Rozdział LVIII
Hej miśki. Z powodów osobistych, aktualnie będę się tu rzadko pojawiać. Jednak nie chcę Was zaniedbywać, więc jeśli będę wrzucać rozdziały to raczej dłuższe, przynajmniej z dwa tysiące słów, żebyście się bardzo pokrzywdzeni nie czuli. Jak rok szkolny? No i studenciaki też już zaczęły, prawda? Mam nadzieję, że Wam się wszystko układa.
W najbliższych dniach na moim Wattpadzie pojawią się dwie nowe książki, które są moim osobistym challengem - mianowicie zamierzam codziennie wrzucić jeden własny tekst i jakieś krótkie ff, co by przez maturalną klasę nie przestać pisać. No i Was nie porzucić, bo jesteście moim ogromnym wsparciem psychicznym. Nie przedłużam, a zapraszam do czytania.
Te półtora miesiąca minęło Peterowi szybciej, niż się spodziewał. Tak właściwie, to było to głównie zasługą jego postanowienia, że nie będzie siedział na tyłku, licząc dni, które dzielą go od powrotu Wade'a. Zamiast tego starał się łapać różnistych zajęć, bo wszystko było lepsze niż bezsensowne gapienie się w ścianę i denerwujące go poczucie pustki w środku. Przede wszystkim znowu przysiadł do nauki, gdy spotykał się z Wadem miał o wiele mniej czasu na ślęczenie z nosem w książkach. A przecież nadchodził koniec półrocza, no i nauczyciele przyciskali ich jeszcze bardziej niż zwykle. Jednak nie marudził, bo naprawdę lubił się uczyć, a dokładniej rzecz biorąc lubił wiedzieć. Szczególnie, że mógł tę wiedzę stosować podczas kombinowania z gadżetami do swojego pajęczego stroju.
Pajęczarzowego.
Uśmiechnął się delikatnie, gdy prawie usłyszał głos Deadpoola. Kiedyś denerwowało go, że tak do niego mówił, jednak gdy przywykł zaczął to nawet akceptować. Zdjął z twarzy podręcznik z matematyki, chemia organiczna okazała się całkiem przyjemnym tematem, lecz po kilku godzinach nawet ona potrafiła go uspać. Odłożył książkę na szafkę nocną, a następnie sięgnął po telefon sprawdzając skrzynkę mailową. Wciąż nie otrzymał odpowiedzi, zaczynał się martwić.
Częściej spotykał się teraz ze Star Lordem, a tak, żeby go jakoś lepiej poznać, wychodził gdzieś z Harrym i jego kumplami. Odwiedził nawet ciocię, która napchała go ciastkami oraz ciepłymi słowami. To spotkanie bardzo poprawiło mu humor i cieszył się, że tak dobra osoba istniała w jego życiu. Święta przegadali na tysiąc różnych sposobów, bo ciocia lubiła mieć wszystko zaplanowane od A do Z.
Zdarzało mu się nawet zaglądać do Fight Clubu, choć po ostrzeżeniach Wade'a, nie był jakoś skory do odwiedzania tego miejsca. Jednak, że próbował znaleźć jakiekolwiek zajęcie, które oderwałoby go od maniakalnego sprawdzania czy na jego telefon nie przyszła może jakaś wiadomość od Deadpoola, poszedł. Wyłączył już nawet powiadomienia na pozostałych aplikacjach, czekając na choć ślad informacji, ale telefon milczał, jak zaklęty.
Dlatego też pewnego razu, gdzieś w jedną z tych samotnych niedziel, podczas których wszyscy albo śpią, albo wyjeżdżają do rodziny, on wybrał się do FC. Chciał się na spokojnie tam rozejrzeć. Na razie miał okazje zobaczyć tylko tylko samo boisko, trybuny i nic więcej, a zakładał, że musi tam być jeszcze parę pomieszczeń. Poszedł, przede wszystkim z powodu dnia i godziny, bo spodziewał się, że nikogo nie będzie. Jednak gdy otworzył ciężkie, stare drzwi, a następnie zszedł po schodach do krótkiego korytarza, już z daleka mógł usłyszeć piłkę, najprawdopodobniej do kosza, odbijającą się od parkietu. Wszedł na halę, a jego oczom ukazał się jakiś chłopak, który trenował rzuty do kosza. Najpierw chciał się wycofać, żeby temu komuś nie przeszkadzać, jednak on musiał usłyszeć jego kroki, więc postanowił sprawdzić, kto go odwiedził i obrócił głowę w stronę Petera. Poczuł nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez jego kręgosłup. Francis stał kilka metrów przed nim, trzymając piłkę pod pachą, na jego ustach powoli rozciągnął się wredny uśmieszek. Nie potrafił powstrzymać skojarzenia z jakimś gadem. Już się odwrócił, żeby wyjść, wziął sobie do serca słowa Wade'a, kiedy Ajax zawołał:
– Hej, czekaj, już uciekasz?
Francis miał bardzo wyraźny brytyjski akcent, cholernie charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia z żadnym innym. Peter wiedział, że przez jakiś czas będzie miał dosyć Angolów.
Odwrócił się z krzywym uśmiechem, akurat, żeby zobaczyć, jakAjax ruszył w jego stronę. Krok miał powolny, pewny i Peter nie wiedział czy to jego pajęcze zmysły, czy to sam Francis emanował skurwysyństwem na odległość. Przeklął w myślach swoją ciekawość i pomysł przyjścia tutaj.
– Chciałem się tu tylko rozejrzeć – powiedział i niepewnie podszedł bliżej chłopaka. Przy okazji rozglądał się ukradkiem po pomieszczeniu, teoretycznie powinno być tutaj niejedno wyjście, a także coś co w nagłym wypadku mogłoby mu się przydać do obrony.
– Może cię oprowadzić? - Peter zmarszczył nos. O ile w wymowie normalnego Amerykanina "r" było mocne i dźwięczne, to u Francisa było niemal niesłyszalne. Brzmiało to, jakby chłopak się czymś dławił - Chociaż nie ma tu zbyt wielu rzeczy do pokazania, dlatego wycieczka może być nudna – uśmiechnął się kącikiem ust, a Parker pokiwał głową w zrozumieniu i roześmiał się niezręcznie.
– Dlatego myślę, że sam sobie poradzę – odparł i chciał odejść, kiedy Francis znalazł się już na tyle blisko, że złapał go za ramię, zatrzymując go przy sobie i przymrużył oczy podejrzliwie
– Możesz tu zostać - mruknął, ton jego głosu diametralnie się zmienił - No imoże jeszcze trochę pogadamy, co? – przybliżył twarz bliżej tej Petera, ale chłopak wyszarpał ramię, stanął w komfortowej odległości i przyjrzał mu się nieufnie.
– Niby o czym mamy gadać?
Francis zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Zaprzyjaźniłeś się ostatnio z naszym ulubionym Wilsonem, nie?
Peter zamarł na chwilę, bo niby skąd Francis mógłby się dowiedzieć?
Przez głowę przeleciały mu setki scen, gdy na korytarzu korytarzu szkolnym stykali się dłońmi, szukali się w tłumie, jak nieraz Wade przytulał go do siebie trochę bardziej niż zakładają jakiekolwiek przyjacielskie relacje. Pokręcił głową. Może i o tym, że są razem wiedziała tylko garstka osób, w tym większość z nich była przyjaciółmi Deadpoola, jednak prawdopodobnie wystarczyło być trochę bardziej spostrzegawczym, żeby zrozumieć o co chodzi. Uznał jednak, że jak na razie nie ma się czego obawiać. W końcu ie dość, że Francis mówił tylko o „zaprzyjaźnieniu się", to przecież nie wstydził się tego, że kochał Wade'a, prawda? Jeny, powiedział o tym własnej cioci, co go obchodzą jacyś obcy ludzie.
– Nawet jeśli, to co? – odgryzł się, a Francis zrobił zaskoczoną minę.
– Nie bądź taki defensywny, okej? Nie chcę cię urazić czy coś – zastrzegł od razu, unosząc rękę w obronnym geście, drugą wciąż przytrzymywała piłkę.
– Więc o co ci chodzi, co? – Peter zmarszczył brwi, wkładając ręce do kieszeni bluzy.
– Doszły mnie słuchy, że Wilson ma nową słabość – wymruczał, jednak o ile, gdy robił to Wade, przez ciało Petera przechodziły przyjemne dreszcze, tym razem o mało się nie wzdrygnął. Francis wciąż był blisko, definitywnie naruszając jego przestrzeń osobistą, przyglądał się Parkerowi, po czym chwycił dłonią do jego szczęki, obracając jego twarz w swoim kierunku – A ja mógłbym wykorzystać wszystko, co pomoże mi go sprzątnąć ze sceny – pod koniec zaczął szeptać, a Peter stwierdził, że tego już za wiele. – Jeśli tylko chcesz, mógłbyś mi pomóc, tworzylibyśmy całkiem niezły duet. Widziałem, jak wykończyłeś tego chłopaka na sparingu. Musisz tylko...
Dłonie Petera zacisnęły się w pięści, już naprawdę nie mógł się powstrzymać. Z lekką satysfakcją, której później się trochę wstydził, patrzył jak jego prawy sierpowy spotyka się ze szczęką Francisa. Chłopaka odrzuciło do tyłu, na oczach Petera jego twarz zaczynała puchnąć, ale Ajax tylko strzelił karkiem, wyglądając na kompletnie nie wzruszonego.
- Sorry, Parker, to na mnie nie podziała - mruknął, w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Nagle Ajax znalazł się niebezpiecznie blisko, podhaczył go sprawnym ruchem i tylko dzięki pajęczym zmysłom Peter nie walnął o ziemię. Ustał za to na nogach, choć ledwo, po czym wyprowadził kolejny cios. Francisa odrzuciło do tyłu, nawet nie zdawał sobie sprawy, z jaką siłą mu przywalił. Przybrał defensywną postawę, jednak chłopak nie poruszył się już. Peter podszedł do niego, żeby się upewnić czy przez przypadek nie uszkodził go za mocno. Ajax oddychał, choć był to płytki i urywany oddech. Parker wzruszył ramionami i po prostu wycofał się, najbardziej spokojnym krokiem, na jaki go było stać, po czym wyszedł po schodach z hali.
Więcej Francisa nie spotkał, chociaż czasem czuł jego wzrok na plecach, gdy przechodził korytarzami szkoły. Nie pokazywał wtedy, że tak naprawdę trochę się boi, bo miał świadomość, że potrafiłby sobie z nim poradzić, gdyby znowu go zaatakował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro