja tu naliczyłem przynajmniej jedenastu.
To ekipa Callisto?
Dokładnie. Masz przewalone idioto.
Wade potrząsnął głową. Od dawna nie słyszał Yellowa i White'a, im więcej spędzał czasu z Peterem, tym rzadziej którykolwiek z nich się odzywał.
Tęskniłeś za nami?
Wyjął katany z kabur, szybko przeliczając cele. Trzech na dachu. Czterech przed wejściem do magazynu. Sześciu wolnych, patrolujących. Ogrom, a w środku na pewno nie będzie łatwiej. Mimo to ruszył przed siebie, na ratunek Cable'owi.
***
Peter podążał za Wadem przez całą drogę, oczywiście w bezpiecznej odległości, do, jak się potem okazało, starych magazynów. Peter miał dziwne przeczucie, że już tu kiedyś był. Wade zatrzymał się w pobliżu, tylko po to, by zaraz pobiec na pałę i zacząć zabijać wszystkich złych. Peter pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Sam postanowił zająć się tymi na dachu - na szczęście zdążył ich w porę zauważyć. Bez większego problemu, a co najważniejsze, bez zwrócenia czyjejś uwagi, przeniósł się na dach samego magazynu.
- Siedem! - krzyknął Wade, odcinając głowę kolejnej ofierze. Gdyby jego myśli nie zajmowały właśnie próby obmyślenia, choć strzępków planu, pewnie stwierdziłby, że był swoim żywiole. Któryś celów zaczął do niego strzelać, ale Deapool zupełnie nie przejął się kulami, bo i po co? Zastanawiało go tylko dlaczego tamci z dachu nie zareagowali, ale nie miał czasu się nad tym dłużej zastanawiać. Wciąż młócąc ostrzami, ruszył do wejścia magazynu.
Peter poczekał, aż Wade wejdzie do środka, pokonując resztę ludzi, którzy mu przeszkadzali, a gdy zniknął w budynku, zajrzał do środka przez niewielkie okienko, zaraz przy dachu magazynu. Chciał chociaż rozeznać się w terenie, bo mogło tam być jeszcze więcej przeciwników.
Gdy Deadpool wpadł do budynku, zdecydowanie nie spodobało mu się to, co zobaczył. Na początku wkurzył go śmiech Callisto. Kobieta w czarnym kombinezonie przechadzała się naokoło leżącego na ziemi ciała, od czasu do czasu dźgając je nożem. Od razu rozpoznał swojego przyjaciela. Cable był ciężko ranny, ledwo dyszał, próbując się podnieść. Deadpool dostrzegł niebieską siatkę pokrywającą jego ciało i zaklął szpetnie; urządzenie miało powstrzymać go od używania psioniki.
- Dałeś się złapać takiej marnej suce? - warknął głucho, celując ostrzem w kobietę. Wiedział, że pistolety wszystkich naokoło są wycelowane w niego, ale miał to kompletnie gdzieś. Czuł potrzebę zamordowania tej kobiety. I nie zamierzał się powstrzymywać.
To, co działo się w środku, nie spodobało się również Peterowi, bo chociaż nie miał zielonego pojęcia kim są przeciwnicy, sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Utwierdził się w tym przekonaniu jeszcze bardziej, gdy zauważył, że ciało Wade'a dygotało z wściekłości, a Peter wiedział, iż Deadpool chciał ją wyładować właśnie na tej kobiecie. Zdawał sobie też sprawę z tego jak wygląda "wyładowanie złości" według Deadpoola i nie pochwalał tego. Jednak chcąc pomóc swojemu facetowi podjął decyzję, że nie będzie mu przeszkadzał, tylko zajmie się pozostałymi strażnikami. Korzystając z okazji, że lufy wszystkich broni były wycelowane właśnie w Wade'a i że nikt nie powinien go zauważyć, Peter wkradł się dachem do środka magazynu. Odetchnął głośno, próbując okiełznać swój strach, po czym poleciał na sieci w stronę najbliższego przeciwnika, posyłając go kopniakiem na drugą stronę pomieszczenia. Czuł, że w tym momencie wszystkie bronie obróciły się w zdezorientowaniu w jego stronę i miał tylko nadzieję, że Wade skorzysta z okazji. I że nie dostanie mu się przypadkiem jakąś zbłąkaną kulą.
Gdy Wade go zobaczył, poczuł jak zasypała go lawina emocji i tak naprawdę sam nie był pewny, co dokładnie się w niej znalazło. Choć na pewno dominował szok, złość, strach. Już chciał biec w jego kierunku, kiedy nóż Callisto trafił go pod żebra, dał się rozproszyć. Spróbował zaatakować ją ostrzem, ale kobieta uskoczyła, nieuszkodzona. Warknął wściekły i ciął ponownie, tym razem trafiając, choć płytko.
Peter widział, że Wade wcale nie skorzystał z okazji, co więcej, chyba nawet chciał do niego podbiec. Nie miał mu tego za złe, może, gdyby nie byli w samym środku walki, stwierdziłby, że to całkiem miłe z jego strony. Tylko, że byli. Rzucił się do dwóch następnych przeciwników, ciskając nimi o ścianę, a ich pistolety odrzucił gdzieś w głąb budynku. Gdy miał ruszyć na następnego, poczuł okropny ból w boku i zagryzł wargi do krwi, żeby nie krzyknąć. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić, w dodatku było jeszcze paru gości, których powinien załatwić. Odwrócił się do miejsca, skąd pochodziły strzały, znokautował typa, który do niego strzelił i pognał do kolejnego, ignorując okropny ból.
Natomiast Wade kopnął Callisto prosto w klatkę piersiową odrzucając kobietę na ziemię. Doskoczył do Cable'a, przecinając blokującą go sieć.
- Zbieraj się. Muszę pomóc Peterowi... - Wade chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie w ich kierunku rzuciło się kilku gości. Deadpool nie zdążył nawet zareagować, kiedy wszyscy napastnicy zostali odrzuceni na kilka metrów. Nathan podniósł się, jego lewe oko iskrzyło.
- Leć - mruknął Cable, a Wade skinął głową i ruszył w kierunku, gdzie ostatnio widział Petera.
Peterowi udało się powalić gościa, który rzucił się na chłopaka, przyczepiając go siecią do podłoża. Odetchnął ciężko stając nad nim, złapał się za bok i odetchnął głęboko. Bok zaczynał go boleć coraz mocniej. Dobrze, że miał na twarzy maskę, bo gdyby Wade zobaczył jego grymas bólu, pewnie zakazałby mu łażenia na patrole przez następny miesiąc. Nie chciał też, żeby chłopak zobaczył jego łzy, bo czuł, że szczypią go w oczy. Obejrzał się za siebie i zobaczył Deadpoola biegnącego w jego stronę, momentalnie się wyprostował.
Naokoło Petera zostało jeszcze trzech gości, więc Wade wyjął pistolet, nie musiał się już przejmować, że ktoś go usłyszy. Strzelił w dwóch w biegu, za każdym razem trafiając. Trzeci nie pocieszył się życiem dużo dłużej, choć wpakował w klatkę piersiową Deadpoola cały magazynek. Wade był zły. Wtedy nie czuł bólu. Gdy ostatni cel padł na ziemię, spojrzał na Petera i od razu wiedział, że coś jest nie tak, chłopak stał dziwnie wygięty, trzymając się za bok.
- Co ja Ci, kurwa, mówiłem?! - warknął.
- Przecież wszystko jest w porządku. Nadal żyję, więc nie powinieneś się denerwować - odparł i odwrócił głowę w bok. - Jeśli chcesz mogę się teraz zabrać do pokoju i mnie tu nie będzie.
Złość. Furia. Tylko to teraz czuł Deadpool.
- Mogło ci się coś stać, idioto! A Ty tu teraz jakieś fochy odstawiasz?!
- Fochy? Chciałem być dla Ciebie przydatny, Wade! Poza tym nic mi się nie stało, więc w tym wypadku nawet nie ma o czym mówić.
Teraz tym bardziej nie mógł powiedzieć chłopakowi, że go postrzelono, bo byłoby jeszcze gorzej. Deadpool rozmasował nasadę nosa. Był rozdrażniony i nie potrafił znaleźć słów. W końcu uniósł dłonie w geście poddania.
- Ważne, że nic Ci się nie stało.
- No widzisz - powiedział i odetchnął głębiej, uśmiechając się przez maskę. Świat zaczynał wirować, a on wiedział, że musi się stąd jak najszybciej zabierać - No nic, ja tam wracam do pokoju tak czy inaczej. Jeśli chcesz, możesz potem do mnie przyjść. Albo ja pójdę do Ciebie. No, coś się wymyśli - urwał i szybkim krokiem wycofał się. Wade chciał złapać go za rękę. Zatrzymać, powiedzieć, że po prostu się, kurwa, martwił, ale Peter wyślizgnął mu się z rąk. Natomiast Peter z niemałym trudem zmusił się do biegu, przyciągając się do pobliskiego budynku. Za chwilę jednak odruchowo złapał się za bok, który przez wysiłek zaczął go boleć, puścił sieć i zaczął spadać na ziemię, trafiając przy okazji w lampę.
Gdy Wade za nim ruszył - zobaczył upadek. Chwilę później był już przy nim, zobaczył krew, czuł bardzo słaby puls. Chwycił jego chude ciało, bezwładne i ruszył w kierunku kampusu. Daleko, za daleko. Musi zdążyć, do jasnej cholery.
- Dajesz, Petey. Nie idź tam, gdzie nie mogę iść z Tobą.
Peter słyszał słowa Wade'a. Co prawda jak przez gruby mur, ale jednak słyszał. Chciał mu powiedzieć, że wszystko z nim w porządku, ale tak bardzo bolało, dlatego wołał się nie odzywać, żeby nie zacząć krzyczeć. Po raz pierwszy tak bardzo chciał stracić przytomność, co wkrótce rzeczywiście się stało.
Następny rozdział już w środę :3
Hehe...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro