Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LXVI

Szmata.

Wyzwisko poprzedził kolejny cios w ścianę.

Wredna szmata.

Kolejne uderzenie, tym razem naruszyło cegły, które zaczęły się kruszyć.

Wredna, rosyjska szmata.

Chyba obtarł sobie kostki do krwi.

Wreda, rosyjska szmata, która w dodatku miała rację.

Opadł na ziemię, głośno dysząc. W ścianie widać było pokaźnych rozmiarów dziurę, co prawda nie przebił jej na wylot, wtedy najprawdopodobniej połamałby sobie palce. Podpełzł do niej, patrzył na paskudnie wyglądające dłonie, całe w krwi. Nie będzie miał blizn, niedługo healing factor zrobi swoje, ale gdyby nie on, miałby pamiątki do końca życia.

Zaklął szpetnie, oparł głowę o ścianę i rozejrzał się. Siedział na starym boisku, niedaleko swojej dawnej szkoły. Jak niesamowicie wiele zmieniło się w jego życiu przez te ostatnie pół roku.

To co powiedziała Romanoff niemiłosiernie go wkurwiło, ale jednocześnie było jak policzek. Albo raczej prawy sierpowy prosto w nos. Tak czy inaczej, otrzeźwiło go.

Wade o niego zadbał.

Kazał Cable'owi się nim zająć, gdyby coś mu się stało, do tego samego zobowiązał również Star Lorda i cholera wie kogo jeszcze.

A co zrobił Peter?

Nic.

Czekał.

Tak naprawdę nie zrobił nic, starał się znaleźć jakąś informację, ale zamiast trzymać rękę na pulsie, starać się wkręcić w dochodzenie prowadzone przez Kapitana, obraził się jak dziecko i czekał aż wszystko mu podadzą na tacy. Czuł poirytowanie i obrzydzenie do samego siebie. Poczucie to nieprzerwanie wzrastało, aż wreszcie stało się nie do wytrzymania.

Peterze Parkerze, przestań w końcu jęczeć i weź się w garść. Nie ma co płakać, obrażać się czy rzucać, niczym przedszkolak. Na co dzień ratujesz świat, jako przyjazny Spider-Man z sąsiedztwa, a teraz nagle nie potrafisz wziąć się w garść.

Musiał w końcu ruszyć głową.

On, Peter Parker. Był w końcu kimś więcej niż tylko Spider-Manem. Jego osobę nie stanowiła jedynie pajęcza moc, możliwość strzelania pajęczyną czy wielka siła. Jako Peter posiadał jeszcze jeden talent, swój umysł. Jasne, nie zawsze korzystał z niego prawidłowo, nieraz coś kompletnie popsuł, ale miał nadzieję, że jeżeli się skupi i da z siebie wszystko, w końcu robi to dla Wade'a, to da radę.

Zerwał się z nowym planem układającym się właśnie w jego pajęczym łebku.

***

Kapitan Ameryka przeglądał najnowsze raporty znajdujące się w skrzynce odbiorczej, stwierdzając, że musi poważnie porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi z drużyny Avengersów. Bo o ile agenci S.H.I.E.L.D. pisali zwykle "Raport #34. Obiekt zmienił zakwaterowanie, powód jak na razie nieznany. Adres, zdjęcia satelitarne załączone w plikach." lub coś w podobnym stylu, to od innych otrzymywał wiadomości, podobne do "Stevie, kiedy wpadniesz do mojego warsztatu na kawę?", "A co z tamtą agentką, z którą ostatnio pracowaliśmy?", "Kupiłeś już śliwki?" i tego typu. Było to wysoce nieprofesjonalne, ale nie potrafił powiedzieć, że nie sprawiały mu przyjemności. Może jednak nie powinien nic mówić? Prawdopodobnie i tak miałoby to skutek zupełnie odwrotny, pisaliby jeszcze więcej...

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a Steve Rogers bezwiedne chwycił za tarczę i zastygł w obronnej pozycji, z której jednocześnie w każdym momencie mógłby wyprowadzić atak. Jednak w drzwiach stał nie kto inny, jak Peter Parker, dyszący, rozedrgany, z miną wyrażającą jednocześnie radość, wyczekiwanie, jak i niepokój.

- Kapitanie, mam prośbę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro